Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A gdybym powiedział ci, że ten morderca istnieje?

– Nie uwierzyłbym ci… – Parker westchnął. – Tu na stole przede mną leży kartka, a na niej wszystkie nazwiska ludzi, którzy pozostali w zamku po wyjściu służby. Nikt z nich nie mógł zabić Grace Mapleton.

– Mógł – powiedział spokojnie Alex.

– Kto?

Joe pochylił się nad stołem i zniżywszy jeszcze bardziej głos, powiedział mu.

– Jak to? – Parker spojrzał na kartkę. – Przecież…

– Zaczekaj – Joe powstrzymał go ruchem uniesionej ręki.

– Jeszcze nie wszystko rozumiem, chociaż zrozumiałem to, co najważniejsze. Chciałbym poprosić tu Franka Tylera, który nie przebił mieczem sekretarki swojej żony. Kiedy skończę z nim mówić, wszystko będzie jasne.

Parker bez słowa skinął głową. Najwyraźniej zaniemówił na chwilę. Raz jeszcze uniósł ku oczom swoją kartkę i wpatrzył się w nią, odczytując kolejne nazwiska.

– Ależ, Joe… – powiedział – Chyba nie zastanowiłeś się nad tym, co mówisz. Przecież…

Alex ponownie uciszył go.

– Pójdę po Tylera i sprowadzę go tutaj.

Wyszedł. Parker siedział przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami i nagle twarz mu się rozjaśniła.

– Cóż za głupiec ze mnie! – wyszeptał. Joe powrócił.

– Tyler zaraz tu przyjdzie.

Usiadł obok Parkera, plecami do kominka, a twarzą do obu zbroi i gotyckiej skrzyni. Uśmiechnął się do przyjaciela.

– Przemyślałeś to, co powiedziałem?

– Tak – Parker skinął głową. – To nieprawdopodobne, ale jedynie możliwe.

– Znajdujemy się w luksusowej, jeśli wolno użyć takiego słowa, sytuacji – Joe uśmiechnął się. – Nie musisz aresztować mordercy, bo nie może uciec. Nie musisz się nawet nim zajmować, póki nie wejdzie policja.

– To prawda – Parker z niedowierzaniem pokręcił głową – ale…

Nie dokończył, bo drzwi otworzyły się i wszedł Frank Tyler. Ubrany był w biały sportowy dres i pantofle treningowe.

– Nie mogłem usnąć – opadł na ławę naprzeciw siedzących.

– Chciałem popracować trochę, żeby dotrwać do rana, ale nie mogę zebrać myśli.

– Chcielibyśmy, żeby pan nam pomógł – powiedział Alex spokojnie. – Mam nadzieję, że może pan to zrobić.

– Ja? – Tyler uniósł brwi.

– Tak. – Joe skinął głową. – Otóż, jak pan wie, żadna z osób, które wzięły udział w wymyślonym przez was konkursie, nie mogła zabić Grace Mapleton, a ponieważ przeszukał pan wraz z nami i psami pana Quarendona cały zamek, wie pan także, że nie ukryła się tu żadna osoba z zewnątrz. Ale bądźmy systematyczni i cofnijmy się do chwili, kiedy wszystkie osoby obecne w zamku zebrały się wieczorem w jadalni. Oczywiście, nie bierzemy pod uwagę Grace Mapleton, która opuściła nas, żeby zająć stanowisko w tym pokoju… – wskazał ruchem ręki makatę – ale nie musimy się nią teraz zajmować ze zrozumiałych względów. Tak więc, wszyscy zebraliśmy się w jadalni i po krótkiej ceremonii nastąpił konkurs. Było nas tam jedenaście osób. Od razu możemy wykluczyć jako potencjalnych morderców pana i Amandę, ponieważ ani przez ułamek sekundy żadne z was obojga nie znajdowało się poza jadalnią. Byliście gospodarzami i nie braliście udziału w konkursie. Tak więc, mogę z mojej listy wykreślić dwa nazwiska: Amanda Judd i Frank Tyler.

Pozostaje dziewięcioro uczestników konkursu. Trzeba od razu dodać, że jego niepisany regulamin zakładał powrót każdej z osób poszukujących Białej Damy, zanim wyruszy następna osoba. Oznacza to, że w ciągu całego konkursu nigdy nie nastąpiła taka sytuacja, aby dwie osoby znajdowały się równocześnie poza jadalnią…

Urwał na chwilę, a później podjął:

– A więc, jako pierwszy wyruszył wylosowany przez pana MELWIN QUARENDON, który wrócił mniej więcej po przepisanym kwadransie i oświadczył, że nie udało mu się odnaleźć ukrytej Grace Mapleton, której nie musimy już nazywać umownie Białą Damą. Pan Quarendon, którego oznaczymy numerem 1, wrócił do jadalni i już jej nie opuścił do chwili odkrycia morderstwa, a ponieważ kilka osób widziało Grace żywą po jego powrocie, ma on także niczym niepodważalne alibi. Jako drugi wyruszyłem ja, JOE ALEX, po mnie sir HAROLD EDINGTON, później JORDAN KEDGE, lord FREDERICK REDLAND, obecny tu BENIAMIN PARKER, DOROTHY ORMSBY i pani ALEXANDRA WARDELL. Prócz mnie, do łoża Grace Mapleton dotarli tylko: pan KEDGE, pan PARKER i panna ORMSBY, pozostałym nie udało się to, co potwierdza kartka, na której Grace zanotowała własnoręcznie czas przybycia czterech osób…

Umilkł na chwilę.

– … Ważne jest, że pan PARKER wyruszył jako szósty, a panna ORMSBY jako siódma. Oboje zastali Grace żywą, co stanowi absolutne alibi dla osób, które wyruszyły przed nimi, gdyż żadna z nich nie opuściła już jadalni po powrocie. Ostatnią osobą, która widziała Grace żywą, była Dorothy Ormsby, a ponieważ następna wyruszyła pani WARDELL, można byłoby założyć, że jedna z nich jest mordercą, bo albo mogła zabić Ormsby i pani Wardell znalazła zabitą przez nią Grace… albo Ormsby powiedziała prawdę i zabiła sama pani Wardell…

Potrząsnął głową, jak gdyby nie dowierzając słowom, które miał wypowiedzieć.

– Los jednak chciał, że ani Dorothy Ormsby, ani Alexandra Wardell nie mogły zamordować Grace. Albowiem okoliczności zabójstwa wykluczały zadanie ciosu przez drobną kobietę niewielkiego wzrostu… Żadna, z nich nie mogłaby zadać ciosu z góry tym olbrzymim mieczem, który zna pan doskonale, gdyż wisiał na ścianie w pańskim pokoju.

Tyler bez słowa skinął głową. Był bardzo blady.

– Ale skoro ani Dorothy, ani pani Wardell nie mogły zabić, a Dorothy stwierdziła, że widziała Grace żywą, przy czym ta ostatnia własnoręcznie potwierdziła jej obecność, wówczas pozostawała tylko jedna możliwość: ktoś zabił Grace Mapleton po wyjściu od niej Dorothy Ormsby, a przed wejściem Alexandry Wardell! Ale to było absolutnie niemożliwe, gdyż jak wiemy, wszyscy pozostali uczestnicy konkursu, a z nimi pan i pańska żona, byliście w tym czasie w jadalni i nikt jej nie opuścił nawet na sekundę! A jesteśmy pewni, że w zamku nie ukrywał się nikt obcy. Grace także nie mogła popełnić samobójstwa, ze względu na sposób zadania ciosu…

– Nie wierzy pan chyba w duchy? – szepnął Frank. Joe wstał, odwrócił się i podszedł do portretu.

– Chce pan powiedzieć, że skoro nie mógł jej zabić żaden człowiek, zrobiła to ta śliczna Ewa De Vere, od stuleci czekająca na taką sposobność? Muszę przyznać, że nigdy w życiu nie byłem tak bliski uwierzenia, że mam do czynienia z siłą nadprzyrodzoną. Sytuacja była niewiarygodna. Jak słusznie zauważył pan Parker, coś takiego mogło się przyśnić, ale nie mogło zaistnieć na jawie… Nie chodziło przecież o jakiś motyw zbrodni, o to, kim była, czy nie była, zamordowana, ani o sto innych spraw, które są istotą każdego dochodzenia. Po prostu chodziło o fizyczną możliwość popełnienia morderstwa. A takiej możliwości nie było!

Zawiesił na chwilę głos, a kiedy zaczął znów mówić, monolog jego utracił dramatyczne akcenty i przeszedł w spokojną, rzeczową relację, jak gdyby składał sprawozdanie z przeprowadzonego naukowego doświadczenia:

– W tak zdumiewającej sytuacji przyszło mi po prostu do głowy, że muszę na to wydarzenie spojrzeć z innej strony, przekreślić rzucający się w oczy logiczny ciąg wydarzeń i wniosków… i poszukać jakiegoś innego układu logicznego. Odrzuciłem cały początek konkursu i biegłem myślą aż do ostatniego faktu, którego byłem pewien: Otóż ostatnią osobą, która widziała Grace żywą była Dorothy Ormsby, a Grace sama zanotowała ten fakt własną ręką. Wiedziałem też, że Dorothy nie mogła przebić jej tym mieczem.

Drugie pytanie brzmiało: co wydarzyło się pomiędzy powrotem Dorothy Ormsby, a chwilą, gdy po wejściu na piętro stwierdziłem, że Grace Mapleton nie żyje?

Widziałem na własne oczy wychodzącą panią Wardell, która po pewnym czasie wróciła i padła zemdlona… jak się okazało z jej słów, wstrząsnął nią widok zamordowanej Grace, do której dotarła.

I to było wszystko. Ale nie! Nie wszystko! Otóż jadalnię opuściła w tym czasie jeszcze jedna osoba!

34
{"b":"106788","o":1}