Dotarliśmy promem do Woods Hole, o dziewiątej rano już byliśmy na drodze numer 3. to była nasza pierwsza wspólna wyprawa z wyspy. Podróż Nickolasa do wielkiego miasta!
Miałeś pierwszy numerek. Inne dzieci płakały i wierciły się, a tyś siedział cichutko jak myszka, rozglądałeś się tylko w nowym miejscu.
– Nickolas Harrison – wywołała cię recepcjonistka. Dziwnie zabrzmiało twoje imię i nazwisko, tak oficjalnie ogłoszone przez obcą osobę. Niemal się spodziewałam, że odpowiesz: „Obecny”.
Miło zobaczyć mojego dawnego kolegę, Dana Andersona.
– Promieniejesz szczęściem, Suzanne – rzekł z uznaniem, kiedy już cię zmierzył, zważył i opukał, Nick. – Doskonale ci zrobił wyjazd z miasta. No i dorobiłaś się nie lada zawodnika.
Nie posiadałam się z dumy.
– To najwspanialszy malec na świecie.
Oddał mi ciebie.
– – Bardzo się cieszę, że znów cię zobaczyłem, mamo Bedford. A twój syn jest okazem zdrowia.
Tak jakbym sama nie wiedziała!
TERAZ nadeszła moja kolej.
Siedziałam już ubrana na brzegu kozetki do badań i czekałam na powrót Phila Bermana, mojego lekarza. Phil kiedyś prowadził mnie w Bostonie, a teraz pozostawał w kontakcie ze specjalistą na Martha`s Vineyard.
Badanie trwało nieco dłużej niż zwykle. Pilnowała cię pielęgniarka, a ja marzyłam już, żeby cię porwać w objęcia i jak najprędzej wrócić na Vineyard. Wtedy wszedł Phil i zaprosił mnie do gabinetu.
– Twój test wysiłkowy nie wypadł najlepiej, Suzanne. Zauważyłem drobne nieregularności w EKG. Pozwoliłem sobie zajrzeć do doktor Davis. Wiem, że Gail była tu twoim kardiologiem, kiedy się u nas leczyłaś. Jakoś cię jeszcze dzisiaj wciśnie.
– Chwileczkę, Phil – sprzeciwiłam się. Nie posiadałam się ze zdziwienia. Musiała zajść jakaś pomyłka. Czułam się dobrze, wręcz świetnie. Nigdy w życiu nie czułam się lepiej. – Jesteś pewien?
– – Znam twoją przeszłość, toteż popełniłbym błąd, gdybym nie poprosiła Gail Davis o konsultację. To nie potrwa długo. Z największą przyjemnością zajmiemy się Nickolasem.
Czułam dosłownie déjà vu, kiedy podążałam do gabinetu Gail Davis. O Boże, nie pozwól, żeby to się powtórzyło. Nie teraz, kiedy wszystko zaczęło mi się układać.
Weszłam do poczekalni jak w złym śnie. Nie mogłam zebrać myśli. Podeszła pielęgniarka.
– Pani Suzanne, proszę za mną.
Poszłam za nią jak na ścięcie.
TRZYMALI mnie tam blisko dwie godziny. Zrobili chyba wszystkie możliwe badania kardiologiczne. Martwiłam się o ciebie, chociaż wiedziałam, że jesteś pod dobra opieką w gabinecie doktora Bermana.
Już po wszystkim weszła Gail Davis. Miała smętną minę, jak to ona. Ale miewa taka nawet na przyjęciach, bo spotykałam ją też w sytuacjach towarzyskich.
– Nie denerwuj się, Suzanne, do kolejnego zawału nie doszło. Ale wykryłam osłabienie dwóch zastawek. Najprawdopodobniej spowodowane ciążą. Z powodu uszkodzenia zastawek serce ma kłopoty z przepompowywaniem krwi. To wielkie szczęście, że ostrzeżenie przyszło w porę.
– Jakoś nie czuję tego wielkiego szczęścia – westchnęłam.
– Większość ludzi nie dostaje takiego ostrzeżenia, dlatego nie ma okazji podreperować tego, co się lada moment zepsuje. Po powrocie na Martha`s Vineyard zrobimy kolejne badania, a potem porozmawiamy o dalszych możliwościach. Może trzeba będzie wymienić zastawki.
Teraz istotnie z trudem chwytałam oddech. Byle się tylko nie rozpłakać przy Gail.
– Jakie to dziwne – jęknęłam. – Wszystko idzie jak po maśle, i nagle… łup!… spada cios. Ohydny cios zza węgła, którego się człowiek nie spodziewał.
Gail nie skomentowała. Objęła mnie tylko delikatnie.
Nickusiu.
Przyglądałam ci się we wstecznym lusterku w drodze do domu. Jak majtasz nóżkami, jak wyciągasz do mnie rączki. I rozmawiałam z tobą, Nick, naprawdę rozmawiałam.
– Moje życie jest ściśle związane z twoim. Nie wierzę, żeby coś złego mogło mi się teraz przydarzyć. Chociaż przypuszczam, że to tylko fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jakie daje miłość.
Zastanowiłam się przez chwilę. To, że zakochałam się w Matcie, i potem gwałtowny rozwój naszej miłości dały mi zwodnicze poczucie bezpieczeństwa. Jakim cudem mogło nam cokolwiek zagrozić?
Raptem łzy, wstrzymywane w gabinecie doktor Davis, wezbrały mi w oczach. Jednak otarłam je zdecydowanym ruchem.
– Umówmy się, syneczku, dobrze? Każdy twój śmiech oznacza jeszcze jeden wspólny rok. Już nam zapewniłeś ponad tuzin lat razem, bo co najmniej tyle razy się uśmiechnąłeś. Tak licząc, ja dożyję stu trzydziestu sześciu, a ty dziarskich osiemdziesięciu dwóch.
Wtedy uśmiechnąłeś się do mnie jak nigdy wcześniej. Roześmiałam się i szepnęłam:
– Nickolas, Suzanne i Matt… na zawsze razem.
To moja modlitwa.
Nickolasie
Minął już pierwszy trudny miesiąc, odkąd nadeszły wyniki z Bostonu. Matt zabrał cię na przejażdżkę dżipem, siedzę sama w kuchni.
Orzeczenia wszystkich lekarzy są zgodne. Mam chorobę zastawek, na szczęście uleczalną. Nawet nie mówią jeszcze o wymianie. Na razie zastosują naświetlania. Dostałam jednak ostrzeżenie – życie nie trwa wiecznie. Napawaj się każdą chwilą.
Wdycham w nozdrza poranne powietrze, które przynosi woń trzcin z mokradeł. Oczy mam zamknięte, morska bryza porusza dzwoneczkami wiszącymi za oknem. Taka dzwonkowa muzyka.
– Ależ ja mam szczęście – mówię w końcu na głos. – Że siedzę tu i patrzę na ten piękny dzień…
Że mieszkam na Martha`s Vineyard tak blisko oceanu, dosłownie rzut kamieniem od fal…
Że jestem lekarką i kocham swoją pracę…
Że cudem trafiłam na Matthew Harrisona i że zakochaliśmy się w sobie do szaleństwa…
Że mamy synka, który uśmiecha się najpiękniej na świecie, ma też cudowne usposobienie i rozkoszny zapach małego dziecka.
Jakie to szczęście, Nick, prawda?
W każdym razie ja tak uważam.
ROŚNIESZ jak na drożdżach, to wspaniale móc się temu przyglądać. Rozkoszujemy się każdą chwilą. Mam nadzieję, że inni rodzice też dbają, żeby tego nie przegapić.
Uwielbiasz jeździć ze mną na rowerze. Masz własny kask drużyny hokejowej Boston Bruins i specjalne krzesełko z tyłu mojego roweru. Przywiązuję co do niego bidon, i ruszamy w drogę.
Kask ukrywa burzę twoich jasnych loczków. Wiem, że jeśli je obetnę, to już na zawsze. Z niemowlaka zmienisz się bezpowrotnie w małego chłopca.
Uwielbiam obserwować, jak rośniesz, chociaż nie podoba mi się to, że czas tak pędzi. Chciałabym zatrzymać każdą chwilę, każdy twój uśmiech, przytulenie i pocałunek. Chyba uwielbiam być potrzebna, a zarazem czuję potrzebę dawania miłości.
Chciałabym przeżyć to wszystko jeszcze raz. Żeby powtórzyła się każda chwila od twojego urodzenia. Mówiłam ci, że będę wspaniałą mamą.
OSTATNIO doświadczam pełni każdego dnia.
Codziennie rano Matt odwraca się do mnie, zanim wstaniemy. Całuje mnie, a potem szepcze mi do ucha:
– Suzanne, mamy kolejny dzień. Wstańmy, żeby zobaczyć naszego synka.
Dzisiaj czułam się trochę dziwnie. Nie byłam pewna dlaczego, ale intuicja podpowiedziała mi, że cos się dzieje.
Tatuś wyszedł do pracy, nakarmiłam cię, ubrałam się. Wciąż nie czułam się najlepiej. Miałam zawroty głowy, ogarnęło mnie zmęczenie większe niż zwykle.
Czułam, że muszę się położyć.
Utuliłam cię w łóżeczku i musiałam zasnąć. Bo kiedy znów otworzyłam oczy, dochodziło południe. Przeleciało mi pół dnia.
Wtedy uznałam, że muszę sprawdzić, co mi jest.
A teraz już wiem.
Nickolasie
Kiedy tata położył cię dziś spać, usiedliśmy na werandzie i patrzyliśmy na zachód słońca w pomarańczowo-czerwonej łunie. Matt głaskał mnie po rękach i nogach, co uwielbiam jak prawie nic na świecie.