Nic innego nie mogła zrobić. Już była gotowa, jej ciało należało do niego. Bez reszty. Gdy znów zabrał ją na szczyt, zabrakło jej tchu, żeby choćby jęknąć.
Quinn leżała absolutnie usatysfakcjonowana i wyczerpana, czując na sobie ciężar Cala. Oparł głowę między jej piersiami, tak że mogła bawić się jego włosami. Wyobraziła sobie, że jest niedzielny poranek, a oni nie mają żadnych innych zmartwień oprócz tego, czy kochać się jeszcze raz przed śniadaniem, czy już po.
– Bierzesz jakieś witaminy? – zapytała.
– Hmm?
– Chciałam powiedzieć, że masz niezłą parę. Poczuła, że się uśmiechnął.
– Higieniczny tryb życia, Blondyneczko.
– Może to dzięki kręglom. Może kręgle… Gdzie Klusek?
– W połowie przedstawienia poczuła się zawstydzona. – Cal obrócił głowę i machnął ręką. – Tam jest.
Quinn popatrzyła we wskazanym kierunku i zobaczyła, że pies leży na podłodze, wciskając pysk w kąt pokoju. Śmiała się tak, że aż rozbolały ją boki.
– Zawstydziliśmy psa. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. Och! Czuję się wspaniale. Jak mogę czuć się tak dobrze po tym, co działo się wczoraj w nocy? – Potrząsnęła głową, przeciągnęła się i objęła Cala. – Chyba o to chodzi, prawda? Nawet jeśli świat trafi szlag, wciąż mamy to.
– Tak. – Usiadł i patrząc na nią, pogładził jej poplątane włosy. – Quinn. – Teraz wziął ją za rękę, zaczął bawić się jej palcami.
– Cal – powiedziała, naśladując jego poważny ton.
– Czołgałaś się w śniegu, żeby uratować mojego psa.
– To dobry psiak. Każdy zrobiłby to samo.
– Nie. Nie jesteś na tyle naiwna, żeby tak myśleć. Fox i Gage tak. Dla Kluska, dla mnie. Może Layla i Cybil też, może zrobiły to pod wpływem chwili, a może takie już są.
Quinn dotknęła jego twarzy, przesunęła palcami pod tymi pełnymi cierpliwości szarymi oczami.
– Nikt by go tam nie zostawił, Cal.
– W takim razie ten pies ma kupę szczęścia, że otaczają go ludzie tacy jak wy. I ja też. Czołgałaś się wprost na demona, kopałaś w śniegu gołymi rękami…
– Jeśli próbujesz zrobić ze mnie bohaterkę, to proszę bardzo. Chyba podoba mi się ta rola.
– Zagwizdałaś na palcach. Teraz wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Jedna z moich sztuczek. Umiem gwizdać znacznie głośniej, jeśli akurat nie zamarzam, nie brakuje mi tchu i nie trzęsę się ze strachu jak galareta.
– Kocham cię.
– Pokażę ci kiedyś… Co?
– Nigdy nie myślałem, że powiem te słowa do kobiety spoza mojej rodziny. Nigdy nie miałem takiego zamiaru.
Serce Quinn nie mogło podskoczyć gwałtowniej, nawet gdyby podłączono ją do prądu.
– Słucham cię teraz uważnie, więc czy mógłbyś je powtórzyć?
– Kocham cię. I znowu, pomyślała. Podskok i łomotanie.
– Bo umiem gwizdać na palcach?
– To mogła być kropla, która przepełniła czarę.
– Boże. – Zamknęła oczy. – Chcę, żebyś mnie kochał, i bardzo lubię dostawać to, czego chcę. Ale… – wzięła głęboki oddech. – Cal, jeśli mówisz tak z powodu tego, co wydarzyło się zeszłej nocy, bo pomogłam ci uratować Kluska…
– Mówię tak dlatego, że myślisz, że jak zjesz pół mojego kawałka pizzy, to się nie liczy.
– Cóż, technicznie rzecz biorąc, nie.
– Bo zawsze wiesz, gdzie są twoje klucze i umiesz myśleć o dziesięciu rzeczach na raz. Nie tchórzysz i masz włosy koloru słońca. Mówisz prawdę i potrafisz być dobrym przyjacielem. I z tuzina innych powodów, których jeszcze nie znam i tuzina, których nie poznam nigdy. Ale wiem, że mogę powiedzieć ci te słowa, chociaż myślałem, że nigdy ich nie wypowiem.
Objęła go za szyję, oparła czoło o jego czoło. Musiała tylko pooddychać przez chwilę, tak, jak często na widok pięknego dzieła sztuki czy przy dźwiękach piosenki, od których czuła wzbierające w gardle łzy.
– To naprawdę dobry dzień. – Pocałowała go lekko w usta. – Fantastyczny.
Siedzieli przez chwilę przytuleni, pies chrapał w kącie, a za oknem padał śnieg.
W końcu Cal zszedł na dół i ruszył za zapachem świeżej kawy do kuchni, gdzie zastał nachmurzonego Gage'a, który właśnie stawiał patelnię na gazie. Mruknęli do siebie na powitanie i Cal wyjął ze zmywarki czysty kubek.
– Już leży z dziewięćdziesiąt centymetrów śniegu, a ciągle pada.
– Mam oczy. – Gage otworzył paczkę bekonu. – Nie wydajesz się tym zmartwiony.
– Mam naprawdę dobry dzień.
– Pewnie też bym miał, gdybym go rozpoczął porannym bzykankiem.
– Boże, mężczyźni są tacy prymitywni. – Zaspana Cybil weszła do kuchni.
– To zatykaj uszy w naszym towarzystwie. Usmażę bekon i zrobię jajecznicę – obwieścił Gage. – Jak się komuś nie podoba, to musi iść do innej restauracji.
Cybil nalała sobie kawy i pijąc pierwszy łyk, spojrzała na Gage'a. Nie ogolił się ani nie uczesał tej swojej czarnej czupryny i najwyraźniej rano bywał w złym humorze, co jednak nie czyniło go ani odrobinę mniej atrakcyjnym.
Szkoda.
– Wiesz, co zauważyłam, Gage?
– Co?
– Masz świetny tyłek i gówniane podejście do życia. Daj znać, jak śniadanie będzie gotowe – dodała, wychodząc.
– Ma rację. Często mówiłem to o twoim tyłku i podejściu do życia.
– Telefony nie działają – ogłosił Fox, podchodząc do lodówki i wyjmując colę. – Dodzwoniłem się do matki przez komórkę. Nic im nie jest.
– Znając twoich rodziców, pewnie właśnie uprawiali seks – zauważył Gage.
– Hej! Prawda – dodał po chwili Fox – ale, hej.
– On myśli tylko o seksie.
– A o czym miałby myśleć? Nie jest chory ani nie ogląda sportu, a to jedyne okoliczności, w których mężczyzna nie myśli o seksie.
Gage położył bekon na podgrzanej patelni.
– Niech ktoś zrobi jakieś grzanki czy coś. I jeszcze jeden dzbanek kawy.
– Muszę wyprowadzić Kluska. Nie zamierzam wypuszczać go samego.
– Ja z nim wyjdę. – Fox pochylił się i podrapał psa za uchem. – I tak chciałem się przejść. – Odwrócił się i niemal wpadł na Laylę. – Cześć, przepraszam. Ach… idę z Kluskiem na spacer. Może masz ochotę nam towarzyszyć?
– Och. Może. Oczywiście. Tylko się ubiorę.
– Elegancko – uznał Gage, gdy Layla wyszła. – Spryciarz z ciebie, Fox.
– Co?
– Dzień dobry, bardzo atrakcyjna kobieto. Czy miałabyś ochotę przedzierać się ze mną przez metrowe zaspy i patrzeć, jak pies obsikuje drzewa? Zanim nawet napiłaś się kawy?
– To była tylko propozycja. Mogła odmówić.
– Na pewno by odmówiła, gdyby pobudziła mózg do myślenia choćby kroplą kofeiny.
– Pewnie dlatego ty masz powodzenie tylko u kobiet pozbawionych mózgu.
– Jesteś dziś wesoły jak szczygiełek – zauważył Cal, gdy Fox wyszedł.
– Zrób jeszcze jeden cholerny dzbanek kawy.
– Muszę przynieść drewna, naładować generator i odśnieżyć taras z metrowego śniegu. Daj znać, jak śniadanie będzie gotowe.
Gage został sam i zrzędząc pod nosem, przewrócił bekon. Wciąż miał marsową minę, gdy do kuchni weszła Quinn.
– Myślałam, że wszyscy tu będą. – Wzięła kubek. – Chyba potrzebujemy jeszcze jednego dzbanka kawy.
Gage nie zdążył na nią warknąć, bo Quinn od razu sięgnęła po puszkę.
– Zajmę się tym. Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? Odwrócił głowę, żeby na nią popatrzeć.
– Dlaczego?
– Doszłam do wniosku, że jak pomogę ci przy śniadaniu, to oboje będziemy mieli z głowy gotowanie na jakiś czas.
Przytaknął, doceniając jej logikę.
– Rozsądnie. Zrób kawę i grzanki.
– Tak jest. Zabrała się do pracy, a Gage rozbił tuzin jajek. Zauważył, że Quinn działa szybko i sprawnie. Gage'owi nigdy nie zależało na szybkości, ale za efektywność dał jej duży plus. Była zgrabna, inteligentna i – jak sam wczoraj widział – bardzo odważna.
– On jest z tobą szczęśliwy. Quinn zatrzymała się i popatrzyła na niego.
– Dobrze, bo ja z nim też.
– Jedna rzecz, jeśli sama jeszcze na to nie wpadłaś. On jest wrośnięty w to miasto. Cokolwiek się wydarzy, Hollow zawsze będzie dla Cala miejscem na ziemi.
– Wpadłam na to. – Złapała wyskakującego tosta, włożyła kolejne. – Mimo wszystko to ładne miasto.