Литмир - Электронная Библиотека

Zadrżała i podniosła się.

– Możemy już iść? Nie mogę tu siedzieć. To dla mnie zbyt trudne.

Będzie gorzej, pomyślał Cal. Jeśli już to czuła i rozumiała, będzie gorzej. Wziął Quinn za rękę i poprowadził z powrotem na ścieżkę. Przez chwilę dróżka była na tyle szeroka, że mogli iść obok siebie, więc nie puszczał jej dłoni. Zupełnie jakby po prostu szli na spacer po zimowym lesie.

– Powiedz mi o sobie coś zaskakującego. Coś, czego nigdy bym się nie domyśliła.

Cal przechylił głowę.

– A dlaczego miałbym ci powiedzieć o sobie coś, czego byś się nigdy nie domyśliła?

– To nie musi być żaden mroczny sekret. – Szturchnęła go lekko biodrem. – Coś niespodziewanego.

– Byłem niezły w lekkoatletyce. Quinn potrząsnęła głową.

– Świetne, ale nie zaskakujące. Mogłabym się tego domyślić. Masz bardzo długie nogi.

– No dobrze, dobrze. – Zastanowił się przez chwilę. – Wyhodowałem najokazalszą dynię w hrabstwie.

– Największą dynię w historii hrabstwa?

– Gramów brakowało, żeby pobiła rekord stanu. Napisali o tym w gazecie.

– To zaskakujące. Miałam nadzieję na coś pikantniejszego, ale muszę przyznać, że nigdy bym nie zgadła, że pobiłeś rekord hrabstwa w uprawie dyni.

– A ty?

– Obawiam się, że nigdy nie wyhodowałam żadnej dyni.

– Zaskocz mnie.

– Umiem chodzić na rękach. Pokazałabym ci, ale podłoże jest raczej nieprzystosowane. No, przyznaj, nie podejrzewałbyś mnie o to.

– Masz rację. Jednak później będę nalegał na demonstrację, w końcu moja dynia została udokumentowana.

– Nie ma sprawy. Quinn utrzymywała rozmowę w lekkim tonie, pobudzając Cala do śmiechu. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek po tamtej nocy śmiał się, idąc tędy, ale teraz wydawało się to naturalne, gdy przez gałęzie przeświecało słońce, a wokół nich śpiewały ptaki.

Aż nagle usłyszał warkot.

Quinn też usłyszała. Inaczej dlaczego miałaby zamilknąć w pół słowa i ścisnąć jego ramię jak imadło.

– Cal…

– Tak, słyszę. Już prawie jesteśmy na miejscu. Czasami wydaje takie odgłosy, czasem się pokazuje. – Ale nigdy o tej porze roku, pomyślał, podnosząc kołnierz kurtki. Najwyraźniej ten rok był inny. – Trzymaj się blisko mnie.

– Uwierz mi, ja… – Zamilkła na widok dużego myśliwskiego noża o ząbkowanym ostrzu. – Dobrze, dobrze. To właśnie jest jedna z tych niespodziewanych rzeczy na twój temat. Że nosisz przy sobie, hm, nóż na krokodyle.

– Nie przychodzę tu bez broni. Quinn zwilżyła językiem wargi.

– I pewnie wiesz, jak się tym posługiwać w razie potrzeby. Popatrzył na nią spod oka.

– Pewnie wiem. Chcesz iść dalej, czy zawracamy?

– Nie zamierzam uciekać z podkulonym ogonem. Cal słyszał szelest w krzakach, kląskanie błota pod stopami intruza. Śledzi nas, pomyślał. Wyobrażał sobie, że gdyby rzeczywiście chciał ich zaatakować, nóż okazałby się równie bezużyteczny jak ostre słowa, ale czuł się lepiej, mając go w ręku.

– Klusek go nie słyszy – wyszeptała Quinn, wskazując podbródkiem na psa, który wlókł się kilka metrów przed nimi. – Nawet on nie mógłby być aż tak leniwy. Zareagowałby, gdyby go usłyszał lub poczuł. Więc on nie może być prawdziwy. – Wzięła głęboki oddech. – To tylko przedstawienie.

– W każdym razie dla psa nie istnieje. Usłyszeli wycie. Cal złapał Quinn mocno za ramię i pociągnął między drzewami wprost na polanę, gdzie na błotnistej ziemi wznosił się Kamień Pogan.

– Chyba w zaistniałych okolicznościach oczekiwałam czegoś podobnego do kamienia królewskiego w Stonehenge. – Quinn obeszła skałę dookoła. – Niesamowite, jak bardzo przypomina stół albo ołtarz. Jaka płaska i gładka jest ta powierzchnia. – Położyła na niej dłoń. – I ciepła – dodała. – Cieplejsza niż spodziewałabym się po kamieniu w środku lutego.

Cal położył dłoń obok jej ręki.

– Czasami jest zimny. – Schował nóż do pochwy. – Nie ma się czym martwić, jeśli jest ciepły. Na razie. – Uniósł rękaw i przyjrzał się bliźnie na nadgarstku. – Na razie.

Bez zastanowienia przykrył dłoń Quinn swoją.

– Tak długo jak…

– Rozgrzewa się! Czujesz? Czujesz to? Przesunęła się i położyła drugą dłoń na kamieniu. Cal też się poruszył, czuł, że się porusza tak jak wtedy, przy ścianie ognia. Jak szaleniec.

Schwycił Quinn za ramiona, obrócił, przycisnął plecami do skały i gwałtownie ją pocałował, głodny jej ust.

Na chwilę stał się kimś innym, Quinn też, na ten pełen bolesnej desperacji moment. Jej smak, jej skóra, bicie jej serca.

I nagle znów był sobą, czuł dotyk ust Quinn na swoich i ciepło kamienia pod ich dłońmi. Jej ciało drżało obok niego, palce wbijały się w jego biodra.

Chciał więcej, chciał pchnąć ją na ten kamienny stół, nakryć ją swoim ciałem i zatonąć w niej.

Ale to nie on, pomyślał, nie do końca on. Dlatego zmusił się, żeby ją puścić, zerwać tę więź.

Powietrze drżało jeszcze przez chwilę.

– Przepraszam – wykrztusił z trudem. – Nie, żebym żałował, ale…

– Jesteś zaskoczony. – Głos Quinn był zachrypnięty. – Ja też. To było zupełnie nieoczekiwane. Kręci mi się w głowie – wyszeptała. – I wcale się nie skarżę. Przez chwilę nie byliśmy sobą. – Wzięła kolejny głęboki oddech. – Możesz nazwać mnie dziwką, ale i tak mi się podobało. – Nie spuszczając wzroku z oczu Cala, znowu położyła dłoń na kamieniu. – Chcesz spróbować jeszcze raz?

– Myślę, że wciąż jestem mężczyzną, więc oczywiście, do cholery, chcę. Ale nie uważam, żeby to było rozsądne ani szczególnie bezpieczne. Poza tym nie chcę, żeby ktoś czy też – coś – igrał z moimi odruchami. Następnym razem gdy cię pocałuję, będziemy tylko ty i ja.

– No dobrze. Więzy. – Skinęła głową. – Coraz bardziej skłaniam się ku teorii, że chodzi o jakieś więzy. Może więzy krwi, może reinkarnację. Warto by to zbadać.

Odeszła od kamienia i Cala.

– A zatem na razie żadnego fizycznego kontaktu między nami i tym czymś. Zajmijmy się tym, po co tu przyszliśmy.

– Nic ci nie jest?

– Przyznaję, że czuję się podniecona. Ale nic mi się nie stało. – Wyjęła butelkę z wodą i pociągnęła długi łyk. – Pragnęłam cię. I jako ja, i jako nie ja.

Opuściła butelkę i popatrzyła w te spokojne, szare oczy. Dopiero co piła, a znów czuła suchość w gardle.

– Wiem. Zastanawiam się tylko, czy to stanowi problem.

– Nawet jeżeli tak, nie zamierzam się tym przejmować. Serce Quinn przyśpieszyło.

– Ach… To pewnie nie jest dobre miejsce, żeby…

– Nie, nie jest. – Cal zrobił krok do przodu, ale jej nie dotknął. Jednak Quinn i tak poczuła żar na skórze. – Będzie inne miejsce.

– Okej. – Odchrząknęła. – No dobrze, do pracy. Obeszła kamień, a Cal nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że to ją trochę irytuje, ale uznał, że to mu daje pewną przewagę. Coś mogło go zmusić, żeby pocałował Quinn w ten sposób, ale wiedział też, co czuł, gdy to coś zwolniło presję. Co czuł od samego początku, kiedy tylko wysiadła z samochodu na jego podjeździe.

Czyste pożądanie. Caleb Hawkins pragnął Quinn Black.

– Tamtej nocy zrobiliście tu sobie piknik. – Najwyraźniej uwierzyła w jego zapewnienia, że na polanie jest bezpiecznie, bo teraz poruszała się swobodnie. – Jeżeli wiem cokolwiek o chłopcach, to zapewne jedliście śmieciowe żarcie, dogryzaliście sobie i opowiadaliście historie o duchach.

– Mniej więcej. Piliśmy też piwo, które Gage ukradł ojcu, i oglądaliśmy magazyn z gołymi babkami, który zwinął.

– Oczywiście, chociaż o takie rozrywki posądziłabym raczej dwunastolatków.

– Bardzo śmieszne. – Cal nakazał sobie przestać myśleć o Quinn. – Rozpaliliśmy ognisko i słuchaliśmy radia. To była piękna noc, ciepła, ale nie parna. I to była nasza noc, nasze miejsce. Święte miejsce.

– Twoja prababcia też tak powiedziała.

– Taka noc aż się prosiła o jakiś rytuał. – Poczekał, aż Quinn odwróci się do niego. – Zapisaliśmy słowa, które sami ułożyliśmy, i o północy złożyliśmy przysięgę. Finką przeciąłem nam skórę na nadgarstkach. Wypowiedzieliśmy słowa przysięgi i przycisnęliśmy nadgarstki do siebie, żeby nasza krew się zmieszała. Żebyśmy stali się braćmi krwi. I wtedy rozpętało się piekło.

26
{"b":"105149","o":1}