Głos rozpoznany.
– Pokaż toksykologię.
Badania toksykologiczne w toku. Pokazuję wstępne wyniki.
– Dużo piła – mruknął Dickie. – Drogi francuski szampan. Pewnie umarła z błogim uśmiechem na ustach. Wygląda na Dom Perignon, rocznik 55. Su-zie-Q dobrze się spisała. Co my tu jeszcze mamy? Szczypta środka uszczęśliwiającego. No, no, nasza nieszczęśliwa ofiara lubiła sobie poszaleć. Wygląda jak Zeus… nie. – Zgarbił się, jak zawsze, kiedy był zaintrygowany lub zirytowany. – Co to jest, do licha? Kiedy komputer zaczął wyliczać szczegóły, Dickie przerwał mu, wcisnąwszy nerwowo jeden z klawiszy, po czym zaczął w skupieniu przeglądać raport.
– Coś tu nie gra – powiedział. – Coś się nie zgadza.
Zaczai powoli, ostrożnie i z pietyzmem uderzać w klawisze, niczym pianista, dający swój pierwszy koncert po wielu latach żmudnych prób. Ekran wypełnił się symbolami i układami, łączącymi się, rozdzielającymi i zmieniającymi ustawienie. Wreszcie i Dallas rozpoznała ten wzór.
– To jest dokładnie ta sama substancja. – Zwróciła stalowe spojrzenie na milczącą Peabody.
– Tego nie powiedziałem – rzucił Dickie. – Zamknij się i daj mi skończyć test.
– To ta sama substancja – powtórzyła Eve – jest nawet ten zielony zawijas, to znaczy składnik X. Peabody, co mają ze sobą wspólnego supermodelka i drugorzędny szpicel?
– Obydwoje nie żyją.
– Dobra odpowiedź. Chcesz podwoić stawkę? Grasz dalej? W jaki sposób obydwoje zginęli? Wargi Peabody drgnęły w lekkim uśmiechu.
– Pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
– Bardzo dobrze. Teraz trzecie pytanie, grasz o główną nagrodę. Co łączy ze sobą te dwa zabójstwa?
Peabody spojrzała na ekran.
– Składnik X.
– Peabody, to nasz szczęśliwy dzień. Prześlij raport do mojego gabinetu, Dickie. Mojego – powtórzyła, kiedy podniósł na nią oczy. – Gdyby dzwonili z wydziału nielegalnych substancji, nie masz nic nowego.
– Nie mogę zataić danych.
– Oczywiście. – Odwróciła się na pięcie. – Na piątą będziesz miał te bilety.
– Wiedziała pani o tym wcześniej – powiedziała Peabody, kiedy jechały windą powietrzną do wydziału zabójstw. -W mieszkaniu ofiary. Nie mogłyśmy znaleźć tej szkatułki, ale wiedziała pani, co w niej było.
– Podejrzewałam – poprawiła ją Eve. – Ten nowy środek, którego tak zazdrośnie strzegła Pandora, zwiększa popęd seksualny i regeneruje siły. – Spojrzała na zegarek. – Miałam szczęście, że prowadziłam te dwa śledztwa jednocześnie i bezustannie zaprzątały mi umysł. Początkowo obawiałam się, że po prostu wszystko mi się miesza, ale potem załapałam. Widziałam obydwa ciała, Peabody. I w jednym, i w drugim przypadku mamy do czynienia z mordercą zabijającym z taką samą furią i okrucieństwem.
– Nie sądzę, by było to tylko szczęście. Oglądałam te same miejsca zbrodni co pani, ale nawet nie przyszło mi do głowy, że oba morderstwa mogłyby mieć ze sobą coś wspólnego.
– Mimo to szybko się uczysz. – Eve weszła do windy, jadącej na jej piętro. – Nie przejmuj się, Peabody. Pracuję w policji dwa razy dłużej od ciebie.
Dziewczyna wkroczyła do szklanej kapsuły i spojrzała w zamyśleniu na rozciągające się w dole miasto.
– Czemu wybrała mnie pani na swoją asystentkę?
– Masz potencjał; jesteś bystra i odważna. To samo powiedział mi Feeney, kiedy wziął mnie pod swoje skrzydła. Też chodziło o zabójstwo. Dwóch nastolatków posiekanych na kawałki na rampie nad skrzyżowaniem Drugiej i Dwudziestej Piątej. Też za nim nie nadążałam. Ale w końcu znalazłam swój rytm.
– Dlaczego chciała się pani dostać do wydziału zabójstw?
Eve wyszła z windy i ruszyła korytarzem w stronę swojego gabinetu.
– Bo śmierć jest dla człowieka zniewagą; a przedwczesna śmierć jest największą zniewagą z możliwych. Zamówmy kawę, Peabody. Chcę mieć to wszystko na papierze, zanim pójdę do komisarza.
– Domyślam się, że nie mam co liczyć na żadną przekąskę.
Eve obejrzała się i uśmiechnęła.
– Nie wiem, co mam w autokucharzu, ale… – Urwała, ujrzawszy w swoim fotelu Casto, siedzącego wygodnie, z długimi nogami w dżinsowych spodniach na biurku. – No cóż, Casto, Jake T, widzę, że już się tu zadomowiłeś.
– Czekałem na ciebie, skarbie. – Mrugnął do niej, po czym obdarzył Peabody tym swoim zabójczym uśmiechem. – Siemasz, DeeDee.
– DeeDee? – mruknęła Eve, po czym podeszła do automatu, by zamówić kawę.
– Witam, poruczniku – powiedziała zimno Peabody, ale policzki jej się zaróżowiły.
– To naprawdę szczęście, że mogę współpracować z dwiema policjantkami, które nie dość, że są niesamowicie inteligentne, to jeszcze cieszą oko. Mógłbym prosić o kawę, Eve? Mocną, czarną i słodką.
– Kawę mogę ci dać, ale na konsultacje nie mam czasu. Muszę zająć się papierkową robotą, a za parę godzin umówiłam się na spotkanie.
– Nie będę cię zatrzymywał. -Ale kiedy Eve podała mu kawę, nawet nie drgnął. – Próbowałem zagonić Baraniego Łba do roboty. Ten facet jest wolniejszy od żółwia z trzema nogami. Pomyślałem sobie, że skoro ty prowadzisz to śledztwo, mogłabyś mi skołować próbkę tej substancji. Mam dostęp do prywatnego laboratorium, z którego usług od czasu do czasu korzystamy. Tam przynajmniej szybko by się z tym uwinęli.
– Nie powinniśmy wynosić dowodów z wydziału, Casto.
– Laboratorium ma atest wydziału nielegalnych substancji.
– Chodzi mi o wydział zabójstw. Dajmy Dickiemu jeszcze trochę czasu. Boomer nigdzie nie ucieknie.
– Ty tu jesteś szefem. Chciałbym po prostu mieć to wreszcie z głowy. Cała ta sprawa śmierdzi. W odróżnieniu od tej kawy. – Zamknął oczy i westchnął. – Jezus Maria, kobieto, skąd ty to wytrzasnęłaś? Niebo w gębie.
– Znajomości.
– Ach, ten twój bogaty narzeczony. – Przez chwilę delektował się kolejnym łykiem. – Nie dasz się więc pewnie skusić na zimne piwo i taco.
– Wolę kawę, Casto.
– Trudno cię winić. – Przeniósł rozanielony wzrok na Peabody. – A ty, DeeDee? Masz ochotę na zimne piwko?
– Sierżant Peabody jest na służbie – powiedziała Eve, kiedy Peabody zaczęła się jąkać. – Mamy tu masę roboty, Casto.
– No to nie będę przeszkadzał. – Zdjął nogi z biurka i wstał. – Może po służbie zadzwonisz do mnie, DeeDee? Znam przytulną knajpkę, w której serwują najlepsze meksykańskie żarcie po tej stronie Rio Grandę. Eve, gdybyś jednak zdecydowała się załatwić mi tę próbkę, daj znać.
– Zamknij drzwi, Peabody – nakazała Eve, kiedy Casto wolnym krokiem wyszedł z biura. -1 wytrzyj ślinę z podbródka.
Dziewczyna, zmieszana, podniosła rękę do twarzy. Kiedy okazało się, że podbródek jest suchy, humor ani trochę jej się nie poprawił.
– To wcale nie zabawne, pani porucznik.
– Przestań mnie tak nazywać. Każdy, kto przedstawia się jako DeeDee, traci pięć punktów godności. – Eve usiadła w fotelu, wygrzanym przez Casto. – Czego on chciał, do licha?
– Odniosłam wrażenie, że wyrażał się jasno.
– Nie, nie, to nie był wystarczający powód, żeby tu przychodzić. – Pochyliła się nad biurkiem i włączyła komputer. Szybki test zabezpieczeń wykazał, że nie zostały w żaden sposób naruszone. – Jeśli czegoś tu szukał, to dobrze się maskował.
– Po co miałby grzebać w tych plikach?
– Facet jest ambitny. Gdyby udało mu się rozwiązać tę sprawę szybciej ode mnie, zrobiłoby się o nim głośno. Ludzie z wydziału nielegalnych substancji nie lubią dzielić się chwałą.
– A ci z wydziału zabójstw? – spytała z przekąsem Peabody.
– Też nie, to chyba oczywiste. – Eve podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. – Dobra, bierzmy się do roboty. Będziemy musiały poprosić o pomoc eksperta z dziedziny toksykologii pozaziemskiej. Lepiej, żeby nam się udało załatać jakoś dziurę, którą zrobimy w budżecie.
Po półgodzinie zostały wezwane do szefa policji i bezpieczeństwa.