Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ostatnio bardzo ekscytują go sprawy związane z jego poezją. Największym marzeniem taty jest wydanie zbiorku, bo nagle jego wiersze zaczęły budzić zainteresowanie. Lubię to podniecenie w jego głosie, pozwalam mu puszczać wodze fantazji.

– Matthew, coś się dzisiaj stało – szepnęłam, kiedy opowiedział mi już o swoim dniu.

Odwrócił się do mnie. W jego oczach błysnął przestrach.

– Oj, przepraszam – uspokoiłam go. – Stało się coś dobrego.

Czułam, jak odpręża się w moich objęciach.

– Co takiego? Mów.

– No więc, w środy nie pracuję, chyba że dostanę pilne wezwanie. Ale nie dostałam, wobec czego zostałam w domu z Nickiem.

Matt położył mi głowę na kolanach, a ja głaskałam go po jego gęstych włosach.

– Fantastycznie to brzmi. Może ja też zacznę brać w środy wolne – zażartował.

– Mam szczęście, że mogę całe środy spędzać z Nickiem, prawda?

Pocałowaliśmy się. Nie wiem, jak długo będzie trwał nasz miodowy miesiąc, ale nie mogę się nim nacieszyć. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego przyjaciela niż Matthew. Każda kobieta znalazłaby przy nim szczęście. I gdyby kiedyś do tego doszło – że musiałbyś mieć inną mamusię – z pewnością Matt dokonałby właściwego wyboru.

– No i co? – spytał. – Spędziłaś cudowny dzień z Nickiem?

Spojrzałam Mattowi głęboko w oczy.

– Jestem w ciąży – powiedziałam.

I wtedy Matt zachował się tak, jak powinien. Pocałował mnie.

– Kocham cię – szepnął. – Musimy bardzo uważać, Suzanne.

– Dobrze – odparłam. – Będę uważała.

Nickolas.

Nie wiem czemu, ale życie lubi komplikować nam plany. Wybrałam się do swojego kardiologa na Vineyard, powiedziałam mu o ciąży, przeszłam kilka badań. Po czym, zgodnie z jego zaleceniem, pojechałam znów do Bostonu do doktor Davis.

Nie wspominałam o tej wizycie Mattowi, żeby go nie martwić. Poszłam więc do pracy na kilka godzin, a po południu pojechałam do Bostonu. Obiecałam sobie, że porozmawiam z nim po powrocie do domu.

Kiedy około siódmej wieczorem zajechałam pod dom, na ganku paliło się światło. Spóźniłam się. Matt już wrócił. Zwolnił babcię Jean, która zajmowała się Nickiem.

Czułam cudowny zapach domowego jedzenia – woń kurczaka i ziemniaków z sosem rozchodziła się po całym wnętrzu. Matt przygotowywał kolację.

– Gdzie jest Nick? – spytałam, wchodząc do kuchni.

– Położyłem go spać. Był zmęczony. Późno wracasz, skarbie. Uważasz na siebie?

– Tak – potwierdziłam i pocałowałam go. – Rano miałam tylko kilka wizyt. Potem pojechałam do Bostonu do doktor Davis.

Matt przestał mieszać. Spojrzał na mnie bez słowa. Miał tak urażoną minę, że nie mogłam tego znieść.

– Powinnam cię była uprzedzić, ale chciałam oszczędzić ci zmartwień. Wiedziałam, że zechcesz ze mną pojechać.

Plątałam się w wyjaśnieniach, dlaczego tak postąpiłam.

– I co powiedziała doktor Davis?

– Powiadomiłam ją o dziecku. I wiesz? Dość się zdenerwowała. Nie przyjęła tego najlepiej.

Następne słowa uwięzły mi w gardle. Nie mogłam mówić. Łzy napłynęły mi do oczu, zaczęłam dygotać.

– Gail uważa, że kolejna ciąża niesie nadmierne ryzyko dla mnie. Twierdzi, że nie powinnam mieć tego dziecka.

Oczy Matta też nabiegły łzami. Ale opanował się i odezwał, przerywając narosłe między nami milczenie.

– Suzanne, zgadzam się z nią. Nie przeżyłbym, gdybym cię stracił.

Rozpłakałam się, zaczęłam szlochać, trzęsąc się niemiłosiernie.

– Matt, nie rezygnuj tak prędko z tego dziecka.

Spojrzałam na niego, czekałam na słowa otuchy. Ale milczał jak zaklęty.

– Przepraszam, Suzanne – wybąkał w końcu.

Nagle zapragnęłam odetchnąć świeżym powietrzem. Wybiegłam z domu. Puściłam się przez wysokie trawy, wpadłam na plażę. Roztrzęsiona, zdyszana, zmęczona. W uszach cos mi dudniło. I to wcale nie był huk oceanu.

Rzuciłam się na piasek i zapłakałam. Czułam przejmujący smutek z powodu tego maleństwa we mnie. Po chwili uświadomiłam sobie, że ty i Matt czekacie na mój powrót do domu. A ja? Czyżbym zachowywała się samolubnie, głupio, niedorzecznie? Przecież jestem lekarką. Znałam zagrożenia.

Ale to dziecko było dla mnie bezcennym, nieoczekiwanym darem. Nie mogłam tak łatwo z niego zrezygnować. Objęłam ramionami kolana i kołysałam się dosłownie wieki. Rozmawiałam z dzieckiem rosnącym we mnie. Po czym spojrzałam w niebo na pełnię księżyca. Czas było wracać.

Kiedy przyszłam skonana z plaży, Matt czekał na mnie w kuchni. Znów się rozpłakałam.

I zachowałam się przedziwnie, nawet nie mam pojęcia, dlaczego. Zastukałam do drzwi, po czym uklękłam na pierwszym schodku. Może odezwało się zmęczenie po długim ciężkim dniu. A może cos innego, nie wiem do dziś.

– Wybacz, że tak wybiegłam – poprosiłam, kiedy Matt otworzył mi drzwi siatki. – Powinnam była zostać i omówić to z tobą.

– Widocznie było ci to potrzebne – powiedział szeptem i delikatnie mnie pogłaskał. – tu nie ma nic do wybaczania.

Podniósł mnie, objął czule. Poczułam niewymowną ulgę, a zaraz potem rozlało się po mnie ciepło płynące od niego.

– Czy to takie straszne, że chcę zachować własne dziecko?

– Nie, Suzanne. Nie ma w tym nic strasznego. Tylko nie zniósłbym, gdybym miał stracić ciebie. Chybabym tego nie przeżył. Tak bardzo cię kocham. Ciebie i Nicka.

Och, Nick.

Naucz się, kochanie, że życie bywa czasem bezlitosne. Właśnie wróciłam po kilku godzinach przyjęć w gabinecie. Nic szczególnego. Czułam się jak skowronek.

Wróciłam do domu, żeby się zdrzemnąć przed kolejną wizytą po południu. Tyś wyjechał do babci na cały tydzień. Matt do pracy w East Chop.

Chciałam zadbać o siebie i uciąć sobie drzemkę dla zdrowia. Nazajutrz wybierałam się do Connie na wizytę kontrolną… w sprawie dziecka.

Raptem zakręciło mi się w głowie i upadłam na łóżko. Serce zaczęło mi walić. Dziwne. Czułam, że zbliża się ból głowy.

Spokojnie, powiedziałam do siebie. Poleż sobie, odpocznij.

Wystarczy ci godzina, chwila przerwy, od razu lepiej się poczujesz.

Tylko zaśnij, zaśnij, zaśnij…

– SUZANNE, co się stało? – Słysząc czuły szept Matta, przewróciłam się na łóżku na drugi bok. Nadal nie czułam się najlepiej. Zobaczyłam troskę w jego oczach. – Suzanne? Kochanie, możesz mówić?

– Jutro jadę do Connie – wykrztusiłam wreszcie. Musiałam naprawdę zebrać siły, żeby powiedzieć tych kilka słów.

– Zaraz jedziemy do Connie – sprzeciwił się Matt.

Kiedy przyjechaliśmy do gabinetu Connie, ledwie rzuciła na mnie okiem, powiedziała:

– Bez urazy, Suzanne, ale nie wyglądasz najlepiej.

Zmierzyła mi ciśnienie, pobrała krew i mocz do analizy. Zrobiła EKG. Wszystkie badania przechodziłam jak we mgle.

Po badaniach Connie usiadła z Mattem i ze mną. Nie miała najweselszej miny.

– Ciśnienie ci podskoczyło, ale w ciągu doby możemy je uregulować. Już ja tego dopilnuje. Niby wszystko wydaje się stabilne, ale nie podoba mi się twój wygląd. Najchętniej zatrzymałabym cię w klinice. Podzielam zdanie doktor Davis na temat aborcji. To twoja decyzja, ale podejmujesz spore ryzyko.

– Connie – rzekłam tak jakoś błagalnie. – Poza tym, że nie złożyłam broni w sprawie pracy, naprawdę bardzo dbam o siebie. Bardzo uważam.

– W takim razie rzuć pracę – poradziła bez namysłu. – Ja nie żartuję. Jeżeli obiecasz, że do końca przeleżysz w domu, masz pewne szanse. W przeciwnym razie kładę cię do szpitala.

Wiedziałam, że z Connie nie ma żartów.

– Wobec tego wracam do domu – wybąkałam. – Nie rezygnuję z tego dziecka.

Kochany Nickolasie.

Tak mi przykro, skarbie. Minął miesiąc, a tyś mnie tak absorbował. Poza tym szybko się męczę i nie bardzo mam kiedy pisać. Spróbuje ci to wynagrodzić.

W jedenastym miesiącu życia twoje ulubione słowa to „tata”, „mama”, „bach”, „woda”, „auto” (ata) i chyba najulubieńsze „światło”. Wymawiasz je „jato”. Jesteś teraz jak nakręcana zabawka. Działasz do wyczerpania energii.

15
{"b":"101838","o":1}