– Słuszny tok rozumowania – pochwaliła Cybil.
– Jezu Chryste, Gage, skąd ty to, do diabła, masz? Gage uniósł brwi.
– Od kolesia, którego znałem w Waszyngtonie – wyjaśnił Foxowi. – Będziemy tu stać jak gromadka kurcząt czy idziemy?
– Nie celuj tym w nikogo.
– Nie jest odbezpieczony.
– Zawsze tak mówią, zanim zrobią dziurę w najlepszym kumplu. Weszli na polanę.
– Mój Boże, jest piękny – powiedziała Cybil z podziwem, gdy podeszli do Kamienia Pogan. – Nie mogła stworzyć go natura, jest zbyt idealny. Myślę, że służył do kultu. I jest ciepły. Dotknijcie go, naprawdę jest ciepły. – Obeszła skałę. – Każdy, kto ma odrobinę wrażliwości, musi czuć, musi wiedzieć, że to poświęcona ziemia.
– Poświęcona komu? – zapytał Gage. – Bo to, co wylazło stąd dwadzieścia jeden lat temu, nie było wesołym i przyjacielskim bożkiem.
– Nie było też do końca czarne. Czuliśmy jedno i drugie. – Cal popatrzył na Foxa. – Widzieliśmy jedno i drugie.
– Tak. Po prostu ta czarna, przerażająca siła bardziej przykuła naszą uwagę, bo wyrzuciła nas w powietrze.
– Ale druga siła dała nam prawie wszystko, co miała. Wyszedłem stąd nie tylko bez żadnego draśnięcia, ale z idealnym wzrokiem i cholernie sprawnym systemem odpornościowym.
– Zadrapania na moich ramionach zagoiły się, zniknęły tez siniaki, które miałem po ostatniej bójce z Napperem. – Fox wzruszył ramionami. – Od tamtej pory nie przechorowałem nawet jednego dnia.
– A ty? – Cybil zapytała Gage'a. – Jakieś cudowne ozdrowienie?
– Po wybuchu żaden z nas nie miał nawet zadrapania… – zaczął Cal.
– Nie ma sprawy, Cal. Żadnych tajemnic w drużynie. W wieczór przed naszą wyprawą mój staruszek potraktował mnie pasem. Miał taki zwyczaj, kiedy się upił. Przyszedłem tutaj z pręgami, wyszedłem bez nich.
– Rozumiem. – Cybil przytrzymała jego wzrok na kilka chwil. – To szczęście, że dostaliście ochronę i te wyjątkowe właściwości umożliwiły wam obronę waszej ziemi, że tak powiem. Inaczej bylibyście tylko trzema bezbronnymi chłopcami.
– Jest czysty. – Na te słowa wszyscy odwrócili się do Layli, która stała przy kamieniu. – To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Myślę, że nikt nigdy nie składał na nim ofiary, nie siłom ciemności. Żadnej krwi ani śmierci. Wydaje się czysty.
– Ja widziałem na nim krew – powiedział Gage. – Widziałem, jak płonął, słyszałem wrzaski.
– To nie jest jego przeznaczenie. Może tego chce Twisse. – Quinn położyła dłoń na kamieniu. – Chce go zbezcześcić, wykorzystać jego moc. Jeśli mu się to uda, Kamień Pogan będzie należał do niego, prawda? Cal?
– Okej. – Przykrył jej dłoń swoją. – Gotowa? – Skinęła głową i wzięli się za ręce.
Na początku widział tylko Quinn, odwagę w jej oczach. Potem świat cofnął się o pięć lat, o dwadzieścia, aż zobaczył siebie jako chłopca, gdy z przyjaciółmi rozcinali skórę na nadgarstkach, chcąc związać się na wieki. Potem popędził wstecz, o dekady, wieki, do pożaru i wrzasków, i białego, chłodnego kamienia stojącego w samym środku piekła.
I do innej białej zimy, gdy Giles Dent stał tutaj z Ann Hawkins, tak jak on teraz z Quinn. Z ust Cala popłynęły słowa Denta.
– Mamy czas tylko do lata. Nie mogę tego zmienić nawet dla ciebie. Ten obowiązek jest ważniejszy nawet od mojej miłości do ciebie i życia, które razem stworzyliśmy. – Dotknął jej brzucha. – Tak bardzo bym chciał być przy tobie, gdy przyjdą na świat.
– Ukochany, pozwól mi zostać.
– Jestem strażnikiem, a ty nadzieją. Nie mogę zniszczyć tej bestii, a jedynie uwięzić ją na jakiś czas. Nie opuszczam cię. To nie śmierć, lecz niekończąca się walka, wojna, którą tylko ja mogę stoczyć. Zanim ci, którzy z nas powstaną, położą jej kres. Otrzymają wszystko, co mogę im dać, przysięgam ci. Jeśli zwyciężą, znów będę z tobą.
– Co mam im powiedzieć o ojcu?
– Że kochał ich matkę i ich samych całym sercem.
– Giles, on ma postać człowieka. Człowiek może krwawić, może umrzeć.
– On nie jest człowiekiem, a ja nie mam mocy, by go zniszczyć. To zadanie tych, którzy przyjdą po nas. On także spłodzi potomstwo. Nie z miłości. Nie będą dziećmi, których się spodziewał. Nie będzie mógł ich kontrolować, jeśli znajdą się poza jego zasięgiem, poza zasięgiem jego wzroku. Muszę to zrobić. Nie jestem pierwszym, Ann, lecz ostatnim.
Przycisnęła rękę do brzucha.
– Poruszyli się – wyszeptała. – Kiedy, Giles, kiedy to się skończy? Życie, które przedtem wiedliśmy, radości i smutki, które dzieliliśmy? Kiedy odzyskamy spokój?
– Bądź moim sercem. – Uniósł jej dłoń do ust. – A ja będę twoją odwagą. Wtedy znowu się odnajdziemy.
Łzy spłynęły po policzkach Quinn, gdy patrzyła na blednący obraz.
– Mają tylko nas. Stracą siebie, jeśli nam się nie uda. Czułam, jak jej serce pęka z bólu.
– Wierzył, w to, co zrobił, co musiał zrobić. Wierzył w nas, pomimo że nie widział nas jasno. Nie sądzę, aby mógł nas zobaczyć, nie wszystkich – powiedział Cal, patrząc na przyjaciół. – I niewyraźnie. Przyjął to na wiarę.
– I daj mu Boże zdrowie – Gage przestąpił z nogi na nogę – ale ja pokładam trochę więcej wiary w glocku.
Na skraju polany stał nie wilk, lecz chłopiec, szczerząc zęby w uśmiechu. Uniósł ręce i pokazał im paznokcie ostre niczym szpony.
Południowe słońce przygasło, powietrze stało się lodowate. Po zimowym niebie przetoczył się grzmot.
Klusek skoczył tak błyskawicznie, że Cal nie zdążył nawet wyciągnąć ręki, by powstrzymać psa. Chłopiec zapiszczał z uciechy i zwinnie niczym małpka wspiął się na drzewo.
Ale Cal widział to – przez ułamek sekundy. Szok i strach w jego oczach.
– Zastrzel go – zawołał do Gage'a, próbując złapać psa za obrożę. – Zastrzel tego sukinsyna!
– Jezu, chyba nie sądzisz, że kula mogłaby… Pomimo sprzeciwu Foxa Gage strzelił. Bez wahania wycelował prosto w serce demona.
Kula przecięła powietrze, trafiła w drzewo. Tym razem wszyscy widzieli szok na twarzy dziecka. Ryk wściekłości i bólu przetoczył się po polanie, aż zadrżała ziemia.
Gage z okrutnym spokojem opróżnił cały magazynek.
Chłopiec przemienił się. Urósł. Zamienił się w coś ogromnego, czarnego i wijącego, co zawisło nad Calem, który nie ruszył się z miejsca, próbując utrzymać psa, gdy ten wyrywał się i szczekał jak szalony.
Smród i zimno uderzyły w niego niczym garść kamieni.
– Wciąż tu jesteśmy – zawołał Cal. – To nasze miejsce, a ty możesz iść do diabła.
Cofnął się pchnięty falą powietrza i dźwięku.
– Lepiej naładuj broń, rewolwerowcu – zarządziła Cybil.
– Wiedziałem, że trzeba było zabrać haubicę. – Gage załadował pełny magazynek.
– To miejsce nie należy do ciebie! – zawołał ponownie Cal. Wiatr o mało nie zwalił go z nóg, wydawał się ciąć jego ubranie i skórę niczym tysiąc noży. Przez jego wycie usłyszał wystrzał, a wściekłość demona chwyciła go za gardło niczym szpony.
Wtedy Quinn stanęła u jego boku, Fox z drugiej strony i cała szóstka utworzyła jeden szereg.
– To – zawołał Cal – należy do nas! To nasze miejsce i nasz czas. Nie dostaniesz ani mojego psa, ani mojego miasta.
– Dlatego spierdalaj – poradził Fox, podniósł kamień i rzucił nim z całej siły.
– Halloo, mamy tu pistolet! Fox wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
– Obrzucanie kamieniami to zniewaga. Powinno zachwiać jego pewnością siebie.
Umrzecie tutaj!
To nie był głos, lecz potężna fala dźwięku i wiatru, która powaliła ich na ziemię niczym kręgle.
– Zachwiać, akurat. – Gage uniósł się na kolana i znowu zaczął strzelać.
– To ty tu umrzesz – powiedział Cal chłodno, a inni poszli w ślady Foxa i zaczęli rzucać kamieniami i patykami w niewidocznego przeciwnika.
Polanę zalał ogień o płomieniach tnących jak lodowe ostrza. Demon ryczał z wściekłości spowity kłębami cuchnącego dymu.
– Ty tu umrzesz! – powtórzył Cal. Wyciągnął nóż z pochwy i pobiegł do przodu, żeby wbić ostrze we wrzącą czarną masę.
Demon wrzasnął. Cal usłyszał krzyk pełen wściekłości, ale i bólu. Jego ramię przeszył prąd, przeciął je niczym podwójne ostrze parzącego gorąca i nieznośnego zimna. Poleciał do tyłu, w powietrze, jak kamyk wystrzelony z procy. Pozbawiony tchu, z całym ciałem obolałym po upadku, Cal stanął na nogi.