Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jezu, ależ się schlałam. Muszę skoczyć do kibla.

– Pójdę z tobą.

– Poradzę sobie sama. – Z godnością strzepnęła rękę Eve ze swojego ramienia. – Wolałabym nie wymiotować w obecności mojej przełożonej, jeśli nie ma pani nic przeciw temu.

– Jak sobie życzysz.

Mimo to w czasie wędrówki Delii przez parkiet Eve obserwowała ją czujnie jak jastrząb. Wyglądało na to, że dziewczyny balowały już ze trzy godziny. I choć doskonale się bawiły, Eve zamierzała wmusić w swoje towarzyszki coś do jedzenia i zatroszczyć się o transport dla nich.

Z uśmiechem na ustach oparła się o kontuar i spojrzała na Nadine, która, wciąż mając na sobie tylko purpurowe majtki, prowadziła właśnie ożywioną dyskusję z doktor Mirą. Trina siedziała z głową opartą o stół; prawdopodobnie rozmawiała już z samym dalajlamą.

Mavis, z błyszczącymi oczami, stała na scenie i ryczała do mikrofonu zaimprowizowaną piosenkę, w rytm której kołysały się wszystkie pary znajdujące się na parkiecie.

A niech to szlag, zaklęła w duchu Eve. Kochała te pijuski. Z Peabody włącznie, pomyślała i postanowiła zajrzeć do toalety, by sprawdzić, czy asystentka nie straciła przytomności albo nie utonęła.

W połowie drogi ktoś złapał ją za rękę. Jako że podobne rzeczy działy się przez cały wieczór – samotni goście klubu polowali na partnerów – Eve próbowała delikatnie pozbyć się natręta.

– Kiedy indziej, mistrzu. Nie jestem zainteresowana. Hej! – Ukłucie w ramię bardziej ją zirytowało, niż zabolało. Świat zaczai jej się rozmywać przed oczami. Czuła, że ktoś prowadzi ją przez tłum i wciąga do prywatnego pokoju.

– Niech to diabli, powiedziałam, że nie jestem zainteresowana. – Sięgnęła po swoją odznakę, ale nie trafiła ręką do kieszeni. Lekko popchnięta, wylądowała na wąskim łóżku.

– Odpocznij sobie, Eve. Musimy porozmawiać. – Casto usiadł przy niej, krzyżując nogi.

Roarke nie był w nastroju do zabawy, ale jako że Feeney nie szczędził wysiłku, by stworzyć potwornie hedonistyczną atmosferę, nie pozostawało mu nic innego, tylko odgrywać swoją rolę. Znajdowali się w pomieszczeniu przypominającym halę, wypełnionym mężczyznami, z których wielu czuło się dziwnie, biorąc udział w tak pogańskim rytuale. Feeney wykorzystał swoją szeroką wiedzę w dziedzinie elektroniki, by wytropić partnerów w interesach Roarke'a, a żaden z nich nie chciał urazić tak wpływowego człowieka odrzuceniem zaproszenia.

Wszyscy ci sławni i bogaci goście zostali upchnięci w słabo oświetlonym wnętrzu, wypełnionym naturalnej wielkości ekranami, na których widać było nagie ciała splecione ze sobą w najwymyślniejszych pozycjach; oprócz tego na środku wyginały się trzy striptizerki, a piwa i whisky wystarczyłoby na zatopienie Siódmej Floty i całej jej załogi.

Roarke musiał przyznać, że był to miły gest ze strony Feeneya i, nie chcąc zawieść jego oczekiwań, zachowywał się jak mężczyzna cieszący się swoją ostatnią nocą na wolności.

– Proszę, chłopcze, następna whisky dla ciebie.

– Po kilku głębszych Feeney bez żadnego trudu zaczął mówić z irlandzkim akcentem, choć ani on, ani jego pradziadowie nigdy nie widzieli Irlandii na oczy. – Za bohaterów powstania!

Roarke uniósł brew. On sam urodził się w Dublinie i większą część młodości spędził na wałęsaniu się po ulicach i zaułkach tego miasta. Mimo to nie podzielał sentymentu Feeneya do Irlandii i wstrząsających nią powstań.

– Slainte – powiedział, by zadowolić przyjaciela, i napił się whisky.

– Dobry chłoptaś. Roarke, muszę cię uprzedzić, że znajdujące się wśród nas damy są tylko do oglądania. Nie próbuj ich dotykać.

– Postaram się powstrzymać. Feeney uśmiechnął się szeroko i klepnął go w plecy tak mocno, że Roarke aż się zachwiał.

– Prawdziwy z niej skarb, co? Mówię o naszej kochanej D alias.

– Ona… – Roarke zmarszczył brwi, wpatrzony w swoją szklankę -…jest naprawdę niezwykła

– zdecydował wreszcie.

– Zobaczysz, da ci w kość. Jak nam wszystkim-Ma umysł cholernego rekina. Wiesz, koncentruje się na jednej sprawie, dopóki nie doprowadzi jej do końca. A już to ostatnie śledztwo zupełnie nie dawało jej spokoju.

– Jeszcze z nim nie skończyła – mruknął Roarke i uśmiechnął się chłodno, kiedy naga blondynka zaczęła masować mu pierś. – Z tamtym pójdzie ci lepiej – powiedział do niej, wskazując zamroczonego mężczyznę w szarym prążkowanym garniturze. – To właściciel Stoner Dynamics.

Kiedy spojrzała na niego pustym wzrokiem, Roarke delikatnie wziął ją za ręce, wędrujące w stronę jego krocza.

– Jest nadziany – sprecyzował. Odeszła od nich tanecznym krokiem. Feeney odprowadził ją pełnym smutku wzrokiem.

– Jestem szczęśliwym małżonkiem, Roarke.

– Tak słyszałem.

– Choć to upokarzające, muszę przyznać, że odczuwam pewną pokusę, by spędzić z tą ponętną osóbką parę chwil w ciemnym pokoju.

– To nie przynosi ci ujmy, Feeney.

– To prawda. – Kapitan westchnął ciężko, po czym powrócił do poprzedniego tematu. – Kiedy Dallas wyjedzie na parę tygodni, może zapomni o tym wszystkim i zajmie się czymś innym.

– Nie lubi przegrywać, a myśli, że przegrała. – Chciał dać sobie z tym spokój. Nie miał ochoty spędzić ostatniej nocy przed ślubem na rozmowie o niedawnych zabójstwach. Klnąc pod nosem, zaciągnął Feeneya w kąt pomieszczenia. – Co wiesz o tym handlarzu, który został zamordowany na East Endzie?

– Karaluch. Nie ma o czym mówić. Diler, trochę cwany, trochę głupi, jak oni wszyscy. Trzymał się swojego ogródka. Cenił szybki, łatwy zarobek.

– Czy był szpiclem, jak Boomer?

– Kiedyś, owszem. Jego oficer prowadzący w zeszłym roku przeszedł na emeryturę.

– Co się dzieje ze szpiclem w takim wypadku?

– Ktoś go przejmuje albo policja po prostu rezygnuje z jego usług. Dla Karalucha nikogo nie udało się znaleźć.

Roarke miał ochotę zakończyć na tym rozmowę, ale coś ciągle nie dawało mu spokoju.

– Czy ten gliniarz, który przeszedł na emeryturę, z kimś współpracował?

– Co ty, myślisz, że mam procesor w głowie?

– Tak.

Feeney napuszył się, mile połechtany komplementem.

– Cóż, prawdę mówiąc, przypominam sobie, że jego partnerem był mój stary kumpel. Danny Riley. To było w… hmm… czterdziestym pierwszym. Potem przez parę lat, mniej więcej do czterdziestego ósmego, a może czterdziestego dziewiątego, pracował z Marim Dirscollim.

– No tak. Dzięki – mruknął Roarke.

– Jego następnym partnerem był Casto. Roarke natychmiast się ożywił.

– Casto? Czy pracowali razem w czasie, kiedy ten policjant prowadził Karalucha?

– Jasne, ale ze szpiclem z reguły współpracuje tylko jeden z partnerów. Z drugiej strony… – Feeney zmarszczył brwi. -…kiedy policjant przechodzi na emeryturę, partner zazwyczaj przejmuje wszystkich jego informatorów. Nie wiem, czy Casto to zrobił. W aktach nie było żadnej wzmianki na ten temat. Zresztą on miał własnych szpicli.

Roarke próbował wmówić sobie, że jest uprzedzony, że opętała go idiotyczna zazdrość. Ale nie udało mu się.

– Nie wszystko trafia do akt. Nie wydaje ci się dziwnym zbiegiem okoliczności to, że zamordowani zostali dwaj szpicle blisko związani z Casto i zamieszani w sprawę Nieśmiertelności?

– Przecież nie mówię, że Casto współpracował z Karaluchem. A poza tym ten zbieg okoliczności wcale nie musi być dziwny. Kiedy masz do czynienia z handlarzami narkotyków, jest nieuniknione, że pewne sytuacje będą się powtarzać.

– No to powiedz mi, co łączyło wszystkie ofiary, oprócz faktu, że były powiązane z Casto?

– Jezu, Roarke. – Feeney potarł twarz dłonią. – Jesteś zupełnie jak Dallas. Wielu gliniarzy z wydziału nielegalnych substancji wpada w nałóg. Casto jest czysty. Nigdy nie wykryto w jego organizmie nawet śladowych ilości narkotyków. Cieszy się dobrą opinią, czeka go awans na kapitana i wszyscy wiedzą, jak bardzo mu na tym zależy. Zbyt wiele miałby do stracenia, pakując się w gówno.

– Czasami pokusa staje się po prostu zbyt silna, Feeney, i czasami człowiek jej ulega. Czy Casto byłby pierwszym w historii gliną z wydziału nielegalnych substancji, który postanowił dorobić sobie na boku?

72
{"b":"102324","o":1}