– Mam nadzieję, że nie. – Okazał się przystojniejszy, niż zapamiętała, co tylko dowodzi, w jak kiepskim stanie była wczoraj wieczorem. Poza tym w ogóle nie wyglądał jak prawnik. – Bez urazy.
– Nie czuję się urażony. Layla… Darnell, prawda?
– Tak.
– Layla Darnell, Alice Hawbaker. Pani H., mam przez chwilę wolne, prawda?
– Tak.
– Chodź do gabinetu, Layla. – Wskazał kierunek ręką. – Zwykle nie dajemy przedstawień tak wcześnie rano, ale moja stara kumpelka Shelley poszła na zaplecze baru, żeby odwiedzić swoją bliźniaczkę Sami i zastała swojego męża, Błocka, trzymającego w ręku napiwki Sami.
– Przepraszam, ona składa pozew o rozwód, bo jej mąż trzymał w ręku napiwki jej siostry?
– Pieniądze były w staniku, który miała na sobie Sami.
– Och. Rozumiem.
– Nie zdradzam ci tajemnic zawodowych, bo Shelley wygoniła ich oboje z zaplecza na główną ulicę – z pełną prezentacją cudownego stanika Sami – za pomocą mopu. Chcesz colę?
– Nie, bardzo dziękuję. Nie sądzę, żebym potrzebowała jakiegokolwiek pobudzenia.
Wyglądała, jakby nie mogła usiedzieć w miejscu, więc Fox nie wskazał jej krzesła, a sam oparł się plecami o biurko.
– Ciężka noc?
– Wręcz przeciwnie. Po prostu nie mogę pojąć, co tu robię. Nic z tego nie rozumiem, a już na pewno nie mam pojęcia, jaka jest w tym moja rola. Kilka godzin temu powiedziałam sobie, że spakuję torby i wrócę do Nowego Jorku, co zrobiłaby każda osoba przy zdrowych zmysłach. Ale nie zrobiłam tego. – Odwróciła się do niego. – Nie mogłam. I tego także nie rozumiem.
– Jesteś tam, gdzie być powinnaś. To najprostsza odpowiedź.
– Boisz się?
– Przez większość czasu.
– Ja chyba nigdy tak naprawdę się nie bałam. Może nie byłabym taka piekielnie zdenerwowana, gdybym miała coś do roboty. Jakiś cel, zadanie.
– Słuchaj, muszę pojechać do klientki, która mieszka parę kilometrów za miastem, zawieźć jej dokumenty.
– Och, przepraszam. Przeszkadzam ci.
– Nie i jeżeli zacznę uważać, że piękne kobiety mi przeszkadzają, zawiadom, proszę, moją rodzinę, żeby mogli się ze mną pożegnać, zanim umrę. Chciałem zaproponować, żebyś pojechała ze mną, będziesz miała zajęcie. I mogłabyś wypić herbatę rumiankową i przegryźć stare cytrynowe ciastka z panią Oldinger, a to dopiero zadanie. Ona lubi towarzystwo, tak naprawdę dlatego kazała mi dopisać piętnasty kodycyl do swojego testamentu.
Fox nie przestawał mówić, wiedząc, że to może uspokoić rozedrganą Laylę.
– Potem mógłbym podjechać do jeszcze jednego klienta, aby oszczędzić mu wycieczki do miasta. Jak skończymy, Quinn i Cal powinni już wrócić, więc moglibyśmy do nich zajrzeć, zobaczyć, co się dzieje.
– Możesz na tak długo opuścić biuro?
– Wierz mi – Fox złapał kurtkę i teczkę – pani H. da mi znać, jeśli będę tu potrzebny. Więc jeśli nie masz nic innego do roboty, poproszę ją, żeby przygotowała dokumenty, które mamy zabrać, i pojedziemy.
To lepsze niż użalanie się nad sobą, uznała Layla. I pomyślała, że to dziwne, nawet jak na prawnika w małym miasteczku, że Fox ma starą furgonetkę zaśmieconą opakowaniami po pączkach.
– Co robisz dla tego drugiego klienta?
– To Charlie Deen. W drodze do domu miał kolizję z jednym pijanym gościem i teraz towarzystwo ubezpieczeniowe kwestionuje rachunki za leczenie. Po moim trupie.
– Rozwody, testamenty, uszkodzenia ciała. Nie masz specjalizacji?
– Specjalizuję się w prawie w każdej postaci – powiedział i posłał jej uśmiech, zarazem czuły i zuchwały. – Poza prawem podatkowym, jeśli mogę tego uniknąć. Tę działkę zostawiam mojej siostrze. Ona zajmuje się prawem podatkowym i przedsiębiorstw.
– Ale nie prowadzicie wspólnej praktyki.
– Byłoby nam trudno. Sage pojechała do Seattle, żeby zostać homo.
– Słucham?
– Przepraszam. – Wyjechali za miasto i Fox dodał gazu. – Rodzinny żart. Chciałem powiedzieć, że moja siostra jest lesbijką i mieszka w Seattle. Jest aktywistką ruchu gejowskiego i razem z partnerką, z którą jest od, hmm… ośmiu lat, prowadzą firmę o nazwie „Dziewczyna z Dziewczyną”. Serio – dodał, gdy Layla milczała. – Specjalizują się w poradach dla gejów.
– Twoja rodzina ma coś przeciwko?
– Żartujesz? Moi rodzice łyknęli to jak tofu. Kiedy Sage i Paula – to jej partnerka – brały ślub, w każdym razie przysięgały sobie na całe życie, wszyscy pojechaliśmy do nich i świętowaliśmy jak pacjenci szpitala psychiatrycznego. Jest szczęśliwa i tylko to się liczy. Dla moich rodziców alternatywny sposób życia to tylko bonus. A jak już mówimy o rodzinie, tu mieszka mój młodszy brat.
Layla zobaczyła długi dom ukryty wśród drzew. Znak na zakręcie drogi głosił „Garncarstwo w Hawkins Creek”.
– Twój brat jest garncarzem?
– Tak, i to dobrym. Tak jak moja matka, kiedy ma nastrój. Chcesz do niego zajrzeć?
– Och, ja…
– Lepiej nie – uznał. – Ridge zacznie gadać, a pewnie pani H. dzwoniła już do pani Oldinger i uprzedziła ją o naszej wizycie. Innym razem.
– Dobrze. – Rozmowa, pomyślała Layla. Pogawędka. Pozory normalności. – A zatem masz brata i siostrę.
– Dwie siostry. Moja młodsza siostra jest właścicielką wegetariańskiej restauracji w Hollow, w sumie całkiem niezłej. Z całej czwórki ja najbardziej zboczyłem z usłanej kwiatami ścieżki, którą wytyczyli nasi alternatywni rodzice. Ale i tak mnie kochają. Wystarczy o mnie, a jak jest u ciebie?
– Cóż… Nie mam tak ciekawej rodziny jak twoja, ale jestem pewna, że mama trzyma jeszcze jakieś stare nagrania Janis Joplin.
– Proszę, znowu dziwny i znaczący zbieg okoliczności. Layla zaczęła się śmiać i nagle westchnęła z radości na widok jelenia.
– Spójrz! Ach, popatrz. Czyż nie są wspaniałe, kiedy tak pasą się pod drzewami?
Fox zaparkował na wąskim poboczu, żeby mogła się lepiej przyjrzeć.
– Pewnie jesteś przyzwyczajony do tego widoku – powiedziała.
– Co nie znaczy, że go nie doceniam. Jak byłem dzieckiem, musieliśmy wyganiać z farmy całe stada.
– Wychowywałeś się na farmie. W głosie Layli zabrzmiała zazdrość dziecka z miasta, świadcząca, że oczami wyobraźni widziała piękne jelenie, króliczki, słoneczniki i puchate kurczaczki. A nie orkę, gracowanie, pielenie, żniwa.
– Małe gospodarstwo rodzinne. Uprawialiśmy własne warzywa, mieliśmy kurczaki i kozy, pszczoły. Sprzedawaliśmy trochę nadwyżek, rękodzieło mojej matki, stolarkę ojca.
– Czy oni wciąż tam mieszkają? – Tak.
– Jak byłam mała, moi rodzice mieli mały sklepik z ubraniami. Sprzedali go jakieś piętnaście lat temu. Chciałabym, żeby… Och Boże! O mój Boże!
Schwyciła mocno Foxa za ramię.
Spośród drzew wyskoczył wilk i wczepił się zębami w grzbiet jelenia. Ofiara wierzgała, ryczała – Layla słyszała rozpaczliwe wrzaski pełne strachu i bólu – i krwawiła, a reszta stada nie przestawała skubać trawy.
– On nie jest prawdziwy. Głos Foxa wydał się Layli cichy i odległy. Przed jej przerażonymi oczami wilk powalił jelenia i zaczął rozrywać go na strzępy.
– To nie jest prawdziwe – powtórzył Fox. Położył dłonie na jej ramionach i Layla poczuła, że coś każe jej odwrócić wzrok od jatki na drodze i popatrzeć na niego. – Patrz tam, prosto na nie – polecił. – I zobacz, że to nieprawda.
Krew była taka rzeczywista, tak czerwona. Spływała potwornym deszczem na zimową trawę wąskiego pola.
– To nie jest prawdziwe.
– Nie wymawiaj tylko tych słów, lecz je zrozum. On kłamie, Layla. Żyje dzięki kłamstwu. To nie jest prawdziwe.
Layla zaczerpnęła tchu i wypuściła powietrze.
– To nieprawda. To kłamstwo. – Odwróciła się i popatrzyła na Foxa. – Jak ty to wytrzymujesz?
– Dzięki wiedzy – tak, jak wiedziałem, że to nie jest prawdziwe – że pewnego dnia, w jakiś sposób, skopiemy mu tyłek.
Layla czuła, jak piecze ją wyschnięte gardło.
– Coś mi zrobiłeś. Kiedy wziąłeś mnie za ramiona i mówiłeś do mnie, coś ze mną zrobiłeś.
– Nie – zaprzeczył bez wyrzutów sumienia, bo zrobił coś dla niej. – Pomogłem ci tylko pamiętać, że to nieprawda. Jedziemy do pani Oldinger. Założę się, że teraz nie pogardzisz herbatką z rumianku.