Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wzruszyłam ramionami, uśmiechnęłam się, pomachałam mu. Jego słowa mile pogłaskały mnie po sercu, może dlatego, że właśnie tak nie kręcił się ten świat.

– Hej, dziękuję, Picasso!

– Hej, nie ma za co, Suzanne!

I znów zabrał się do dachu nad moją głową.

Kochany Nickolasie.

Przyglądam ci się, pisząc te słowa. Jesteś przeuroczy. Czasem, kiedy na ciebie patrzę, nie mogę uwierzyć, że należysz do mnie. Masz podbródek ojca, ale uśmiech z całą pewnością mój.

Nad kołyską wisi mała pozytywka. Kiedy się pociągnie za sznurek, gra „Zagwiżdż wesołą melodyjkę”. Natychmiast się wtedy śmiejesz. Chyba tatuś i ja lubimy tę melodię nie mniej niż ty.

Czasem nie mogę sobie wyobrazić ciebie w innym wieku niż teraz. Podejrzewam, że wszystkie matki chciałyby tak zatrzymać czas albo zasuszyć dzieci jak kwiaty, żeby wiecznie były doskonałe, zastygłe w nieskończoności. Czasem tuląc cię do piersi, czuję się, jak gdybym kołysała okruch nieba.

Myślę o tym, jak bardzo moja miłość rosła, kiedy byłeś jeszcze w moim brzuszku. I pokochałam cię od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłam. Spojrzałeś na tatę i na mnie, a potem zrobiłeś taką minkę, jakbyś mówił: „Cześć. Już jestem!”.

Wreszcie tata i mogliśmy cię zobaczyć. Bo przez dziewięć miesięcy wyobrażaliśmy sobie tylko, jaki będziesz. Przytuliłam twoją główkę delikatnie do piersi. Trzymałam na ręku dwa i pół kilo bezbrzeżnego szczęścia.

Następnie wziął cię na ręce tata. Nie mógł uwierzyć, że patrzy na niego człowieczek, który kilka minut temu przyszedł na świat.

Synek Matta.

Nasz śliczny mały Nickolas.

Katie

„Synek Matta”

„Nasz śliczny mały Nickolas”

Katie Wilkinson odłożyła dziennik i zaczerpnęła głęboko tchu. Aż ją coś zaczęło drapać w gardle. Przeczesała palcami miękkie szare futro Ginewry, na co kotka zamruczała miło. Nie była zupełnie przygotowana na taki wstrząs. Nie była przygotowana na Suzanne. Ani na Nickolasa.

Na ten cały układ: Nickolas, Suzanne i Matt.

– Ginko, w co ja się wkopałam – poskarżyła się kotce. – Koszmar!

Wstała i zaczęła chodzić po mieszkaniu. Zawsze się nim szczyciła. Włożyła w nie sporo roboty. Wprost uwielbiała konstruować i montować własne szafki, półki na książki. Pełno tu było antyków z mahoniu, starych dywaników na ścianach, akwarelek, choćby ta przedstawiająca most Pisgah na południe od Asheboro, jej rodzinnego miasteczka leżącego w zagłębieniu między łańcuchem Pasma Błękitnego a Great Smoky Mountains w Karolinie Północnej.

Babcina serwantka stała w jej gabinecie, a ze środka wciąż dobywała się woń domowych dżemów i konfitur. Teraz stały tam ręcznie szyte książki. Katie wykonała je w Szkole Rzemiosła Artystycznego w Penland, w Karolinie Północnej.

Do dziś przyświecało jej zasłyszane tam hasło: „Ręce do pracy, serca do Boga”.

Tyle pytań cisnęło jej się do głowy, ale nie miała nikogo, kto by na nie odpowiedział. No, niezupełnie nikogo. Miała przecież dziennik.

Suzanne.

Polubiła ją. Niech to licho, polubiła Suzanne. W innych okolicznościach mogłyby się nawet zaprzyjaźnić. Suzanne miała odwagę wynieść się z Bostonu i przeprowadzić na Martha`s Vineyard. Zrealizowała swoje marzenia o pracy, o spełnieniu własnej kobiecości. Pomógł jej w tym zawał serca. Dzięki temu nauczyła się cenić każdą chwilę.

Ale co myśleć o Matcie? Co dla niego znaczyła Katie? Czyżby padła ofiarą przelotnego romansu? A może zasłużyła na szkarłatną literę, emblemat cudzołożnicy? Raptem się zawstydziła. Ojciec bez przerwy zadawał jej w młodości pytanie: „Katie, jesteś w porządku wobec Boga?”. Teraz nie miała tej pewności.

– Palant – szepnęła. – Co za gadzina! Nie o tobie mowa, Ginewro. Mam na myśli Matta! Niech go cholera!

Czyli zdradzał swoją cudowną żonę? Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać o Suzanne? Ani o Nickolasie? Jak mogła dopuścić, żeby tak opieczętował przed nią swoją przeszłość? Widocznie nie nalegała wystarczająco skutecznie. A dlaczego? Bo nie chciała się narzucać. Bo miała taki charakter.

Ale najbardziej paraliżował ją smutek w oczach Matta, kiedy zaczynali mówić o przeszłości. No i Matt przysiągł jej, że nie jest już żonaty.

Wciąż wracało do niej wspomnienie tego strasznego wieczoru, osiemnastego lipca, kiedy Matt ją zostawił. Przygotowała wtedy elegancką kolację, wystawiła stolik z giętego żelaza na mały taras, wyjęła okazałą porcelanę Royal Crown Derby, srebra po babci. Kupiła tuzin czerwono-białych róż.

Kiedy Matt się zjawił, czekała na niego cudowna niespodzianka, zredagowany przez nią pierwszy egzemplarz jego tomiku wierszy. Przekazała mu również wiadomość, że szykują nakład w wysokości jedenastu tysięcy egzemplarzy, niezwykle dużo jak na zbiór poezji.

– Start godny pozazdroszczenia – pogratulowała. – Nie zapomnij o przyjaciołach, kiedy dotrzesz na szczyt.

Niecałą godzinę później tonęła we łzach. Trzęsła się na całym ciele, jakby spotkał ją niewyobrażalny koszmar. Ledwie Matt przekroczył próg, już wiedziała, że coś jest nie tak. Wyczytała to z jego oczu. Wreszcie wyrzucił z siebie:

– Katie, muszę zerwać nasz związek. Nie mogę się z tobą spotykać. Przestanę w ogóle przyjeżdżać do Nowego Jorku. Wiem, jak to okropnie brzmi. Bardzo cię przepraszam. Musiałem sam ci o tym powiedzieć. Tylko dlatego dziś tu przyszedłem.

Nie, ni miał pojęcia, jak to okropnie brzmi. Po prostu złamał jej serce. A przecież zaufała mu. Otworzyła się przed nim całkowicie. Jak nigdy przedtem.

I właśnie tego wieczora szykowała się na rozmowę. Miała mu coś ważnego do powiedzenia. Ale odebrał jej tę szansę.

Kiedy od niej wyszedł, otworzyła szufladę w starej komódce przy drzwiach prowadzących na taras. Tam schowała jeszcze jeden prezent dla Matta. Wyjątkowy prezent.

Trzymała go teraz w ręce i znów się rozdygotała. Usta jej zadrżały, zęby zaczęły dzwonić. Nie mogła się opanować. Zerwała wstążeczkę, opakowanie, otworzyła małe podłużne pudełeczko. O Boże!

Natychmiast się rozpłakała. Wstrząsnął nią ból nie do zniesienia. Tego wieczoru miała powiedzieć Mattowi tak ważną i cudowną nowinę.

W pudełeczku leżała piękna srebrna grzechotka.

Katie była w ciąży.

Dziennik

Nickolas.

Tak wygląda teraz mój rytm dnia, nie mniej regularny i kojący niż fale Atlantyku widziane z domu.

Wstaję o szóstej, wyprowadzam Gusa na długi spacer obok farmy Rowe`a. Dochodzimy do odcinka plaży za trzymetrowymi wydmami i falującymi nadmorskimi trzcinami. Nieodmiennie towarzyszy mi w tych spacerach poczucie błogiej lekkości. Chyba najbardziej dlatego, że odzyskałam swoje życie, a zarazem siebie.

Pamiętaj o pięciu piłkach, Nick. Zawsze pamiętaj o tych pięciu piłkach.

Taka myśl kołatała mi po głowie, kiedy wracałam do domu.

Zanim skręciłam na swój podjazd, minęłam dom sąsiadów. Zaraz po moim wprowadzeniu się Melanie Bone okazała mi dużo serca. Pospieszyła ze wszystkim, od przydatnych telefonów po zimną, cierpką lemoniadę. Przez nią też poznałam swojego malarza. Bo to Melanie poleciła mi Picassa.

Ona jest w moim wieku i już ma czworo dzieci. Podziwiam wszystkie kobiety, które stać na taki wyczyn. Melanie jest drobną atramentowoczarną brunetką. Ma niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu i przepiękny, ujmujący uśmiech.

Mówiłam ci, że ma same dziewczynki? W wieku od roku do czterech lat! Mówię na nie według ich wieku. „czy Dwójka śpi? – pytam. – Czy Czwórka jest na huśtawce?”.

Wtedy dziewczynki zanoszą się śmiechem. Ich zdaniem, muszę być szalona, skoro nadałam Gusowi honorowy tytuł Piątki. Gdyby ktokolwiek mnie przy tym podsłuchał, nigdy by się nie zgłosił po poradę do doktor Bedford.

Ale zgłaszają się, Nick, a ja ich leczę. I jednocześnie leczę siebie.

4
{"b":"101838","o":1}