Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ale czy to nie cudowne, że miałem cię i kochałem przez cały rok, zanim Pan Bóg zabrał cię na zawsze?

Jakie to szczęście, że mogłem cię poznać, mój okruszku, kochany, najukochańszy synku.

Katie

Katie powoli podniosła oczy, spojrzała na sufit w łazience, po czym je zamknęła. Z gardła wyrwał jej się cichy jęk. Łzy spod powiek ciekły i potoczyły się po policzkach. Pierś jej zafalowała, a ból dźgnął ją w płuca niczym rozpalony pogrzebacz. O Boże, jak mogłeś do czegoś takiego dopuścić?

W końcu otworzyła oczy. Ledwo cokolwiek widziała przez łzy. Na ostatniej stronie znalazła kopertę przyklejona taśmą do dziennika.

Widniało na niej jedno słowo: „Katie”.

Otarła łzy obiema rękami. Zaczerpnęła głęboko tchu. Jeszcze raz. Otworzyła czystą zwykłą kopertę zaadresowaną do siebie. W środku list napisany odręcznie przez Matta. Ręce jej drżały. I znów puściły łzy.

Katie, najdroższa Katie.

Teraz rozumiesz, czego nie potrafiłem Ci przez tyle miesięcy powiedzieć.

Znasz moją tajemnicę. Chciałem Ci ją wyznać niemal pierwszego dnia.

Chociaż tak długo obchodziłem żałobę, nie znalazłem pociechy.

Dlatego ukrywałem przed Tobą swoja przeszłość. Właśnie przed Tobą.

Zacytuję ci wiersz o miejscowych kutrach rybackich i ich załogach wyryty w kontuarze

baru w „Tawernie Portowej” na Vineyard.

„Gdy wytęsknione łodzie

Wracają puste lub toną w głębi hen,

To oczy tracą najpierw – łzy, a potem sen”.

Zobaczyłem te słowa pewnego wieczoru w „Tawernie”, kiedy już nie mogłem ani

płakać, ani spać, i omal mnie nie zdruzgotała zawarta w nich okrutna prawda.

Matt

To było wszystko, co napisał, ale Katie nie mogło wystarczyć.

Musiała odszukać Matta.

ZAWSZE była typem wojowniczki. Swego czasu przezwyciężyła wszelkie obawy i przyjechała do Nowego Jorku. Zawsze znajdowała odwagę do realizacji swoich zamiarów.

Nazajutrz z samego rana poleciała do Bostonu. Z lotniska Logan specjalnym samochodem dojechała do portu Żeglugi Śródlądowej w Woods Hole. Kupiła bilet, wsiadła na dwupokładowy prom na Martha`s Vineyard.

Musiała porozmawiać z Mattem. Nie mogła go zostawić bez informacji. Matt musi się dowiedzieć o dziecku.

Przez całe trzy kwadranse na pokładzie myślała o Suzanne i o jej przyjeździe na wyspę. I przypomniały jej się ostatnie słowa Suzanne do Nickolasa: „Kocham cię, maleńki. Do zobaczenia rano. Nie mogę się doczekać”.

Zdała sobie sprawę, że tym razem wbrew rutynie nie wzięła w podróż maszynopisu do czytania. Ale praca to przecież gumowa piłka.

Matt natomiast jest szklaną kulą. Został draśnięty, naznaczony, boleśnie pokiereszowany, jednak być może nie rozbity. A może tak.

Nie dowie się, dopóki go nie odnajdzie.

Kiedy prom zbliżał się do wybrzeży Martha`s Vineyard, Katie nie mogła oderwać oczu od starej przystani Oak Bluffs. Stał tam szary drewniany piętrowy budynek, szalowany drewnem, który wyglądał, jakby miał ze sto lat. Z jednej strony ciągnęła się plaża, z drugiej niewielkie miasteczko Oak Bluffs.

Powiodła wzrokiem w poszukiwaniu Matta. Nigdzie go nie było. Ale przecież nie mógł czekać na nią. Nie wiedział, że przyjedzie. Zresztą gdyby wiedział, mógłby nie przyjść.

Kiedy ruszyła w stronę postoju taksówek, zobaczyła „Tawernę Portową”. Serce jej drgnęło. Czyżby to jakiś znak? Zamiast szukać taksówki, skierowała kroki do baru.

Tam właśnie Matt przeczytał wersy wyryte na kontuarze, które przepisał jej w liście wklejonym do dziennika.

W środku panował półmrok, dym wisiał w powietrzu, ale dało się wytrzymać. Ze starej szafy grającej, tkniętego zębem czasu wellingtona, dobiegały dźwięki piosenki Bruce`a Springsteena. Przy barze stało kilkunastu gości, pozostali siedzieli w wysłużonych drewnianych ławach. Większość podniosła na nią wzrok. Katie wiedziała, że ma włosy w nieładzie, że źle wygląda, że to nie jej dzień.

– Przychodzę w dobrych zamiarach – odezwała się z uśmiechem.

Miała jednak straszną tremę. Zdecydowała się przyjechać na Martha`s Vineyard już o trzeciej nad ranem. Bo musiała się jeszcze raz zobaczyć z Mattem. Tak bardzo pragnęła znaleźć się w jego objęciach, uścisnąć go, nawet gdyby tylko na tym miało się skończyć. Potrzebowała jego ramion.

Powiodła wzrokiem po twarzach jakby wprost z „Gniewu oceanu”. Serce jej załopotało. Matta nie było. Chwała Bogu, że nie przesiaduje tu przez cały czas.

Poszła odszukać wiersz wyryty na kontuarze. Chwilę jej to zabrało. Wreszcie znalazła go w drugim końcu baru, obok tarczy do strzałek i automatu telefonicznego. Przeczytała jeszcze raz.

„Gdy wytęsknione łodzie

Wracają puste lub toną w głębi hen,

To oczy tracą najpierw – łzy, a potem sen”.

– Mógłbym w czymś pani pomóc? Czy panią interesuje tylko poezja?

Podniosła wzrok na dźwięk męskiego głosu. Zobaczyła barmana, dobrze po trzydziestce, ruda broda, szorstka przystojność. Może też były marynarz we własnej osobie.

– Szukam znajomego. Chyba tutaj zagląda – wybąkała.

– No, to ma dobry gust do knajp. A nosi jakieś nazwisko?

Usiłowała zapanować nad drżeniem w głosie.

– Matt Harrison.

Barman pokiwał głową, zmrużył ciemnobrązowe oczy.

– – Matt wpada tu czasem na obiad. Maluje domy na wyspie. To pani znajomy?

– Pisze również książki – dodała Katie, jakby na swoją obronę. – Wiersze.

Barman wzruszył ramionami i nadal przyglądał jej się dość podejrzliwie.

– Ja tam nic nie wiem. Zresztą nie ma go tu dzisiaj. Jak pani sama widzi. – W końcu rudy brodacz uśmiechnął się do niej. – To co pani podać? Patrząc na panią, obstawiałbym dietetyczną colę.

– Nie, dziękuję. Mam jego adres. Nie wie pan przypadkiem, jak tam dotrzeć? Jestem jego znajomą, redaktorką.

Barman zastanowił się chwilę, po czym wydarł kartkę z bloczka zamówień.

– Przyjechała pani samochodem? – zapytał, spisując wskazówki.

– Chyba wezmę taksówkę.

– No, to taryfiarz będzie wiedział – uciął barman. – Wszyscy tu znają Matta Harrisona.

KATIE wsiadła do toczonej rdzą niebieskiej taksówki na przystani portowej. Nagle ogarnęło ją zmęczenie. Zwróciła się do kierowcy:

– Poproszę na cmentarz Abel`s Hill. Zna go pan?

Taksówkarz ruszył bez słowa. Domyśliła się, że zna wyspę jak własną kieszeń. Z całą pewnością nie chciała go urazić.

Cmentarz znajdował się dwadzieścia minut dogi od przystani, malowniczy zakątek, stary i zabytkowy, podobnie jak wszystkie domy mijane po drodze.

– Nie zabawię długo – powiedziała taksówkarzowi, wysiadając z tylnego siedzenia. – Proszę poczekać.

– Zaczekam, ale z włączonym taksometrem.

– Oczywiście, rozumiem – zgodziła się. – Jestem z Nowego Jorku. Przywykłam.

Taksówka czekała, a ona wolno i z namaszczeniem przechadzała się wzdłuż rzędów grobów na Abel`s Hill, sprawdzając wszystkie nagrobki, szczególnie te nowsze.

Aż ją coś ściskało w środku. Szukając tego grobu, czuła się niemal jak intruz.

Wreszcie znalazła. Zobaczyła litery wyryte na kamiennej płycie na zboczu wzgórza: SUZANNE BEDFORD HARRISON.

Znów serce jej się ścisnęło, poczuła zawrót głowy. Pochyliła się, przyklękła.

– Musiałam tu przyjść, Suzanne – szepnęła. – Jestem Katie Wilkinson. Czuję się, jakbym cię dobrze znała.

Przebiegła wzrokiem napis: LEKARZ WIEJSKI, UKOCHANA ŻONA MATTHEW, NAJLEPSZA MATKA NICKOLASA.

Wzruszona odmówiła modlitwę, którą nauczył ją ojciec, kiedy miała kilka lat.

Podeszła do mniejszego nagrobka obok. Aż jej dech zaparło.

NICKOLAS HARRISON, NIEODŻAŁOWANY CHŁOPIEC, NAJUKOCHAŃSZY SYN SUZANNE I MATTHEW.

– Witaj, kochanie. Witaj, Nickolasie. Jestem Katie.

I rozszlochała się bez pamięci. Całe jej ciało rozkołysało się jak wierzba płacząca podczas wichury. Tak opłakiwała biednego małego Nickolasa. Nie mogła ogarnąć rozumem, jak Matt mógł przeżyć coś takiego.

19
{"b":"101838","o":1}