Литмир - Электронная Библиотека

Michael rzucił mu zimne spojrzenie. Do tej chwili był spokojnym, łagodnym młodym człowiekiem, typowym Amerykaninem, ale skoro ukrywał się na Sycylii, musiał uczynić coś naprawdę męskiego. Teraz obaj pasterze zobaczyli po raz pierwszy corleonowskie spojrzenie. Don Tommasino, wiedząc, kim jest Michael i co zrobił, zawsze był z nim oględny, traktował go jak „człowieka szanowanego”. Ale ci prostoduszni pasterze owiec wyrobili sobie o Michaelu własną opinię, i to nietrafną. To zimne spojrzenie, kamienna, blada twarz Michaela, gniew, który uchodził z niego jak zimna para z lodu, pohamowały ich śmiech i zdmuchnęły poufałą zażyłość.

Kiedy zauważył, że teraz odnoszą się doń z właściwą, pełną respektu uwagą, Michael polecił:

– Sprowadźcie mi tu tego człowieka.

Nie zawahali się. Zarzucili lupary na ramiona i weszli w mroczny chłód kawiarni. W kilka minut później ukazali się znowu, prowadząc między sobą właściciela. Krępy mężczyzna nie wyglądał wcale na przestraszonego, ale w jego gniewie była pewna ostrożność.

Michael pochylił się w krześle i przypatrywał mu się chwilę. Potem odezwał się bardzo spokojnie:

– Zdaje się, że obraziłem was, mówiąc o waszej córce. Proszę o wybaczenie, jestem obcy w tym kraju, nie znam dobrze zwyczajów. Niech mi będzie wolno powiedzieć jedno. Nie chciałem uchybić wam ani jej.

Na pasterzach wywarło to wrażenie. Głos Michaela nigdy tak nie brzmiał, gdy mówił do nich. Była w nim władczość i powaga, mimo że Michael przepraszał. Właściciel kawiarni wzruszył ramionami, mając się jeszcze bardziej na baczności, widząc, że nie ma do czynienia z jakimś wiejskim chłopakiem.

– Kim jesteście i czego chcecie od mojej córki?

Bez najmniejszego wahania Michael odpowiedział:

– Jestem Amerykaninem ukrywającym się na Sycylii przed policją mojego kraju. Na imię mam Michael. Możecie donieść policji i zrobić na tym fortunę, ale wtedy wasza córka straci ojca, zamiast zyskać męża. W każdym razie chcę poznać waszą córkę. Za waszym pozwoleniem i pod nadzorem waszej rodziny. Z całą przystojnością. Z całym szacunkiem. Jestem przyzwoitym człowiekiem i ani mi w głowie pohańbić waszą córkę. Chcę ją poznać, porozmawiać z nią, a potem, jeżeli oboje zostaniemy rażeni, pobierzemy się. Jeżeli nie, nie zobaczycie mnie więcej. Bądź co bądź mogę wydać się jej niesympatyczny, a na to nikt nie poradzi. Ale jeśli nadejdzie odpowiednia pora, powiem wam o sobie wszystko, co ojciec żony powinien wiedzieć.

Wszyscy trzej mężczyźni patrzyli na niego zdumieni. Fabrizzio szepnął z respektem:

– To prawdziwy piorun.

Właściciel kawiarni po raz pierwszy nie miał miny tak zadufanej, tak pogardliwej; jego gniew nie był już taki pewny. Wreszcie zapytał:

– Czy jesteście przyjacielem przyjaciół?

Ponieważ zwykły Sycylijczyk nie może nigdy wymówić słowa mafia, właściciel kawiarni tylko w ten sposób mógł okrężnie zapytać, czy Michael jest członkiem mafii. Było to przyjętym sposobem pytania, czy ktoś do niej należy, ale zazwyczaj nie zwracano się z tym do osoby bezpośrednio zainteresowanej.

– Nie – odrzekł Michael. – Jestem obcy w tym kraju.

Właściciel kawiarni spojrzał znowu na niego, na okaleczoną lewą stronę twarzy, na jego długie nogi, rzadkość na Sycylii. Przypatrzył się obu pasterzom noszącym swoje lupary zupełnie jawnie, bez obawy, i wspomniał, jak weszli do kawiarni i powiedzieli, że ich padrone chce z nim pomówić. Właściciel warknął wtedy, że ten łobuz ma się wynosić z jego tarasu, na co jeden z pasterzy powiedział: „Wierzcie mi na słowo, że lepiej, abyście wyszli i pogadali z nim sami”. I coś kazało mu wyjść. A teraz coś sprawiło, iż uświadomił sobie, że najlepiej będzie okazać temu obcemu pewną uprzejmość. Powiedział niechętnie:

– Przyjdźcie w sobotę po południu. Nazywam się Vitelli, a mój dom jest tam, na wzgórzu nad wioską. Ale przyjdźcie tu, do kawiarni, ja was zaprowadzę.

Fabrizzio chciał coś powiedzieć, ale Michael rzucił mu tylko jedno spojrzenie i pasterz zamilkł. To nie uszło uwagi Vitellego. Toteż kiedy Michael wstał i wyciągnął doń rękę, właściciel kawiarni uścisnął ją z uśmiechem. Miał zamiar wypytać się o niego, a gdyby odpowiedź wypadła niepomyślnie, zawsze mógł przywitać Michaela ze swymi dwoma synami uzbrojonymi w strzelby. Właściciel kawiarni nie był pozbawiony własnych kontaktów z przyjaciółmi przyjaciół. Ale coś mu podpowiadało, że jest to jedno z tych niebywałych zrządzeń losu, w które zawsze wierzą Sycylijczycy, coś mu mówiło, że piękność jego córki może jej przynieść fortunę, a rodzinie zabezpieczenie. I przychodziło to w porę. Niektórzy miejscowi młodzieńcy już zaczynali kręcić się koło niej i ten obcy z uszkodzoną twarzą mógł ich odstraszyć, co było konieczne. Vitelli, aby okazać dobrą wolę, ofiarował przybyszom na drogę butelkę swojego najlepszego i najzimniejszego wina. Zauważył, że rachunek zapłacił jeden z pasterzy. To wywarło na nim jeszcze większe wrażenie, bo jasno wskazywało, że Michael jest zwierzchnikiem obu towarzyszących mu mężczyzn.

Michael przestał interesować się dalszą wycieczką. Znaleźli garaż i wynajęli samochód z kierowcą, który ich odwiózł do Corleone, a na jakiś czas przed kolacją obaj pasterze widocznie powiadomili doktora Tazę o tym, co się zdarzyło. Tego wieczora, siedząc w ogrodzie, doktor Tazo powiedział do dona Tommasino:

– Nasz przyjaciel został dzisiaj rażony piorunem.

Don Tommasino nie wydawał się zaskoczony. Mruknął:

– Wolałbym, żeby piorun raził niektórych tych młodziaków z Palermo, może wtedy miałbym trochę spokoju.

Mówił o nowych szefach mafii, pojawiających się w dużych miastach prowincji Palermo i rzucających wyzwanie takim bojownikom starego reżimu jak on sam. Michael powiedział do Tommasino:

– Proszę powiedzieć tym dwóm pasterzom, żeby mnie zostawili samego w niedzielę. Jadę na obiad do domu tej dziewczyny i nie chcę, żeby się przy mnie pętali.

Don Tommasino potrząsnął głową.

– Jestem za ciebie odpowiedzialny wobec twojego ojca, nie proś mnie o to. I jeszcze jedno: słyszałem, że mówiłeś nawet o małżeństwie. Na to nie mogę pozwolić, dopóki nie wyślę kogoś, aby porozmawiał z twoim ojcem.

Michael Corleone był bardzo ostrożny. Bądź co bądź miał do czynienia z człowiekiem szanowanym.

– Don Tommasino, znasz mojego ojca. Jest to człowiek, który głuchnie, kiedy ktoś mówi mu słowo „nie”. I nie odzyskuje słuchu, dopóki nie odpowiedzą mu „tak”. Otóż słyszał moje „nie” wiele razy. Rozumiem potrzebę tych dwóch strażników, nie chcę przysparzać ci kłopotów, mogą się wybrać ze mną w niedzielę, ale jeżeli będę chciał się ożenić, to się ożenię. Jest jasne, że skoro nie pozwalam własnemu ojcu wtrącać się w moje życie osobiste, byłoby dla niego zniewagą, gdybym na to pozwolił tobie.

Capo mafioso westchnął.

– Ano, to będzie musiało być małżeństwo. Wiem o tym twoim piorunie. To dobra dziewczyna, z przyzwoitej rodziny. Nie możesz jej pohańbić, bo ojciec próbowałby cię zabić, a wtedy musiałbyś przelać krew. Poza tym znam dobrze tę rodzinę, nie mogę do tego dopuścić.

– Może ona nie będzie chciała na mnie patrzyć – odrzekł Michael. – Jest młodziutka, może uważać mnie za starego. – Spostrzegł, że obaj mężczyźni uśmiechają się doń. – Będę potrzebował trochę pieniędzy na prezenty i chyba będzie mi potrzebny samochód.

Don kiwnął głową.

– Fabrizzio wszystkim się zajmie, to bystry chłopak, nauczyli go mechaniki w marynarce. Jutro rano dam ci trochę pieniędzy i zawiadomię twojego ojca, co się dzieje. To muszę zrobić.

Michael zapytał doktora Tazę:

– Czy macie coś, co by osuszyło ten przeklęty śluz stale cieknący mi z nosa? Nie mogę pozwolić, żeby ta dziewczyna widziała, jak go ciągle ocieram.

– Wysmaruję ci nos lekarstwem, jak będziesz miał się z nią zobaczyć – odrzekł doktor Taza. – Od tego trochę zdrętwieje ci twarz, ale się nie martw, jeszcze przez jakiś czas nie będziesz jej całował.

Doktor i don uśmiechnęli się.

91
{"b":"101345","o":1}