Alex urwał. Tyler nie odezwał się.
– Może pan sądzić, że druga część tego, co powiedziałem o waszej przeszłości, oparta jest na moich pospiesznych spekulacjach myślowych… Ale nie zna pan policji. Kiedy ludzie pana Parkera zaczną zbierać wiadomości o pańskim życiu, nie spoczną aż nie przebadają każdego dnia i każdej godziny, a wówczas cała prawda wypłynie na powierzchnię. Być może doktor Harcroft znajdzie dla siebie okoliczności łagodzące, bo był ofiarą, a żadna ława przysięgłych nie stoi po stronie szantażystów. Ale pan zabił z zimną krwią osobę, która była pańską wspólniczką w niezliczonych przestępstwach… Pana zdjęcia staną się dowodami rzeczowymi i pewien jestem, że nie ujrzy pan już nigdy drzewa ani łąki. Kara śmierci została zniesiona, ale dożywotnie więzienie jest chyba gorsze niż ona. Nie chcę rozwodzić się nad zniszczonym życiem Amandy…
Siedzący przed nimi człowiek poderwał się jak dzikie zwierzę. Parker rozkrzyżował ręce i zasłonił sobą drzwi. Ale Tyler w dwóch skokach znalazł się przy wąskich drzwiczkach prowadzących na wieżę.
– Zatrzymaj go! – krzyknął Parker.
Joe ruszył w chwili, gdy Tyler otworzył drzwiczki i zniknął.
Wypadli za nim.
– Biegnie w górę! – powiedział Joe – Nie ucieknie! Słyszał nad sobą kroki biegnącego, Spiralne schodki wirowały przed nim. Nagle Alex potknął się, a biegnący za nim Parker wpadł na niego. Podnieśli się i ruszyli słysząc wysoko nad sobą trzask otwieranej klapy. Ostatnie stopnie. Uderzył w nich wiatr. Joe wysunął głowę nad powierzchnię wieży i zobaczył biały dres Tylera, który stał na obramowaniu, patrząc na nich.
– Stój! – zawołał Parker,
– Tyler odwrócił głowę, spojrzał w dół i skoczył. Podbiegli do obramowania; pod nimi w ciemności, która zaczynała już szarzeć, fale wściekle tłukły w wystrzępione zęby skał. Bliżej można było dostrzec białą nieruchomą plamę.
– To chyba on… – powiedział Parker przekrzykując szum wiatru.
Joe bez słowa skinął głową.
– Może żyje…? – Parker wyjrzał raz jeszcze.
– Nie! – zawołał Alex przekrzykując huk tłukących w skały fal. – Nikt by tego nie przeżył! I nie dotrzemy tam przed odpływem… Jeżeli woda go nie zabierze wcześniej…
Parker otworzył usta, ale nie odpowiedział. I on miał absolutną pewność, że Frank Tyler zginął na miejscu.
– Deszcz przestał padać – powiedział Joe.
– Tak.
Przeszli wokół obwodu wieży, smagani wiatrem. Teraz naprzeciw nich zamigotały latarnie przy wiejskiej uliczce. Bliżej także były światła, reflektory kilku aut, stojących na krawędzi drogi u wylotu grobli, przez którą przewaliła się właśnie wysoka fala wzbijając obłok piany. Ale biegnąca aż ku zamkowi poręcz była już częściowo widoczna.
Parker zawrócił i zaczął schodzić. Alex poszedł za nim nie zamykając klapy. Uczuł nagłe zmęczenie.
Znaleźli się przed drzwiczkami prowadzącymi do biblioteki.
– Porozmawiajmy chwilę, a później spróbujemy napić się kawy… – mruknął Alex – może jest jeszcze ciepła w tych termosach?
– A co z Harcroftem? – zapytał Parker.
– Nic. Nie wie przecież, że chcesz go aresztować.
– Tyler też nie wiedział. Dlaczego mu powiedziałeś, że wiesz o nim wszystko?
Joe nie odpowiadał, Nagle uniósł głowę.
– Słuchaj, to okropne. Ten Harcroft ma żonę i dwóch synów. Zabił, bo chciał uchronić ich szczęście. O mały włos, a udałoby mu się.
– O mały włos… – Parker westchnął. – Myślę, że jednak powinniśmy z nim porozmawiać nie czekając na pojawienie się tych ludzi z Devonu.
– Właśnie chciałem ci to zaproponować.
– Chodźmy – Parker skinął głową. – Gdybym nie był policjantem, przeklętym policjantem, który musi stać na straży prawa bez względu na to, co prywatnie myśli… – nie dokończył.
– Co byś zrobił wówczas?
– Nie pytaj mnie o to. Wiemy przecież, że ten człowiek nigdy już nie popełni żadnego przestępstwa, a jego ofiara była w pewien sposób jego katem… – Parker machnął ręką – Chodźmy. Cokolwiek myślę, wiem jedno: człowiek nie może brać prawa we własne ręce i wymierzać wyroku śmierci innemu człowiekowi, choćby najgorszemu. Zgoda na to zniszczyłaby porządek cywilizowanego świata.
Wstał ciężko i ruszył ku drzwiom.
Kiedy znaleźli się przed drzwiami Harcrofta, Joe cofnął się o pół kroku robiąc miejsce przyjacielowi. Parker zastukał raz, cichutko, a później nacisnął klamkę. Weszli. Pokój był pusty.
Joe zajrzał do łazienki.
– Nikogo… – powiedział półgłosem – gdzie on jest?
– Może poszedł sprawdzić, czy pani Wardell śpi? – szepnął Parker – Ale w takim razie…
Zawrócił szybko ku drzwiom. Ruszyli krużgankiem. Joe cicho otworzył drzwi pokoju starej damy.
Siedziała przy stole tak jak ją pozostawili.
Ale nie sama.
Naprzeciw niej siedział doktor Harcroft. On także miał głowę odchyloną do tyłu, a jego duże silne dłonie zaciśnięte były na poręczach krzesła.
– Więc to tak… – szepnął Parker – On także? Ale dlaczego?…
Lekko dotknął grzbietem dłoni policzka zmarłego.
– Jest zupełnie zimny… nie zrobił tego przed chwilą – Uniósł głowę i z wyraźną ulgą przeniósł spojrzenie z wykrzywionej twarzy zmarłego na Alexa. – Chodźmy Joe, Ci ludzie zaraz zaczną stukać do bramy…
Wyszli. Parker zamknął pokój i wsunął klucz do kieszeni. Usiedli naprzeciw siebie przy wielkim stole w bibliotece.
Koniec… powiedział Joe zmęczonym głosem. – Koło zamknęło się. Nie masz już kogo przesłuchiwać, Ben… Może na dole jest jeszcze trochę ciepłej kawy w tych termosach? Zejdźmy.
Ruszyli w milczeniu po schodach i weszli do jadalni. Światła płonęły nadal. Śmierć odmierzała kosą powoli płynący czas.
Kawa w termosach była nadal gorąca. Joe nalał i podał filiżankę przyjacielowi.
Usiedli.
Powiedziałeś, że nie ma już kogo przesłuchiwać? – powiedział Parker pomiędzy dwoma łykami czarnego jak smoła napoju.
– Tak.
– Zapomniałeś o jednej osobie,
– O kim?
– O sobie.
– O mnie?
Parker bez słowa skinął głową, wypił jeszcze jeden łyk i odstawił pustą filiżankę.
– O czym rozmawiałeś z Harcroftem po tym, gdy wysłałeś mnie naiwnego na rozmowę z panem Kedge, a później do lektury notesu Dorothy Ormsby?
– Powiedziałem ci już…
– Kłamiesz, Joe. Powiedz mi prawdę. Przecież rozmawiamy bez świadków.
– To właśnie przyszło mi w tej sekundzie do głowy – Alex uśmiechnął się lekko – Co powiedziałem Harcroftowi?…
– Tak, powiedz mi całą prawdę.
Parker pochylił się ku niemu nad stolikiem.
Alex westchnął ze znużeniem.
– Powiedziałem mu, że wiem, kto zabił Grace Mapleton.
– Czy powiedziałeś kto?
– Chcesz znać całą prawdę?
– Całą.
– Powiedziałem mu, że pani Wardell nie żyje i zostawiła list.
– To wszystko? Joe potrząsnął głową.
– Powiedziałem, że… być może w pewnych okolicznościach udałoby się zachować tajemnicę… nie wyjawiać nazwiska zabójcy, gdyby…
– Dokończ to zdanie.
– Nie mogę, bo nie dokończyłem go mówiąc do Harcrofta.
– A potem co?
– Potem wyszedłem i zostawiłem go samego.
– I to wszystko?
– To wszystko.
– Rozumiem… – Parker przymknął oczy – oszukałeś mnie, Joe.
– Nie rozumiem? – Joe spojrzał na niego ze zdumieniem, które człowiekowi mniej przenikliwemu niż Parker, wydałoby się z pewnością prawdziwe.
– A później, kiedy biegliśmy za Tylerem po tych kręconych schodach, potknąłeś się biegnąc przede mną i zatarasowałeś na chwilę przejście. Gdybyś się nie potknął, nie zdążyłby otworzyć tej klapy i schwytalibyśmy go.
– Tak, to naprawdę pechowy zbieg okoliczności… – Alex potrząsnął markotnie głową – Po prostu, nie mogę sobie tego darować…
– Joe, przez cały czas drwisz ze mnie. Dlaczego to zrobiłeś?
– Lekarz może umrzeć, zabity przez szaloną staruszkę, która poczęstowała go cyjankiem potasu po zabiciu młodej dziewczyny udającej Białą Damę. Lekarzom zdarzają się różne rzeczy. Giną zarażeni przez chorych, zabici przez szaleńców i może im się przydarzyć sto innych rzeczy… z których żadna nie staje się łupem gazet i nie niszczy życia żony i synów, którzy mogliby zatonąć w błocie brukowej prasy… a co najważniejsze nie mogących zachować nawet dobrego wspomnienia po mężu i ojcu. Kim innym jest ojciec, który ginie z ręki obłąkanej pacjentki, a kim innym ojciec-morderca skazany za zabicie szantażystki… i to jakiej… i w jakich okolicznościach!