„Dziennik Suzanne dla Nickolasa” widniał tytuł na okładce, chociaż nie napisał go Matt.
Suzanne?
Nagle w głowie jej się zakręciło, ledwie zachowała przytomność. Matt zawsze milczał jak zaklęty na temat swojej przeszłości. Jednak pewnego wieczoru, kiedy wypili dwie butelki wina, dowiedziała się, że żona Matta miała na imię Suzanne. Ale nie chciał o niej mówić.
Jedyne nieporozumienia między nimi dotyczyły jego milczenia na temat przeszłości. Katie koniecznie chciała się dowiedzieć czegoś więcej, a wtedy Matt jeszcze bardziej się zamykał. Wcale to do niego nie pasowało. Kiedy wreszcie doszło na tym tle do kłótni, przysiągł Katie, że Suzanne nie jest już jego żoną. Ale nie chciał puścić pary z ust.
Kim był Nickolas? Dlaczego Matt przysłał jej ten dziennik?
Katie drżącymi rękami otworzyła brulion. Matt dołączył w nim list. Przeczytała.
Kochana Katie.
Nie potrafię wyrazić, co teraz czuję. Żałuję, że dopuściłem do takiej sytuacji.
Całą winę biorę na siebie. Ty jesteś wspaniała, cudowna, piękna.
Może ten dziennik wyjaśni Ci wszystko lepiej, niż ja bym potrafił.
Jeżeli masz odwagę, przeczytaj go.
Dowiesz się o mojej żonie i synu, o mnie.
Uprzedzam, że pewne fragmenty może Ci będzie trudno czytać.
Nigdy nie sądziłem, że się w Tobie zakocham, ale tak się stało.
Matt
Katie przewróciła stronę.
Dziennik
Kochany Nickolasie, moje ty książątko.
Wiele lat temu zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zostanę matką. I przyszło mi do głowy, że warto byłoby co roku robić nagranie wideo dla moich dzieci, mówić im, o czym myślę, jak bardzo je kocham, czym się martwię, z czego śmieję lub dlaczego płaczę.
Bardzo ceniłabym sobie takie taśmy, gdyby moi rodzice rok w rok mówili mi, kim są, co czują wobec mnie, co myślą o świecie.
Niestety, wyszło tak, że nie wiem nawet dobrze, kim byli.
Dlatego postanowiłam robić dla ciebie co roku takie nagranie, ale mam jeszcze jeden pomysł. Będę prowadziła ten pamiętnik, syneczku, i obiecuję wszystko w nim wiernie opisywać.
Kiedy piszę te słowa, masz dwa tygodnie. Chciałabym ci opowiedzieć o czymś, co się zdarzyło przed twoim urodzeniem. Zacznę więc nie od początku, a jeszcze wcześniej.
Piszę tylko dla ciebie, Nick.
Oto jak wygląda historia Nickolasa, Suzanne i Matta.
ZACZNĘ od pewnego ciepłego wiosennego wieczoru w Bostonie.
Pracowałam wtedy w Szpitalu Publicznym Massachusetts. Od ośmiu lat byłam lekarką. Czasem wprost uwielbiałam swoją pracę – zwłaszcza, kiedy pacjenci na moich oczach wracali do zdrowia. Ale dobijała mnie biurokracja i beznadziejna niedoskonałość państwowej służby zdrowia.
Właśnie zeszłam skonana z całodobowego dyżuru. Wybrałam się na spacer ze swoim wiernym labradorem Gustawem, zdrobniale Gusem.
Może opiszę ci siebie z tamtego okresu. Miałam długie jasne włosy, metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Nawet jeśli nie byłam piękna, to chyba też niebrzydka. I uśmiechałam się życzliwie do większości ludzi. Nie szalałam na punkcie swojego wyglądu.
Był piątek wieczór, zapadał zmierzch, powietrze wydawało się krystalicznie czyste. Właśnie mijaliśmy łodzie w kształcie łabędzi w Parku Bostońskim. Często tamtędy chodziliśmy, zwłaszcza kiedy Michael, mój chłopak, pracował, tak jak owego wieczoru.
Gus zerwał się ze smyczy, żeby pogonić za kaczką. Skoczyłam za nim. Wtem przeszył mnie nieopisany ból. Tak silny, że upadłam na ziemię. Zupełnie jakby mnie ktoś dźgał nożem w rękę, w plecy, w szczękę. Jęknęłam. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale coś mi mówiło, że to serce.
Chciałam wołać o pomoc, nie mogłam jednak wydobyć z siebie nawet słowa. Drzewa w parku wirowały nade mną jak karuzela. Obstąpili mnie zatroskani gapie.
Serce? Boże, przecież mam dopiero trzydzieści pięć lat.
– Wezwijcie karetkę! – zawołał ktoś. – To coś poważnego. Ona chyba umiera.
Nie! Chciałam krzyknąć. To niemożliwe.
Oddech miałam coraz płytszy, zapadałam w ciemność, w pustkę. O Boże, myślałam. Suzanne, żyj, oddychaj, nie odchodź.
Musiałam stracić przytomność na dobrych kilka minut. Kiedy się ocknęłam, niesiono mnie do karetki. Łzy płynęły mi po twarzy. Ociekałam potem.
Kobieta w białym fartuchu powtarzała:
– Proszę się nie przejmować. Wszystko będzie dobrze.
Ale wiedziałam, że dzieje się coś złego.
Zebrałam w sobie resztki sił, spojrzałam na nią błagalnie i rwącym głosem szepnęłam:
– Nie dajcie mi umrzeć.
Jeszcze tylko pamiętam, jak wkładano mi maskę tlenową na twarz. Potem ogarnęła mnie śmiertelna słabość.
NAZAJUTRZ przeszłam operację wszczepienia bajpasów w Szpitalu Publicznym Massachussetts. Dostałam zwolnienie z pracy na dwa miesiące. W ciągu okresu rekonwalescencji miałam okazję przemyśleć niejedno. Może po raz pierwszy w życiu trafiło mi się tyle wolnego czasu.
Zastanowiłam się nad swoim zabieganym życiem w Bostonie, nad dyżurami, nadgodzinami, podwójnymi zmianami. Przypomniałam sobie, jak się czułam przed tym nieszczęsnym atakiem. Zrozumiałam, jak dalece odsuwam od siebie prawdę. Przecież w mojej rodzinie od pokoleń chorowano na serce, a mimo to nie zachowałem należytej ostrożności.
Kiedy wracałam do zdrowia, koleżanka opowiedziała mi przypowieść o pięciu piłkach. Zawsze o niej pamiętaj, Nick. Wiele ci może dać.
Posłuchaj.
Wyobraź sobie, że życie polega na żonglowaniu pięcioma piłkami. Ich nazwy to praca, rodzina, zdrowie, przyjaciele i prawość. Wszystkie udaje ci się utrzymywać w powietrzu. Ale pewnego dnia wreszcie do ciebie dociera, że praca jest gumową piłką. Jeżeli ja upuścisz, odbije się i wróci. Pozostałe cztery piłki – rodzina, zdrowie, przyjaciele, uczciwość – to szklane kule. Jeśli się którąś upuści, może się obić, wyszczerbić lub nawet roztrzaskać. Kiedy pojmiesz naukę o pięciu piłkach, wkroczysz na drogę budowania równowagi w życiu.
Nick, ja wreszcie pojęłam.
Nickusiu.
Jak się zorientowałeś, piszę o czasach przed poznaniem twojego taty, czyli Matta.
Opowiem ci o doktorze Michaelu Bernsteinie.
Poznałam go w 1996 roku na weselu Johna Kennedy`ego juniora i Carolyn Bessette na Cumberland Island w stanie Georgia. Przyznaję, że do tamtej pory życie nam obojgu układało się jak po różach. Moi rodzice wprawdzie zginęli, kiedy miałam dwa lata, ale na szczęście wychowali mnie kochający dziadkowie w Cornwall, w stanie Nowy Jork. Stamtąd wyjechałam na studia do Lawrenceville Academy w New Jersey, a potem na Uniwersytet Duke`a, a wreszcie trafiłam na Wydział Medyczny Uniwersytetu Harvarda.
Trudno było o lepsze wykształcenie, tyle że po drodze zabrakło lekcji o pięciu piłkach.
Michael również studiował medycynę w Harvardzie, ale poznaliśmy się dopiero na weselu Kennedy`ego. Byłam gościem Carolyn. Michael należał do świty Johna. Wesele przebiegało w magicznej atmosferze, niosło mnóstwo nadziei i obietnic. Może właśnie ten magiczny nastrój zbliżył mnie z Michaelem.
Nastąpiły cztery lata dość skomplikowanego związku. W pewnej mierze pociągała nas ku sobie atrakcyjność fizyczna. Michael był wysokim, czarującym mężczyzną o zaraźliwym uśmiechu. Mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań. Oboje też byliśmy pracoholikami.
Wierz mi jednak, Nickolasie, że to jeszcze nie miłość.
Mniej więcej miesiąc po zawale serca obudziłam się któregoś dnia o ósmej rano. Leżałam i napawałam się panującą w mieszkaniu ciszą. W końcu wstałam, poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie śniadanie przed wyjściem na rehabilitację.
Aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam jakiś hałas. Zdumiał mnie widok Michaela w domu, bo zawsze wychodził przed siódmą. Siedział przy stole w naszym śniadaniowym kąciku.