– Zakochałam się w tobie. Najpierw był szok, ostry niczym strzała wymierzona prosto w żołądek. Potem troska owinięta w śliską powłokę lęku.
– Quinn…
– Nie marnuj czasu na „znamy się tylko kilka dni”. I naprawdę nie chcę słyszeć, że „pochlebiasz mi, ale”. Nie powiedziałam ci tego po to, żebyś mógł coś odpowiedzieć, tylko po to, żebyś wiedział. Dlatego po pierwsze, nieważne jak długo się znamy. Znam siebie od dawna, i to bardzo dobrze. Wiem, co czuję. Po drugie, fakt, że powinno ci to pochlebiać, nie ulega dyskusji. I nie musisz się bać. Nikt od ciebie nie oczekuje, że będziesz czuł to samo, co ja.
– Quinn, my… wszyscy… żyjemy w wielkim stresie. Nawet nie wiemy, czy przeżyjemy lipiec. Nie możemy…
– Właśnie. Nikt tego nie wie i mamy więcej powodów, żeby się o to martwić. Dlatego, Cal – ujęła jego twarz w dłonie – ważna jest ta chwila. To, co dzieje się teraz, jest najważniejsze. Wątpię, czy w innym wypadku powiedziałabym ci, co czuję, chociaż bywam impulsywna, ale sądzę, że w innych okolicznościach poczekałabym, aż poczujesz to samo. Mam nadzieję, że tak się stanie, a na razie wszystko jest w porządku, tak jak jest.
– Musisz wiedzieć, że ja…
– Pod żadnym pozorem nie mów, że ci na mnie zależy. – Usłyszał w jej głosie pierwsze nuty złości. – Instynkt każe ci wygłosić wszystkie formułki, jakie mężczyźni mają przygotowane na takie okazje, a to mnie tylko wkurza.
– Dobrze, w porządku, pozwól mi tylko zadać jedno pytanie, tak, żeby cię nie wkurzyć. Zastanawiałaś się, czy to, co czujesz, nie wiąże się z wydarzeniami na polanie? Z tym, co Ann Hawkins czuła do Gilesa Denta?
– Tak, zastanawiałam się, ale to nie to. – Wstała, wciągnęła sweter. – Jednak to dobre pytanie. Dobre pytania mnie nie wkurzają. To, co ona czuła, a ja przez nią, było intensywne i wyczerpujące. Nie mogę powiedzieć, że moje uczucia nie są po części takie same, ale tamte przynosiły ból i smutek. Pod warstewką radości czaiła się rozpacz. To nie to, Cal. To, co czuję, nie boli. Nie czuję smutku.
Dlatego… masz chwilę, żeby zjeść ze mną lunch, zanim Cybil i Layla skończą grę?
– Ach… pewnie.
– Świetnie. Zobaczymy się na dole. Skoczę do łazienki i poprawię makijaż.
– Quinn… – Cal zawahał się, gdy odwróciła się od otwartych drzwi. – Nigdy wcześniej nie czułem do nikogo tego, co teraz do ciebie.
Wychodząc, uśmiechnęła się. Skoro to powiedział, to naprawdę tak było, bo taki właśnie był Cal. Biedny chłopak, pomyślała. Nawet nie wiedział, że wpadł.
Gęsty zagajnik otaczał cmentarz od północy i ciągnął się od końca piaszczystej drogi, tak wąskiej, że ledwo mieściły się na niej dwa samochody, aż do wzgórz. Stara tablica, spłukana przez deszcze, głosiła, że kiedyś stał tu Pierwszy Kościół Bożych Ludzi, ale spalił się od uderzenia pioruna siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku.
Quinn czytała o tym, ale zupełnie inaczej było stać tutaj, na chłodzie i wietrze, i wyobrażać sobie to wszystko. Czytała też o małej kaplicy, która stała w miejscu kościoła, dopóki nie została zniszczona podczas wojny secesyjnej i nie popadła w ruinę.
Teraz stały tu tylko tablice i nagrobki otoczone zesztywniałym od mrozu zielskiem. Tu i ówdzie Quinn widziała plamy kolorowych kwiatów wybijające się na tle szarych kamieni i zimowych brązów.
– Powinnyśmy były przynieść kwiaty – powiedziała cicho Layla, patrząc na mały, prosty nagrobek, na którym wyryto tylko dwa słowa: Ann Hawkins.
– Ona ich nie potrzebuje – odparła Cybil. – Nagrobki i kwiaty są dla żywych. Martwi mają co innego do roboty.
– Pocieszająca myśl. Cybil tylko wzruszyła ramionami.
– Naprawdę tak myślę. Nie ma sensu być martwym i znudzonym. To ciekawe, że nie ma żadnych dat, nie sądzicie? Ani urodzin, ani śmierci. Żadnych sentymentów. Miała trzech synów, ale kazali wyryć na kamieniu jedynie jej imię i nazwisko. Pomimo że też zostali pochowani na tym cmentarzu, tak jak zapewne ich żony i dzieci. Dokądkolwiek trafili za życia, wrócili do domu, żeby spocząć obok Ann.
– Może wiedzieli, lub wierzyli, że wróci. Może powiedziała im, że śmierć nie oznacza końca. – Quinn w zamyśleniu popatrzyła na nagrobek. – A może po prostu chcieli, żeby był prosty, ale teraz, gdy o tym wspomniałaś, zastanawiam się, czy zrobili to celowo. Bez początku, bez końca. Przynajmniej aż do…
– Tego lipca – dokończyła Layla. – Kolejna pocieszająca myśl.
– No dobrze, wy się pocieszajcie, a ja zrobię kilka zdjęć. – Quinn wyjęła aparat. – Mogłybyście spisać parę nazwisk z nagrobków. Sprawdzimy je później, zobaczymy, czy mają jakiś bezpośredni związek z…
Potknęła się, cofając, żeby złapać lepsze ujęcie, i usiadła ciężko na jakiejś płycie.
– Och, cholera! Kurczę, uderzyłam się dokładnie w siniaka, którego nabiłam sobie dziś rano. Świetnie.
Layla pobiegła, żeby pomóc jej wstać, Cybil, krztusząc się ze śmiechu, ruszyła za nią.
– Och, zamknij się – zrzędziła Quinn. – Strasznie tu nierówno i ledwo można zauważyć niektóre nagrobki. – Potarła biodro i popatrzyła z gniewem na kamień, o który się potknęła. – Ha. Zabawne. Joseph Black, zmarł w tysiąc osiemset czterdziestym trzecim. – Rumieniec złości na jej twarzy zbladł. – Takie samo nazwisko jak moje. W sumie „Black” to dość popularne nazwisko. Ale jeśli wziąć pod uwagę to, że on spoczywa tutaj, a ja właśnie potknęłam się o jego grób…
– Może należeć do twojej rodziny – uznała Cybil.
– I do rodziny Ann? Quinn potrząsnęła głową na sugestię Layli.
– Nie wiem. Cal badał drzewo genealogiczne Hawkinsów, ja tylko zerknęłam. Wiem, że starsze zapiski poginęły, ale nie sądzę, żebyśmy oboje przeoczyli gałąź z moim nazwiskiem. Dlatego lepiej sprawdźmy, czego możemy się dowiedzieć o Josephie.
Ojciec nie potrafił jej pomóc, ale rozmowa z domem trwała czterdzieści minut, bo Quinn musiała wysłuchać najnowszych rodzinnych plotek. Potem zadzwoniła do babci, która pamiętała mgliście, że jej teściowa wspominała o wuju czy stryjecznym dziadku albo kuzynie, który urodził się w Maryland. A może w Wirginii? W poszukiwaniu sławy uciekł z piosenkarką z saloonu, zostawiając żonę i czwórkę dzieci i zabierając rodzinne oszczędności, przechowywane w puszce po ciastkach.
– Miły chłopak z tego Joe – uznała Quinn. – To chyba on. Postanowiła wymigać się od pomocy przy kolacji i pojechać do ratusza, żeby poszukać czegoś o Joe Blacku. Skoro tu umarł, to może i tutaj się urodził.
Po powrocie z zadowoleniem zobaczyła, że dom jest pełen ludzi, dźwięków i zapachu jedzenia. Cybil, jak to ona, włączyła muzykę, zapaliła świece, nalała wina. Wszyscy tłoczyli się w kuchni i zaostrzali apetyt marynowanymi oliwkami. Quinn wrzuciła jedną do ust i popiła winem z kieliszka Cala.
– Czy wypadły mi już oczy?
– Jeszcze nie.
– Przez trzy godziny przeglądałam dokumenty. Chyba posiniaczyłam sobie mózg.
– Joseph Black. – Fox podał jej kieliszek wina. – Dziewczyny mi mówiły.
– Dobrze, to ja już nie będę musiała. Udało mi się dotrzeć tylko do jego pradziadka, Quintona Blacka, który urodził się w tysiąc sześćset siedemdziesiątym szóstym. Nic o wcześniejszych czasach, w każdym razie nie tutaj. I nic o Joe. Miał trzy siostry, ale znalazłam tylko ich akty urodzenia. Miał też ciotki, wujów i tak dalej, ale o nich też prawie nic nie znalazłam. Wygląda na to, że rodzina Blacków nie była zbyt istotna w życiu Hawkins Hollow.
– Inaczej to nazwisko coś by mi mówiło – powiedział Cal.
– Tak. W każdym razie zaciekawiłam moją babcię, która wyruszyła na poszukiwanie starej rodzinnej Biblii. Zadzwoniła do mnie na komórkę i powiedziała, że chyba dostał ją jej szwagier po śmierci swoich rodziców. Może. W każdym razie to jakiś trop.
Popatrzyła na nieznajomego, który stał oparty o blat, bawiąc się kieliszkiem wina.
– Przepraszam? Gage, prawda?
– Tak jest. Specjalista od pomocy drogowej. Quinn uśmiechnęła się, gdy Cybil przewróciła oczami, wyciągając z piekarnika bochenek ziołowego chleba.