Właśnie śpiewałam ci rap „Bądź grzecznym chłopczykiem”, kiedy zadzwonił telefon. Pielęgniarka Connie Cotter połączyła mnie z jej gabinetem. Wydawało mi się, że czekam wieczność. W końcu Connie podeszła.
– Suzanne?
– No, jestem, Connie. Odpoczywam w domu.
– Posłuchaj, wróciły twoje ostatnie wyniki badań.
Ech, jak ja znałam to zawieszenie głosu lekarza.
– I… nie jestem zadowolona. Balansujesz na krawędzi przepaści. Chciałabym, żebyś się natychmiast zgłosiła do szpitala. Jak szybko możesz tu przyjechać?
Te słowa zadudniły mi w głowie, zebrałam myśli. Musiałam usiąść.
– Nie wiem, Connie. Siedzę sama z Nickiem. Matt jest w pracy.
– Nie ma gadania, Suzanne. Jesteś zagrożona, kotku. Zadzwonię do Jean, jeżeli sama tego nie zrobisz.
– Och, zadzwonię. Poczekaj.
Odłożyłam słuchawkę, a tyś mnie trzymał za rękę jak dzielny mały żołnierz. Wiedziałeś, co robić. Pewno nauczyłeś się tego od taty.
Pamiętam, że włożyłam cię do łóżeczka, pociągnęłam sznurek pozytywki.
Pamiętam, że zapaliłam nocną lampkę i zaciągnęłam zasłony.
Pamiętam, że schodziłam na dół, by zadzwonić do babci Jean i do Matta.
A dalej już nie pamiętam.
MATT znalazł mnie leżącą jak szmaciana lalka u podnóża schodów. Miałam głębokie rozcięcie nosa. Zadzwonił po babcię Jean i zawiózł mnie pędem na ostry dyżur.
Stamtąd trafiłam na oddział intensywnej terapii. Kiedy się obudziłam, wokół odbywała się jakaś nerwowa krzątanina.
Zawołałam Matta. W jednej chwili zjawił się przy mnie razem z Connie.
– Suzanne, upadłaś – odezwał się pierwszy. – Zemdlałaś w domu.
– Z dzieckiem wszystko dobrze Connie?
– Suzanne, słyszymy tętno, ale masz niebotycznie wysokie ciśnienie, poziom białka wariuje, i…
– I co? – spytałam.
– Masz zatrucie ciążowe. Dlatego zemdlałaś.
Wiedziałam oczywiście, co to znaczy. Moja krew zatruwała dziecko i mnie. Nigdy nie słyszałam, żeby komuś się to zdarzyło w tak wczesnej fazie ciąży, ale Connie nie mogła się przecież mylić. Niemal czułam, jak wzbiera we mnie tą zatruta krew, jakby zaraz miała przerwać tamę.
I wtedy usłyszałam, jak wypraszają Matta z pokoju, a wpada ekipa lekarzy. Poczułam maskę tlenową wkładaną na nos i usta.
Wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ujmując to w sposób zrozumiały dla laika:
Nerki przestały pracować.
Ciśnienie tętnicze spadało.
Wątroba, która strzeże przed każdą trucizną, ledwie działała.
Ogarniały mnie drgawki.
Przez kroplówkę podawano mi płyny i leki, żeby powstrzymać rzucawkę, ale zaczęłam krwawić. Bardzo się bałam. Leciałam w ciemny tunel. Czarne ściany zacieśniały się, wyciskały ze mnie ostatnie tchnienie.
Umierałam.
MATT czuwa przy moim łóżku dzień i noc. To najlepszy mąż, najlepszy przyjaciel, jakiego można sobie wyobrazić.
Connie zagląda bez przerwy, po kilka razy dziennie. Nie podejrzewałam, że jest aż tak oddaną lekarką, aż tak dobrą przyjaciółką.
Słyszę ją i słyszę twojego tatę. Tyle że nie mogę odpowiedzieć. Nie wiem, dlaczego.
Z ich rozmowy wnoszę, że straciłam dziecko. Gdybym mogła płakać, płakałabym bez końca. Gdybym mogła krzyczeć, uderzyłabym w krzyk. Ale nie mogę, więc obchodzę żałobę w głuchej ciszy.
Babcia Jean też mnie tu odwiedza. Podobnie jak moi przyjaciele z okolic Vineyard. Melanie Bone wpada codziennie.
Dobiegają mnie strzępy rozmów wokół
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przyprowadzę dziś po południ Nicka – powiada tata do Connie. – Bo tęskni za mamą. Chyba to ważne, żeby ją zobaczył. – Po czym dodaje: – Choćby to miał być ostatni raz. Chyba powinienem zadzwonić do pastora Dwyera.
Matt przyprowadza cię na moją salę. Och, Nickolasie, siedzicie z tatą przy moim łóżku, opowiadacie mi historyjki, żegnacie się. Słyszę, jak Mattowi głos się załamuje, martwię się o niego.
Sama trwam przy życiu. A w każdym razie tak mi się zdaje.
Bo inaczej jak mogłabym słyszeć twój śmiech, Nick? Albo twoje wołanie: „Mamo!”, przez czarną dziurę snu?
A słyszę.
Twój słodki głosik przedziera się przez tę czarną czeluść, w której tkwię uwięziona. Zupełnie jakbyście wołali mnie z tatą z dziwnego snu, a wasze głosy prowadziły mnie niczym światło latarni morskiej.
Zbieram wszystkie siły, idę za dźwiękiem waszych głosów, coraz wyżej i wyżej.
Jeszcze raz muszę zobaczyć ciebie i tatusia.
Czuję, jak czarny tunel zamyka się za mną, może znalazłam wyjście z tej samotni. Wszystko się rozjaśnia. Rozpraszają się ciemności wokół, widzę promienie ciepła, swojskie przyjazne światło Martha`s Vineyard.
I wtedy staje się coś nieoczekiwanego.
Otwieram oczy.
– Witaj, Suzanne – szepcze Matt. – Chwała Bogu, że wreszcie do nas wróciłaś.
Katie
Mogła strawić tylko po kilka stron dziennika naraz. Matt uprzedził ją w liście: Pewne fragmenty może Ci będzie trudno czytać”. Trudno czytać? Chwilami czuła, że ta lektura po prostu ją obezwładnia.
Coraz częściej dziennik szarpał jej nerwy. I wciąż nie wiedziała, co począć z własnym życiem. Nie skończyła z Mattem, podobnie jak nie skończyła z Suzanne i Nickolasem.
Zastanawiała się nad czymś, co przeczytała na tych kartach wcześniej: nad lekcją o pięciu piłkach – praca, rodzina, zdrowie, przyjaciele, uczciwość.
Praca jest gumową piłką, prawda?
Suzanne sama do tego doszła i wtedy w jej życiu nagle zapanowały spokój i harmonia. Uciekła od pracy, stresu, naporu, terminów, tłumów, nerwów w korkach, uszarpania codziennością. Zanurzenie się w cudzym życiu pozwoliło Katie przewartościować rzeczy, które sama robiła mechanicznie przez ostatnie dziewięć lat. Dostała pracę jako dwudziestodwulatka, przedtem dyplom z wyróżnieniem na Uniwersytecie Północnej Karoliny w Chapel Hill. Dwa lata z rzędu odbywała wakacyjną praktykę w wydawnictwie Algonquin Press w Chapel Hill, co otworzyło przed nią prestiżowe drzwi na Manhattanie. Zamieszkała więc w Nowym Jorku pełna jak najlepszych chęci, choć czuła, że to nie do końca jej miejsce.
Teraz zrozumiała dlaczego. Od dłuższego czasu w jej życiu brakowało równowagi. Zarywała noce, ślęcząc nad maszynopisami, które usiłowała doprowadzić do perfekcji. Dobrze wynagradzana i satysfakcjonująca praca, w porządku, ale praca jest przecież gumową piłką, prawda?
Natomiast rodzina, zdrowie, przyjaciele i prawość to bezcenne szklane kule.
No i dziecko rosnące w jej łonie też było taką szklaną kulą.
NAZAJUTRZ rano siedziała w żółtej taksówce z dwiema przyjaciółkami, Susan Kingsolver i Laurie Raleigh. Jechała do swojego ginekologa, doktora Alberta K. Sassoona.
Susan i Laurie towarzyszyły jej dla moralnego wsparcia. Wiedziały o ciąży Katie i uparły się by z nią pojechać. Teraz trzymały ją za ręce.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – zapytała Susan.
Była nauczycielką w szkole podstawowej na Dolnym Wschodnim Manhattanie. Pewnego lata poznały się na terenach rekreacyjnych Hamptons i bardzo zaprzyjaźniły.
– Doskonale. Po prostu nie mogę w to wszystko uwierzyć. I nie mogę uwierzyć, że zaraz znajdę się przed Sassoonem.
Kiedy wysiadła, zdała sobie sprawę, iż gapi się tępo na dobrze znane witryny sklepów. Co ona powie doktorowi Sassoonowi? Kiedy była u Alberta na początku roku, tak się cieszył, że kogoś znalazła… A teraz taki numer?
Wszystko docierało do niej jak z oddali, chociaż Susan i Laurie trajkotały serdecznie, żeby podtrzymać ją na duchu. Naprawdę bardzo jej pomagały.
– Cokolwiek postanowisz – szepnęła Laurie, kiedy wezwano Katie do gabinetu – wyjdzie na dobre. Bo ty jesteś dobra.
Cokolwiek postanowi?
Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.
Albert Sassoon przyjął ją z uśmiechem. Katie od razu pomyślała o serdeczności Suzanne Harrison wobec jej pacjentów.
– A zatem… – powiedział lekarz, kiedy Katie wkładała nogi w strzemiona.