Литмир - Электронная Библиотека
A
A

I okrągłe oczka niczym dwa orzeszki!

Chyba mogłabym wymyślić dziesiątki rymowanek o tobie. Same mi się pchają do głowy, kiedy zrobisz coś śmiesznego albo się uśmiechniesz, albo po prostu spisz. Najwyraźniej przynosisz mi natchnienie. Oo, choćby teraz!

Cudny Niczku, kochany mój kruszynku,

Kochamy cię oboje, mój malutki synku.

Kocham twoje paluszki, kolanka i nosek,

I wszystko, na czym tylko całusa wyproszę.

Całuję na okrągło, a co potem?

Resztę całusów dowożę samolotem.

No dobrze, mały mężczyzno, musze już iść. Następna pacjentka czeka. Gdyby wiedziała, co robię za zamkniętymi drzwiami gabinetu, chyba uciekłaby do darmowej przychodni w Edgartown.

Nick, to znowu ja.

W nocy obudził mnie twój płacz. Wstałam, żeby zobaczyć, co się stało. Podniosłeś na mnie smutne oczka.

Sprawdziłam, czy masz sucho, ale miałeś. Potem, czy nie jesteś głodny, ale nie byłeś.

Wyjęłam cię z łóżeczka i usiadłam z tobą na bujanym fotelu. Kołysaliśmy się tak razem. Po pewnym czasie oczy zaczęły ci się kleić, a łzy rozpłynęły się w słodkich snach. Położyłam cię znów do łóżeczka i patrzyłam, jak unosi się i opada twój mały brzuszek.

Chyba po prostu zapragnąłeś towarzystwa.

– Suzie, co robisz? – zapytał szeptem Matt. Nie słyszałam, kiedy wszedł do pokoju. Tatuś czasem skrada się jak kot.

– Nick się obudził.

Matt zajrzał do łóżeczka, zobaczył twoją rączkę przyłożoną do buzi niczym kółko do ząbkowania.

– Jaki on śliczny – szepnął. – Prześliczny.

Spojrzałam znów na ciebie. Wprost nie mogłam się napatrzeć.

Matt objął mnie w pasie.

– Zatańczy pani ze mną, pani Harrison?

Nie zwracał się tak do mnie od dnia ślubu. Serce zatrzepotało mi jak wróbel w kałuży.

– Chyba grają naszą melodię.

I w takt wysokich mechanicznych dźwięków twojej pozytywki tańczyłam tamtej nocy z Mattem dokoła twojego pokoju. Tylko migały mi przed oczami twoje pluszaki, koń na biegunach, gwiazdy i księżyc domowej roboty, falujące nad twoim łóżkiem. Tańczyliśmy też wolno i romantycznie w przyćmionym świetle twojego maleńkiego kokonu.

A kiedy muzyka ucichła, Matt pocałował mnie i rzekł:

– Dziękuję ci, Suzanne, za tę noc, za taniec, a nade wszystko za naszego synka. Cały mój świat mieści się w tym pokoju. Gdybym już nigdy niczego nie zdobył, i tak miałbym wszystko.

Po czym – czary-mary – jak gdyby pozytywka odpoczęła tylko na chwilę, znów zabrzmiał słodki refren.

Nick.

Kiedy pojechałam do pracy, przyszła się tobą zająć Melanie Bone. Swoje dzieci wysłała z mamą na tydzień do Maine, mogła więc pozwolić odpocząć babci Jean. Dziwnie się czuję, opuszczając cię na tak długo. Bez przerwy zastanawiam się, co właśnie robisz.

Ostatnio czułam się tak zmęczona, jak wówczas, kiedy zaharowywałam się w Szpitalu Bostońskim w Massachusetts. Może znów za dużo wzięłam na swoje barki. Praca i małe dziecko naprawdę dają w kość. Mój szacunek do matek jeszcze wzrósł, choć i przedtem nie był mały.

Dziś w szpitalu wydarzyło się coś, co przypominało mi twój poród.

Przywieziono czterdziestojednoletnią kobietę z Nowego Jorku, która akurat bawi tutaj na wakacjach. Była w siódmym miesiącu, poczuła się nie najlepiej. Kiedy zaczęła krwawić, na izbie przyjęć rozpętało się prawdziwe piekło. W końcu straciła dziecko, a ja próbowałam ja pocieszyć.

Pewno się zastanawiasz, dlaczego to piszę. Bo uświadomiłam sobie, że wszyscy jesteśmy naznaczeni kruchością. Że życie przypomina chodzenie po linie. Wystarczy jeden fałszywy krok i człowiek spada. Dzisiaj na widok tej kobiety przypomniałam sobie, jakie mieliśmy szczęście, że przeżyłam.

Och, Nick, czasem chciałabym cię ukryć jak jakąś cenną schedę. Ale czym byłoby życie, gdybyś nie przeżył go sam?

Przypomina mi się powiedzonko mojej babci: „Jeden dzień dzisiejszy wart dwóch jutrzejszych”.

Drogi Chwacie.

Zaczynasz sam trzymać butelkę. Nikt w to nie wierzy. Żeby niemowlak w wieku dwóch miesięcy sam się żywił. Każdy twój nowy krok w rozwoju przyjmuje jako dar dla tatusia i dla mnie.

Czasem mi coś odbija. Wtedy ulegam snobistycznej wizji rodzinnych samochodów, dobrych dzielnic i wypastowanych bucików dziecięcych. No więc, musiałam zaprowadzić cię do fotografa.

Każda mama musi się na to raz w życiu skusić.

Dzisiaj jest wymarzony dzień. Tata pojechał do Nowego Jorku, bo komuś spodobały się jego wiersze. Wprawdzie nie robi sobie zbytnich nadziei, ale to wspaniała wiadomość. Zostaliśmy więc w domu sami. Wystroiłam cię w sprane ogrodniczki dżinsowe (wyglądasz w nich super), ciężkie buciory (identyczne jak taty) i czapkę baseballówkę (z wygiętym daszkiem).

Kiedy zajechaliśmy do studia fotograficznego „Jak w kinie”, patrzyłeś na mnie, jakbyś chciał zapytać: czy to aby nie pomyłka?

Może i tak.

Fotograf miał pięćdziesiąt lat i ani krztyny podejścia do dzieci. Dobre chęci owszem, tylko zero profesjonalizmu w tym względzie. Chyba mógłby się specjalizować w martwych naturach, bo próbował cię ożywić kompozycją warzyw i owoców.

Jedno jest pewne. Teraz mamy unikalny zestaw zdjęć. Na pierwszym przybrałeś zdziwioną minę, która szybko przerodziła się w cokolwiek zdenerwowaną. Potem wkroczyłeś w fazę rozdrażnienia, które wreszcie dało nieprzejednane zacięcie.

Przepraszam, synku. Obiecuję, że nigdy nie pokażę tych zdjęć twoim dziewczynom ani starym kumplom, ani babci Jean. Do wieczora pewno rozwiesiłaby je we wszystkich witrynach na Vineyard.

Nick.

Na dworze trochę się ochłodziło, ale dobrze cię opatuliłam, spakowaliśmy kosz piknikowy i wybraliśmy się na plażę Bend przy Road Beach, żeby świętować trzydzieste siódme urodziny taty. Budowaliśmy zamki i anioły z piasku, a potem wypisałam twoje imię, ale przypłynęła fala i je spłukała.

Nie mogłam się napatrzeć, jak bawisz się z tatą. Jesteście jak dwie krople wody. Obaj weseli, pełni uroku, dobrze zbudowani, uczta dla oka.

Kiedy wróciliście na koc po bojach z piaskowymi żyjątkami i przyjaznymi jeżowcami, Matt wyciągnął z kieszeni list i mi go wręczył.

– Wydawca w Nowym Jorku na razie odrzucił mój tomik… ale dostałem nagrodę pocieszenia.

Wysłał swój wiersz do pisma „Atlantic Monthly”, i tam go przyjęli. Nawet mi o tym nie powiedział.

Matt rozłożył kartkę papieru. To wiersz. Aż mi oczy mgłą zaszły, kiedy zobaczyłam tytuł: „Nickolas i Suzanne”.

Okazało się, że tata spisywał wszystko, co do ciebie mówiłam i śpiewałam, podsłuchiwał moje wierszyki i rymowanki. Dlatego upiera się, że to w równej mierze mój wiersz. Przeczytał nam fragment na głos, przekrzykując łoskot fal.

Nickolas i Suzanne

Przy kim wierzchołki drzew mają niebo za nic?

Kto przyciąga do domu okręty z zagranic,

I skręca zwykłą słomę w czyste, żywe złoto,

Kto miłości udziela w krąg z taką ochotą…

Kto przegania deszcz z chmur na boczne flanki,

I księżycowi śpiewa czułe kołysanki?

Kto też spełniać życzenia z głębi studni umie

I słyszy całe pieśni w morskich muszli szumie…

Kto ma dar pomnażania wszystkiego dookoła,

Czego się tylko dotknie, o co kto zawoła?

Kto klejnoty radości sypie w moje dłonie?

Za to dziękuję Synkowi i Żonie.

Tata powiedział, że nigdy nie miał tak wspaniałych urodzin.

Nickolasie.

Stało się coś nieoczekiwanego. Niestety, chyba niezbyt dobrego.

Znów nadszedł czas na twoje znienawidzone kolejne szczepienie. Twoja lekarka z Vineyard była na urlopie, dlatego zdecydowałam się zajrzeć do zaprzyjaźnionego lekarza w Bostonie. I przy okazji zrobić sobie badania okresowe.

13
{"b":"101838","o":1}