– Ależ mamy szczęście – szepnęłam do Matta. – Prawda, że nie istnieje w życiu nic lepszego?
– Prawda, Suzanne. To takie proste, ale masz rację.
Wreszcie poszliśmy do łóżka i tam przeżyliśmy drugie w kolejności szczęście. Kiedy Matt już zasnął, wstałam i napisałam ci króciutki liścik: „Kocham Cię, maleńki. Do zobaczenia rano. Nie mogę się doczekać.”
Matthew
Witaj, najdroższy Nickolasie, tu Tata.
Pisałem ci, jak bardzo cię kocham? Jakim jesteś dla mnie bezcennym skarbem? No to piszę. Jesteś najlepszym, najcudowniejszym synkiem, jakiego można sobie wyobrazić. Tak bardzo cię kocham.
Wczoraj rano coś się stało. Dlatego piszę do ciebie zamiast mamusi. Muszę to napisać. Jeszcze nie wiem jak, wiem jedno, że muszę to z siebie wyrzucić. Muszę z tobą porozmawiać.
Ojcowie powinni więcej rozmawiać z synami. Wielu z nas boi się okazywać uczucia, ale chciałbym, żeby między nami było inaczej. Żebym zawsze mógł ci powiedzieć, co czuję.
Choćby tak jak teraz.
Tyle że to takie trudne, Nick.
Nigdy w życiu nie miałem trudniejszego zadania.
Mama jechała do sklepu po prezent urodzinowy dla ciebie, piękne zdjęcia w oprawkach. Tak bardzo się cieszyła. Ślicznie wyglądała, opalona po spacerach na plaży. Do tej pory widzę, jak wychodzi i nie mogę usunąć tego obrazu spod powiek.
Pięknie się uśmiechała. Miała na sobie żółty sweterek i białą bluzkę. Jej jasne loki powiewały w rytm kroków. Nuciła pod nosem twoja piosenkę: „Zagwiżdż wesołą melodyjkę”.
Powinienem był ją ucałować, uściskać na pożegnanie. A ja tylko zawołałem za nią: „Kocham cię” – i posłałem jej całusa.
Wciąż widzę, jak odsyła mi całusa samymi wargami. Widzę, jak się ogląda, jak puszcza do mnie oko, słynne perskie oko Suzanne.
Och, Nick, Nick. Jak ci to napisać?
Syneczku, mama dostała zawału serca w drodze do miasta. To jej serce, tak wielkie, tak wyjątkowe, nie wytrzymało dłużej.
Jeszcze nie pogodziłem się z tą wiadomością, jeszcze do mnie nie dotarła. Powiedziano mi, że straciła przytomność, zanim uderzyła w barierkę na Old Pond Bridge Road. Jej dżip wpadł do wody, wylądował na boku.
Doktor Cotter twierdzi, że umarła natychmiast w wyniku rozległego zawału, ale kto może znać przebieg ostatnich sekund? Mam nadzieję, że nie cierpiała. Aż mnie poraża taka myśl.
Kiedy widziałem ją po raz ostatni, była szczęśliwa. Pięknie wyglądała. O Boże. Żeby tak móc ją jeszcze raz zobaczyć. Chyba to nie jest aż tak wygórowane, aż tak niedorzeczne pragnienie?
Bardzo kochałem Suzanne. Była najbardziej szczodrą osobą, jaką znałem, pełną serca i zrozumienia dla innych. Może najbardziej uwielbiałem w niej umiejętność słuchania. I była taka wesoła. Teraz też pewno obróciłaby wszystko w dowcip. Może zresztą to robi. Uśmiechasz się, Suzanne? Chciałbym myśleć, że tak. Tak sobie ciebie wyobrażam.
Dzisiaj pojechałem na cmentarz Abel’s Hill, żeby wybrać specjalne miejsce dla mamy. Miała zaledwie trzydzieści siedem lat. Co za marnotrawstwo. Chwilami ogarnia mnie taki gniew, że najchętniej roztrzaskałbym jakieś szkło.
Teraz jest wieczór. Siedzę w twoim pokoju i patrzę, jak twoja śmieszna lampka z klaunem rzuca w półmroku wesołe cienie na ściany. Dębowy koń na biegunach, którego ci zrobiłem, przypomina mi karuzelę Fruwające Konie. Pamiętasz naszą wspólną eskapadę, kiedy jeździliśmy na tych kolorowych koniach? Nickolas, Suzanne i Matt.
Siedziałeś przede mną i z przejęciem głaskałeś prawdziwą końską grzywę. Widzę mamusię jadącą przed nami na Aksamitce. Odwraca się i puszcza do nas to swoje słynne perskie oko.
Och, Nick, gdybym mógł wrócić w czasie do zeszłego tygodnia, zeszłego miesiąca, zeszłego roku. Nie wyobrażam sobie jutra.
Szkoda, że to nie jest szczęśliwe zakończenie.
Szkoda, że nie mogę powtórzyć bodaj tylko raz – prawda, jakie to szczęście?
Kochany, najdroższy Nicku.
Wciąż jeden obraz Suzanne wraca do mnie w myślach. Pokazuje, co było w niej cudownego i wyjątkowego.
Jest wieczór. Mama klęczy na frontowym ganku. Prosi mnie o wybaczenie, chociaż nie ma czego wybaczać. Tego dnia dostała smutną wiadomość, ale myśli tylko o tym, że mogła mnie skrzywdzić. Zawsze najpierw myślała o innych, ale zwłaszcza o nas dwóch. Rozpuściła nas, Nickolasie.
Dzisiaj z zadumy i melancholii wyrwał mnie nieoczekiwany telefon.
Do mamy.
Po raz pierwszy przeszły mi przez gardło te straszne słowa: „Suzanne odeszła”.
W słuchawce długie milczenie, po czym nerwowe słowa współczucia. Dzwonił właściciel sklepu z ramami Chilmark. Mama nie zdążyła tam dotrzeć, a zdjęcia w ramkach wciąż czekały na odbiór. Powiedziałem właścicielowi, że po nie podjadę.
Nigdy nie umiałem płakać, a teraz płaczę bez przerwy. Wciąż mi się zdaje, że łzy powinny się wyczerpać, ale płyną nieprzerwanie. Dawniej uważałem płacz za niemęski, teraz już wiem, że tak nie jest.
Snuję się bez celu po domu, rozpaczliwie usiłuję znaleźć miejsce, w którym znajdę spokój. Zawsze trafiam w końcu do twojej sypialni, siedzę w tym samym bujanym fotelu, w którym tak często siadywała mama, kiedy rozmawiała z tobą albo ci czytała.
Teraz też tu siedzę i wpatruję się w zdjęcia, które dziś odebrałem w Chilmark.
Jest śliczny dzień, wszyscy siedzimy na karuzeli Fruwające Konie. Ty między nami, mamusia obejmuje cię, a nogi trzyma na moich kolanach. Całujesz mamę, ja łaskoczę ciebie, wszyscy się śmiejemy.
Nickolas, Suzanne i Matt, na zawsze razem.
CZAS opowiedzieć ci pewną historię, Nicku. Chyba najsmutniejszą, jaką słyszałem w życiu, a na pewno najsmutniejszą, jaką kiedykolwiek opowiadałem.
Aż mi trudno oddychać spokojnie. Trzęsę się jak liść. Dostałem gęsiej skórki.
Wiele lat temu, kiedy miałem osiem lat, umarł nagle mój tata. Był w pracy. Nikt się tego nie spodziewał, nawet się nie pożegnaliśmy. Jego śmierć ścigała mnie potem latami. Tak bardzo się bałem kogoś podobnie stracić. Chyba dlatego nie ożeniłem się wcześniej. Aż do czasu poznania Suzanne. Bałem się, Nick. Twój duży, silny tata bardzo się bał, żeby nie stracić ukochanej osoby. Nigdy nie zwierzyłem się z tej tajemnicy przed nikim, dopóki nie poznałem twojej mamy. A teraz mówię to tobie.
Pociągnąłem za sznurek pozytywki i zagrała „Zagwiżdż wesołą melodyjkę”. Uwielbiam ją, Nick. Płaczę przy niej, ale to nieważne. Uwielbiam twoją melodyjkę, wciąż chcę jej słuchać od nowa.
Sięgam do twojego łóżeczka, dotykam twojego policzka.
Tarmoszę twoje jasne włoski, zawsze takie miękkie i pachnące.
Pocieram nosem twój nosek w eskimoskim pocałunku. I jeszcze raz, jak cudownie się śmiejesz. Wierz mi, że taki jeden twój uśmiech wart jest dla mnie tyle, co cały świat.
Podaję ci palce wskazujące, a ty je ściskasz z całej siły. Aleś ty silny, chłopcze.
„Zagwiżdż wesołą melodyjkę” wciąż rozbrzmiewa.
Mój kochany chłopczyku, kochany synku.
Muzyka gra, ale ciebie nie ma w łóżeczku.
Pamiętam mamę, jak wychodziła tamtego ranka. Zawołałem „Kocham cię”, posłała mi całusa. Po czym zmarszczyła nos jak to ona. Na pewno znasz tę jej minę. Po czym puściła perskie oko, do teraz potrafię je przywołać. Widzę Suzanne.
Ręce miała zajęte, bo trzymała ciebie. Chciała, żebyś pierwszy zobaczył nasze zdjęcia w ramkach w urodzinowy ranek.
Wyniosła cię i ostrożnie przypasała do fotelika w samochodzie. Siedziałeś w dżipie z mamą, kiedy rozbiła się na Old Pond Bridge Road. Byliście razem.
Ja też powinienem był z wami jechać, Nickolasie. Nie powinienem był puszczać was samych. Może na coś bym się przydał, może bym was jakimś cudem uratował. Przynajmniej miałbym szansę, tyle by to dla mnie znaczyło.
Kochany synku, mój niewinny okruszku, mój na zawsze maleńki synku. Tak za tobą tęsknię i tak mnie to teraz gryzie, że nigdy nie usłyszysz, jak tatuś cię kocha. Tak bardzo mi ciebie brak.