– Oczywiście. Proszę za mną.
Eve nadal udawało się unikać rozmowy z Whitneyem dzięki temu, że wciąż trzymała się z dala od swojej klitki. Wysłała tylko szefowi najświeższe informacje o postępach w śledztwie, a następnie zabrała Peabody i razem skierowały się do wyjścia.
– Napędziłaś Redfordowi niezłego stracha. Aż portkami trząsł.
– O to chodziło.
– Najlepsze było to, jak go podchodziłaś. Najpierw wszystko niby normalnie, gadka szmatka, po czym nagle bum. Znokautowałaś go, wspominając o tym klubie.
– Podniesie się. Mam jeszcze w zanadrzu wpłatę, jakiej dokonał na konto Fitzgerald, ale następnym razem będzie lepiej przygotowany. Jego adwokaci się o to postarają.
– Tak, a poza tym nie będzie już cię lekceważył. Myślisz, że on to zrobił?
– To możliwe. Nienawidził jej. Jeśli powiążemy go jakoś z handlem narkotykami… zobaczymy. -Tyle wątków do sprawdzenia, pomyślała Eve, a czasu coraz mniej; wstępne przesłuchanie Mavis przed sądem zbliżało się wielkimi krokami. Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni nie uda się zdobyć przekonujących dowodów… – Oicę, żeby ta nieznana substancja została zidentyfikowana. Chcę wiedzieć, skąd pochodzi. Kiedy znajdziemy producenta, pójdziemy jego śladem.
– Czy wtedy włączysz do sprawy Casto? Pytam i zawodowej ciekawości.
– Ma dobrych informatorów. Podzielę się z nim, kiedy będzie czym się dzielić. – Zabrzęczało łącze. Eve się skrzywiła. – Cholera, cholera, cholera. To na pewno Whitney. Czuję to. – Przybrała spokojny wyraz twarzy i odebrała. – Dallas.
– Co ty robisz, do diabła?
– Melduję, że sprawdzam pewien trop. Jestem w drodze do laboratorium.
– Kazałem ci się stawić w moim gabinecie o dziewiątej zero zero.
– Przykro mi, panie komendancie, nie przekazano mi tej wiadomości, a dzisiaj jeszcze nie zaglądałam do swojego biura. Jeśli dotarł do pana mój raport, to wie pan, że cały poranek spędziłam w pokoju przesłuchań. Świadek obecnie rozmawia z adwokatem. Jestem przekonana, że…
– Przestań kręcić. Przed kilkoma minutami rozmawiałem z doktor Mirą.
Przeniknął ją dojmujący chłód.
– Tak jest.
– Muszę przyznać, że mnie rozczarowałaś – mówił powoli, wbijając w nią wzrok. – Jak mogłaś sugerować, abyśmy tracili nasz cenny czas na taką sprawę? Nie mamy zamiaru wszczynać oficjalnego śledztwa; nie będziemy też prowadzić nieoficjalnego dochodzenia. Sprawa jest zamknięta i tak już pozostanie. Czy wyrażam się jasno?
W jednej chwili spłynęły na nią ulga, poczucie winy i wdzięczność.
– Tak jest, ja… Tak. Rozumiem.
– Doskonale. Ostatnio ktoś z naszego wydziału przekazał mediom, a dokładnie Kanałowi 75, pewne informacje związane z prowadzoną przez ciebie sprawą. Przysporzyło nam to sporych kłopotów.
– Och. -Teraz uważaj, co mówisz, powiedziała sobie w duchu. Myśl o Mavis. – Nie wątpię.
– Wiesz, co wewnętrzne przepisy mówią na temat nieautoryzowanych przecieków do mediów.
– Tak jest.
– Co słychać u pani Furst?
– W telewizji wyglądała całkiem dobrze, panie komendancie.
Zmarszczył groźnie brwi, ale w jego oczach pojawiły się wesołe błyski.
– Miej się na baczności, Dallas. Aha, jeszcze jedno. Chcę cię widzieć w moim gabinecie o osiemnastej zero zero. Mamy konferencję prasową, do diabła.
– Doskonały unik – pogratulowała Peabody.
– 1 wszystko było prawdą, oprócz tego, że wybieramy się do laboratorium.
– Nie powiedziałam, do którego.
– O co mu chodziło z tą sprawą, którą nie chciał się zająć? Wydawał się nieźle wkurzony. Prowadzisz jakieś inne śledztwo? Czy ma związek z zabójstwem Pandory?
– Nie, to stara sprawa. Stara i zamknięta.
– Szczęśliwa, że już po wszystkim, Eve skierowała wóz w stronę bramy centrum badawczego Futures Laboratories and Research, podlegającego Roarke Industries. – Porucznik Dallas, policja nowojorska
– powiedziała do skanera.
– Witamy panią, pani porucznik. Proszę zostawić samochód na niebieskim parkingu; stamtąd transporter C zabierze panią do kompleksu wschodniego, do szóstego sektora, na pierwszy poziom. Tam ktoś będzie na panią czekał.
Tym kimś okazał się android laboratoryjny, atrakcyjna brunetka o śnieżnobiałej skórze i niebieskich oczach, z odznaką, na której widniało imię Anna-6. Jej głos był melodyjny jak kościelne dzwony.
– Dzień dobry, pani porucznik. Mam nadzieję, że nie miała pani kłopotów z odnalezieniem nas.
– Nie, trafiłyśmy tu od razu.
– Cieszę się. Doktor Engrave czeka na panią w solarium. Jest tam bardzo przyjemnie. Proszę za mną.
– To android – szepnęła Peabody do Eve. Anna-
– 6 obejrzała się i na jej ustach pojawił się piękny uśmiech.
– Jestem nowym, eksperymentalnym modelem. Obecnie istnieje nas tylko dziesięć, wszystkie pracujemy tu, w tym kompleksie. Mamy nadzieję trafić na rynek w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Skonstruowanie nas wymagało długotrwałych, żmudnych badań i niestety nasz koszt wciąż przewyższa możliwości przeciętnego odbiorcy. Liczymy na zainteresowanie ze strony większych przedsiębiorstw, do czasu aż zaczniemy być produkowane seryjnie.
Eve przekrzywiła głowę na bok.
– Czy Roarke cię widział?
– Oczywiście. Roarke ocenia wszystkie nowe produkty. Brał aktywny udział w fazie projektowania.
– Nie wątpię.
– Proszę tędy – ciągnęła Anna-6, skręcając w długi korytarz o łukowym sklepieniu i ścianach w kolorze szpitalnej bieli. – Doktor Engrave uznała dostarczoną przez panią próbkę za wysoce interesującą. Jestem pewna, że jej pomoc bardzo się pani przyda. – Przystanęła przed miniekranem i wpisała kod. -Anna-6 – powiedziała. -Towarzyszą mi porucznik Dallas i jej asystentka.
Płytki rozsunęły się, ukazując wielkie pomieszczenie wypełnione roślinami i zalane sztucznym, ale pięknym światłem słonecznym. Słychać było cichy szum wody i brzęczenie rozleniwionych pszczół.
– Zostawię tu panie i wrócę, gdy będziecie chciały wyjść. Jeśli czegokolwiek sobie zażyczycie, należy o to po prostu poprosić. Doktor Engrave często zapomina poczęstować swoich gości.
– Idź, pouśmiechaj się gdzie indziej, Anno. – Rozdrażniony głos zdawał się dochodzić z kępy paproci. Anna-6 uśmiechnęła się tylko, zrobiła krok do tyłu i ściana zasunęła się ponownie. – Wiem, że androidy są przydatne, ale cholernie mnie denerwują. Tu jestem, w tawule.
Eve nieufnie podeszła do krzewu i rozchyliła gałęzie. Na czarnej, żyznej ziemi klęczała kobieta. Siwiejące włosy miała niedbale związane, a dłonie czerwone i brudne. Patrząc na kombinezon kobiety, trudno było uwierzyć, że pod pokrywającą go warstwą brudu kryje się czysta biel. Kiedy nieznajoma podniosła głowę, okazało się, że wąska twarz jest równie brudna jak ubranie.
– Oglądam moje dżdżownice. Sprawdzam, jak przyjmuje się nowy gatunek. – Podniosła wijącą się grudkę ziemi.
– To miło – stwierdziła Eve i odetchnęła z ulgą, gdy Engrave zagrzebała w ziemi ruchliwą bryłkę.
– Więc to ty jesteś gliną Roarke'a. Zawsze myślałam, że wybierze sobie jedną z tych laleczek czystej krwi, z cienkimi szyjami i wielkimi cycami. – Wydawszy wargi, zmierzyła Eve spojrzeniem. -Całe szczęście, że się myliłam. Problem polega na tym, że tamtym rasowym paniusiom ciągle trzeba dogadzać. Nie ma to jak dobry mieszaniec.
Doktor Engrave wytarła brudne ręce w brudne spodnie. Kiedy wstała, okazało się, że ma około półtora metra wzrostu.
– Grzebanie się w dżdżownicach to doskonała terapia. Ludzie powinni tego spróbować, może wtedy nie potrzebowaliby narkotyków.
– A propos narkotyków…
– Tak, tak, mam to tutaj. – Ruszyła przed siebie marszowym krokiem, po czym zaczęła zwalniać, krążąc wokół roślin. – Tej trzeba by trochę przyciąć gałęzie. Więcej azotu. Za mało podlewana. Silne korzenie. – Zatrzymała się wśród spiczastych liści, długich pędów, wielkich kwiatów. – Doszło do tego, że płacą mi za utrzymywanie ogrodu.
To przyjemna praca, choć ciężko ją dostać. Wie pani, co to jest?