Wyobraziła go sobie w pokoju dziecinnym, jak puszcza w kółko melodię z pozytywki, usiłując przypomnieć sobie chwile przeżyte z synkiem, usiłując przywołać na powrót Nickolasa. Na obu grobach rosły kwiaty – stokrotki i mieczyki. Ktoś tu niedawno był, może nawet dzisiaj. I wtedy jej uwagę przykuło co innego, data wyryta na obu nagrobkach.
18 LIPCA 1999
Mróz przeszedł ją po krzyżu. Dwa lata później, dokładnie 18 lipca, zaplanowała dla Matta przyjęcie u siebie na tarasie w Nowym Jorku, tego wieczoru, kiedy wręczyła mu pierwszy egzemplarz zbiorku jego wierszy. Nic dziwnego, że uciekł. Gdzie on teraz się podziewa?
Katie musiała go zobaczyć, choćby tylko jeszcze raz.
DWADZIEŚCIA minut później rozklekotana taksówka dotelepała się z cmentarza do starego domku rybackiego, w którym Katie rozpoznała natychmiast dom Suzanne.
Teraz był pomalowany na biało. Drzwi przypominające wrota do stodoły i obramowania były szare. Od frontu ogród pełen hortensji, azalii i lilii.
Od razu pojęła, dlaczego Suzanne tak go kochała. Bo to był prawdziwy dom.
Wychyliła się z taksówki. Bryza znad oceanu rozwiewała jej włosy. Muskała delikatnie po twarzy i po nagich nogach. Serce znów zaczęło walić jak oszalałe.
– Mam poczekać? – zapytał taksówkarz.
Katie zagryzła górną wargę. Spojrzała na zegarek. 15.28.
– Nie, dziękuję. Tym razem może potrwać dłużej.
Zapłaciła, wysiadła.
Serce podchodziło jej do gardła, kiedy stąpała żwirową ścieżką w stronę domu. Nigdzie nie widziała Matta. Ani samochodu. Może za domem.
Zapukała, poczekała, przestępując nerwowo z nogi na nogę, chwyciła za starą drewnianą kołatkę.
Nikt jednak nie otworzył.
Ani śladu żywej duszy. Postanowiła zaczekać na Matta. Niemal wyobrażała go sobie nadchodzącego: stare dżinsy, koszula khaki, buciory, promienny uśmiech.
Czy Matt uśmiechnąłby się na jej widok? Musiała z nim porozmawiać, coś z siebie wyrzucić. Teraz przyszła jej kolej. Na tyle przynajmniej zasłużyła. Chciała się z nim podzielić swoją tajemnicą.
Czekała tak w nieskończoność. Wreszcie usiadła na trawniku, masując sobie brzuch, wsłuchana w szum fal. Potem przeszła na drugą stronę Beach Road, tam gdzie czerwona ciężarówka potrąciła ongiś wiernego psa Suzanne, Gusa.
Usiadła na plaży, gdzie Matt i Suzanne tańczyli niegdyś w świetle księżyca. Miała ich przed oczyma. Ale po chwili wyobraziła sobie, że sama znów tańczy z Mattem.
Nie tańczył najlepiej, ale uwielbiała czuć na sobie jego silne ramiona. Niechętnie się do tego przyznawała, ale tak było. I zawsze będzie.
Doszła do wniosku, że rozwiązała dręczącą ją zagadkę. Matt nie mógł przeboleć Suzanne i Nickolasa, nie mógł się otrząsnąć z żałoby. Pewnie sądzi, że nigdy nie zdoła. Albo poraża go myśl, że znów mógłby kogoś stracić.
Nie sposób go za to winić. Katie po przeczytaniu dziennika zrozumiała, co przeszedł. Co gorsza, właśnie teraz pokochała Matta bardziej niż kiedykolwiek.
Gdy podniosła głowę, zobaczyła drobną brunetkę w jasnoniebieskiej sukience, idącą w jej stronę ulicą.
Katie zaczepiła ją.
– Domyślam się, że pani Melanie Bone, prawda?
Melanie uśmiechnęła się ciepło, serdecznie.
– A pani to na pewno Katie, redaktorka Matthew z Nowego Jorku. Opowiadał mi o pani. Że jest pani smukła, piękna i zwykle nosi włosy zaplecione w warkocz.
Katie najchętniej pociągnęłaby Melanie za język, co jeszcze Matt jej opowiadał, ale nie potrafiła.
– Wie pani, gdzie on teraz jest? – spytała tylko bezradnie.
Melanie skrzywiła się, potrząsnęła głową.
– Przykro mi, Katie. Nie ma go tu i nie wiem, gdzie może być. Wszyscy się o niego martwimy. Miałam nadzieję, że jest teraz z panią w Nowym Jorku.
– Nie – zaprzeczyła Katie. – Też go nie widziałam.
Późnym popołudniem Melanie podrzuciła Katie na przystań promową Oak Bluffs. Córeczki Mel jechały z tyłu wielkiego kombi. Były nie mniej urocze od matki. Od razu nawiązała się nić przyjaźni.
– Nie rezygnuj z Matta – poradziła Melanie, kiedy Katie już wchodziła na prom. – To wartościowy chłopak. Nikt nie przeżył tyle, co on. Ale on się otrząśnie. To naprawdę chłopak o gołębim sercu. I kocha cię.
Katie pokiwała głową, pomachała Melanie i dziewczynkom. Po czym opuściła wyspę Martha`s Vineyard tak jak przyjechała – sama.
MINĄŁ kolejny tydzień. Katie rzuciła się z zapamiętaniem w wir pracy, ale rozważała też powrót do domu, do Karoliny Północnej. Mogłaby tam urodzić dziecko, w otoczeniu kochających ludzi.
Tego ranka w poniedziałek, niedługo po przyjściu do pracy, usłyszała, że ktoś ją woła.
Właśnie przelała herbatę z niebieskiego papierowego kubka do zabytkowej porcelanowej filiżanki, którą trzymała na biurku. Od rana czuła się nie najgorzej. A może po prostu przyzwyczaiła się do swojego stanu?
– Katie! Chodź szybko!
Trochę się zdenerwowała.
– Co takiego? Przecież idę. Nie poganiaj mnie tak.
Jej asystentka, Mary Jordan, stała przy przeszklonej ścianie wychodzącej na Wschodnią Pięćdziesiątą Trzecią Ulicę. Machała na Katie.
– Chodź tutaj!
Zaintrygowana, podeszła do okna, wyjrzała. I aż oblała się gorącą herbatą, omal nie wypuściła z rąk pamiątkowej filiżanki. Mary zgrabnie zdążyła ją złapać.
Ale Katie jak zahipnotyzowana minęła Mary, ruszyła korytarzem w stronę windy. Nogi miała jak z waty, w głowie jej się kręciło. Odgarniała nerwowo włosy z twarzy. Nie wiedziała, co zrobić z rękami.
Minęła właściciela wydawnictwa, który właśnie wjechał na piętro.
– Katie, musimy porozmawiać…
Ale ona machnęła ręką i pokręciła głową.
– Zaraz wracam, Larry – rzuciła w locie i wybiegła do windy, która ruszyła na dół.
Siedziba wydawnictwa mieściła się na najwyższej kondygnacji.
Powinnam wziąć się w garść, pomyślała. Ale nie było już na to czasu.
Winda wjeżdżała na parter, nie zatrzymując się po drodze.
Katie stanęła w holu, przywołała wewnętrzny spokój. Udało jej się uporządkować myśli. Raptem wszystko wydało się takie jasne i proste.
Pomyślała o Suzanne, o Nickolasie, o Matcie.
O lekcji pięciu piłek.
Wyszła na ulicę. Ciepłe promienie słońca ograły jej twarz.
Boże, daj mi siłę, żebym zdołała sprostać temu, co mnie czeka.
Zobaczyła Matta na Pięćdziesiątej Trzeciej Ulicy.
KLĘCZAŁ na chodniku, kilka metrów od Katie, przed jej budynkiem. Miał pochyloną głowę. Znalazł sobie miejsce na uboczu, w którym nie przeszkadzał przechodniom zbytnio. Nie mogła oderwać od niego oczu.
Oczywiście ściągał na siebie wzrok gapiów. Kto by przepuścił taką gratkę? Szukanie sensacji ulicznych urosło w Nowym Jorku do rangi sztuki.
Wyglądał wspaniale – opalony, szczupły, włosy nieco dłuższe niż zwykle, dżinsy, czysta, choć znoszona, mechata koszula. Zrozumiała, że nadal go kocha.
Klęczał przed jej budynkiem. Właściwie przed nią.
Tak jak Suzanne klęczała niegdyś na ganku, żeby prosić o wybaczenie, chociaż nie było nic do wybaczania.
Katie wydało się, że wie, co robić. Zdała się na intuicję, poszła za głosem serca.
Zaczerpnęła tchu, po czym uklękła naprzeciwko Matta, niemal go dotykając kolanami. Serce waliło jej jak oszalałe.
Na chodniku zrobił się mały zator. Z ust przechodniów zaczęły padać niemiłe uwagi na temat utraty cennych sekund w drodze do pracy, czy dokąd tam kto pędził rano.
Matt wyciągnął rękę. Katie zawahała się, po czym podała mu swoje długie, szczupłe dłonie.
Ależ stęskniła się za jego dotykiem. Boże, jak bardzo się stęskniła. Stęskniła za niejednym, ale chyba najbardziej za spokojem u boku Matta.
I teraz też, o dziwo, ogarnął ją nagły spokój. Co to znaczy? Co teraz? Po co on tu przyszedł? Żeby przeprosić, żeby jej wytłumaczyć? Ale co?
W końcu Matt podniósł głowę i spojrzał na nią. Stęskniła się też za jego piwnymi, przejrzystymi oczami, bardziej niż sądziła. Za silnymi kośćmi policzkowymi, bruzdami na czole, pięknie zarysowanymi wargami.