Литмир - Электронная Библиотека

Było rzeczą właściwą, zważywszy, że obydwaj stracili synów w wojnie przeciwko sobie, aby don Corleone i Phillip Tattaglia pokwitowali nawzajem swoją obecność jedynie oficjalnym skinięciem głowy. Don Corleone był przedmiotem zainteresowania, gdyż pozostali obserwowali go, by się przekonać, jakie oznaki słabości pozostawiły na nim jego rany i porażki. Zagadkowym elementem było, dlaczego don Corleone wystąpił o pokój po śmierci swego ulubionego syna. Stanowiło to potwierdzenie klęski i prawie na pewno musiało doprowadzić do osłabienia jego władzy. Niebawem jednak mieli się przekonać.

Nastąpiły powitania, trzeba było podać trunki, i minęło jeszcze prawie pół godziny, nim don Corleone zajął miejsce przy wypoliturowanym orzechowym stole. Hagen usiadł skromnie na krześle nieco w lewo za donem. Był to dla innych donów sygnał podejścia do stołu. Ich pomocnicy usiedli za nimi, a consigliorowie obok, aby w razie potrzeby móc służyć im radą.

Pierwszy zabrał głos don Corleone i przemówił tak, jakby nic się nie zdarzyło. Tak jakby nie został ciężko zraniony, jakby nie zginął jego najstarszy syn, jakby jego imperium nie leżało w gruzach, a rodzina nie była rozproszona – Freddie na zachodzie, pod ochroną Rodziny Molinarich, a Michael ukryty na pustkowiach Sycylii. Przemawiał w sposób naturalny, w dialekcie sycylijskim.

– Pragnę podziękować wam wszystkim za przybycie. Uważam to za przysługę wyświadczoną mnie osobiście i czuję się dłużnikiem każdego z was. Dlatego też powiem na początku, że nie jestem tu po to, aby się spierać i przekonywać, lecz tylko, aby rozumować i aby jako człowiek rozsądny uczynić wszystko, co możliwe, żebyśmy rozstali się jak przyjaciele. Na to daję moje słowo, a ci z was, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że nie daję go lekkomyślnie. No cóż, przejdźmy do rzeczy. Wszyscy tutaj jesteśmy ludźmi honoru, nie musimy udzielać sobie wzajemnie zapewnień tak, jak gdybyśmy byli adwokatami.

Przerwał. Nikt z obecnych się nie odezwał. Jedni palili cygara, inni popijali drinki. Wszyscy byli dobrymi, cierpliwymi słuchaczami. I mieli jeszcze jedną wspólną cechę. Należeli do tej rzadkiej grupy ludzi, którzy odmówili uznania rządów zorganizowanego społeczeństwa, którzy odrzucili władzę innych ludzi. Nie było takiej siły, takiego śmiertelnika, który mógłby nagiąć ich do swej woli, jeżeli tego nie chcieli. Chronili swą wolną wolę podstępem i morderstwem. Ich wolę można było przełamać jedynie śmiercią. Albo najwyższym rozsądkiem.

Don Corleone westchnął.

– Jak to się stało, że sprawy zaszły tak daleko? – zapytał retorycznie. – Ano, mniejsza o to. Zdarzyła się masa głupstw. To było takie godne pożałowania, takie niepotrzebne. Ale niech mi będzie wolno powiedzieć, co się zdarzyło, tak jak ja to widzę.

Przerwał, by sprawdzić, czy ktoś ma zastrzeżenia przeciwko przedstawieniu przezeń całej historii z własnego punktu widzenia.

– Bogu dzięki, powróciłem do zdrowia i może zdołam przyczynić się do naprostowania tej sprawy. Mój syn był może zbyt popędliwy, zbyt samowolny. Nie mówię: nie. W każdym razie niech mi będzie wolno powiedzieć, że Sollozzo zwrócił się do mnie z pewną propozycją prosząc o moje pieniądze i wpływy. Mówił, że interesuje się tym Rodzina Tattagliów. Sprawa dotyczyła narkotyków, którymi ja się nie interesuję. Jestem człowiekiem spokojnym i takie przedsięwzięcia są zbyt burzliwe jak na mój gust. Wyjaśniłem to Sollozzowi z całym uszanowaniem dla niego i dla Rodziny Tattagliów. Powiedziałem mu „nie” z całą uprzejmością. Powiedziałem mu, że jego interesy nie będą przeszkadzały moim, że nie mam zastrzeżeń co do zarabiania przez niego na życie w taki sposób. Wziął mi to za złe i ściągnął nieszczęście na głowy nas wszystkich. Ano, takie jest życie. Każdy tutaj mógłby opowiedzieć swoją smutną historię. To nie jest moim zamierzeniem.

Don Corleone przerwał i skinął na Hagena, prosząc o zimny napój, który Hagen szybko mu podał. Don Corleone zwilżył sobie usta.

– Jestem gotów zawrzeć pokój. Tattaglia stracił syna, ja straciłem syna. Jesteśmy kwita. Do czego doszedłby świat, gdyby ludzie żywili dalej urazy wbrew wszelkiemu rozsądkowi? To było krzyżem dla Sycylii, gdzie ludzie tak są zajęci vendettą, że nie mają czasu zarabiać na chleb dla swoich rodzin. To jest głupota. Dlatego teraz powiadam, niech wszystko będzie tak jak przedtem. Nie poczyniłem żadnych kroków, żeby dowiedzieć się, kto zdradził i zabił mojego syna. Jeżeli nastanie pokój, nie zrobię tego. Mam syna, który nie może przyjechać do domu, i muszę otrzymać zapewnienia, że kiedy załatwię sprawy tak, żeby mógł wrócić bezpiecznie, nie będzie żadnej ingerencji, żadnego zagrożenia ze strony władz. Z chwilą, kiedy to zostanie załatwione, może będziemy mogli pomówić o innych interesujących nas sprawach i dzisiaj wyświadczyć sobie, nam wszystkim, korzystną przysługę. – Corleone uczynił dłońmi wymowny, uległy gest. – To wszystko, czego chcę.

Było to zrobione bardzo dobrze. To był dawny don Corleone. Rozsądny. Elastyczny. Nie podnoszący głosu. Ale każdy z obecnych zauważył, że powołał się na swoje dobre zdrowie, co oznaczało, że nie jest człowiekiem, którego można lekceważyć, pomimo nieszczęść Rodziny Corleone. Zauważono, iż powiedział, że dyskusja o innych sprawach jest bezcelowa, jeżeli pokój, o który prosił, nie zostanie zawarty. Zauważono, że domagał się dawnego status quo, że nic by na tym nie stracił, chociaż w minionym roku przeszedł najgorsze.

Jednakże donowi Corleone odpowiedział Emilio Barzini, a nie Tattaglia. Przemówił zwięźle i rzeczowo, ale nie szorstko ani obraźliwie.

– Wszystko to prawda. Ale jest coś jeszcze. Don Corleone jest za skromny. Faktem jest, że Sollozzo i Tattagliowie nie mogli przystąpić do tego nowego interesu bez pomocy dona Corleone. W istocie jego odmowa wyrządziła im krzywdę. To oczywiście nie jest jego wina. Pozostaje fakt, że sędziowie i politycy, którzy przyjęliby uprzejmości od dona Corleone nawet w związku z narkotykami, nie pozwoliliby nikomu innemu wpływać na siebie, kiedy by przyszło do narkotyków. Sollozzo nie powinien był tego przedsiębrać, skoro nie miał jakiegoś zabezpieczenia, że jego ludzie będą traktowani łagodnie. To wszyscy wiemy. I w przeciwnym razie byłaby bieda dla nas wszystkich. A teraz, kiedy podwyższono kary, sędziowie i prokuratorzy twardo się targują, jeżeli ktoś z naszych ludzi popadnie w kłopoty z powodu narkotyków. Nawet Sycylijczyk skazany na dwadzieścia lat może złamać omerta i gadać, co mu ślina na język przyniesie. Do tego nie może dojść. Don Corleone ma wpływ na cały ten aparat. Jego odmowa pozwolenia, abyśmy to wykorzystali, nie jest postępkiem przyjaciela. Zabiera chleb naszym rodzinom. Czasy się zmieniły, już nie jest tak jak dawniej, kiedy każdy mógł iść swoją drogą. Jeżeli Corleone ma wszystkich sędziów w Nowym Jorku, to musi się nimi dzielić albo pozwolić nam posłużyć się nimi. Ma się rozumieć, może przedstawić rachunek za takie usługi, bądź co bądź nie jesteśmy komunistami. Ale powinien nam pozwolić czerpać wodę ze studni. To całkiem proste.

Kiedy Barzini skończył, zaległo milczenie. Sprawa została postawiona jasno, ale nie mogło być powrotu do dawnego status quo. Co ważniejsze, Barzini, mówiąc to, zapowiadał, że jeżeli pokój nie zostanie zawarty, on jawnie przyłączy się do Tattagliów w ich wojnie przeciwko Corleone’om. I zdobył dla siebie ważki punkt. Ich życie, ich losy zależały od wzajemnego świadczenia sobie przysług, odmowa uprzejmości, o którą prosił przyjaciel, była aktem agresji. O uprzejmości nie proszono lekkomyślnie, więc nie można ich było lekkomyślnie odmawiać.

W końcu don Corleone odezwał się.

– Przyjaciele moi – rzekł. – Nie odmówiłem przez złośliwość. Wszyscy mnie znacie. Kiedyż to odmówiłem usługi? To po prostu nie leży w mojej naturze. Ale tym razem musiałem odmówić. Dlaczego? Bo, moim zdaniem, narkotyki zniszczą nas w następnych latach. W tym kraju istnieje za mocny sprzeciw wobec takiego handlu. To nie jest tak jak z whisky czy hazardem, czy nawet z kobietami, których większość ludzi chce, a których im wzbraniają pezzonovanti Kościołów i rządu. Narkotyki są niebezpieczne dla wszystkich, którzy mają z nimi do czynienia. Mogą zaszkodzić wszystkim innym interesom. Niech mi będzie wolno powiedzieć, że pochlebia mi przekonanie, iż mam takie wpływy u sędziów i przedstawicieli prawa; chciałbym, żeby to była prawda. Mam pewne wpływy, ale wielu tych, którzy szanują mój osąd, może utracić ten szacunek, jeżeli w nasze stosunki zostaną włączone narkotyki. Boją się uwikłać w takie sprawy i mają do nich zdecydowany stosunek. Nawet ci policjanci, którzy nam pomagają w hazardzie i innych rzeczach, odmówiliby swojej pomocy przy narkotykach. A więc proszenie mnie o wyświadczanie przysług w tych sprawach oznacza żądanie złego przysłużenia się samemu sobie. Ale jestem gotów uczynić nawet to, jeżeli wszyscy uważacie, że jest konieczne dla uregulowania innych spraw.

77
{"b":"101345","o":1}