Jednakże później tego wieczora, w mieszkaniu Clemenzy, po drugiej stronie szybu wentylacyjnego, Vito Corleone otrzymał następną lekcję w ramach świeżo rozpoczętej edukacji. Clemenza klął, Tessio patrzał spode łba, ale potem obaj zaczęli dyskutować, czy Fanucci zadowoliłby się dwustoma dolarami. Tessio uważał, że to możliwe. Clemenza był pewny swego.
– Nie, ten bliznowaty drań musiał się dowiedzieć, ileśmy dostali od hurtownika, który kupił te suknie. Fanucci weźmie trzysta dolarów i ani centa mniej. Będziemy musieli zapłacić.
Vito był tym zdumiony, ale pilnował się, by nie okazać swego zdziwienia.
– Dlaczego musimy mu zapłacić? Co on może nam zrobić? Jesteśmy silniejsi od niego. Mamy broń. Dlaczego musimy oddać pieniądze, któreśmy zarobili?
Clemenza wyjaśnił cierpliwie:
– Fanucci ma przyjaciół, prawdziwych drani. Ma powiązania z policją. Chciałby, żebyśmy mu wyjawili nasze plany, bo mógłby nadać nas glinom i zyskać sobie ich wdzięczność. Wtedy byliby mu winni uprzejmość. Tak on pracuje. I ma od samego Maranzallego zezwolenie na obrabianie tej dzielnicy.
Maranzalla był gangsterem, którego nazwisko często gościło na łamach gazet, był znany jako przywódca szajki przestępczej, specjalizującej się w wymuszeniach, hazardzie i napadach rabunkowych z bronią w ręku.
Clemenza podał wino własnej roboty. Jego żona, postawiwszy na stole półmisek z salami i oliwkami oraz bochenek włoskiego chleba, wyszła zasiąść przed domem ze swymi przyjaciółkami i zabrała ze sobą krzesło. Była młodą Włoszką, przebywającą w tym kraju zaledwie od paru lat, i nie rozumiała jeszcze po angielsku.
Vito Corleone zasiadł ze swymi dwoma przyjaciółmi i popijał wino. Nigdy jeszcze nie posługiwał się swoją inteligencją tak intensywnie, jak w tej chwili. Zdziwiony był, że potrafi myśleć tak jasno. Przypomniał sobie wszystko, co wiedział o Fanuccim. Przypomniał sobie ów dzień, gdy poderżnięto mu gardło, a on biegł ulicą, trzymając kapelusz pod brodą, by chwytać cieknącą krew. Przypomniał sobie, jak zamordowano chłopaka, który użył noża, a dwóm pozostałym skasowano wyroki dzięki zapłaceniu odszkodowania. I nagle nabrał pewności, że Fanucci nie ma wielkich stosunków, nie może ich mieć. Skoro jest człowiekiem, który donosi policji. Skoro jest człowiekiem, który przyjmuje wykup za zemstę. Prawdziwy mafioso kazałby zabić tamtych dwóch. Nie. Fanucciemu powiodło się i zabił jednego, ale wiedział, że nie zdołałby zabić dwóch pozostałych, kiedy już zostali zaalarmowani. Więc pozwolił zapłacić. To osobista, brutalna siła tego człowieka umożliwia mu ściąganie haraczu od sklepikarzy, od gier hazardowych, prowadzonych w mieszkaniach. Ale Vitowi Corleone wiadomo było co najmniej o jednym domu gry, który nigdy nie płacił daniny Fanucciemu, a mimo to nic się nigdy nie stało temu, kto go prowadził.
A zatem był tylko sam Fanucci. Albo Fanucci z paroma rewolwerowcami, których najmował do specjalnych zadań na bazie czysto gotówkowej. To zaś kazało Vitowi Corleone podjąć inną decyzję co do kierunku, jaki musiało obrać jego życie.
Z tego doświadczenia zrodziło się jego często powtarzane przekonanie, że każdy człowiek ma tylko jedno przeznaczenie. Owego wieczora mógł wpłacić Fanucciemu haracz i znowu zostać ekspedientem w sklepie spożywczym, a z biegiem lat może dorobić się własnego sklepu. Ale przeznaczenie zadecydowało, że miał zostać donem, i przywiodło doń Fanucciego, by go skierować na przeznaczoną mu drogę.
Kiedy skończyli butelkę wina, Vito powiedział ostrożnie do Clemenzy i Tessia:
– Jeżeli chcecie, może dalibyście mi po dwieście dolarów, żeby zapłacić Fanucciemu? Gwarantuję, że przyjmie tę sumę. A potem zostawicie wszystko w moich rękach. Załatwię ten problem ku waszemu zadowoleniu.
Oczy Clemenzy od razu zabłysły podejrzliwością. Vito powiedział mu zimno:
– Nigdy nie kłamię ludziom, których uznałem za przyjaciół. Sam pomów jutro z Fanuccim. Niech cię poprosi o pieniądze. Ale mu nie płać. I nie kłóć się z nim o nic. Powiedz mu, że musisz zebrać pieniądze, i oddasz je mnie, abym mu przekazał. Daj mu do zrozumienia, że jesteś gotów zapłacić, ile żąda. Nie targuj się. Ja będę się z nim wykłócał o sumę. Nie ma sensu rozjuszać go, jeżeli jest taki niebezpieczny, jak powiadasz.
Na tym poprzestali. Następnego dnia Clemenza rozmówił się z Fanuccim, by się upewnić, że Vito nie zmyślił całej historii. Potem przyszedł do mieszkania Vita i wręczył mu dwieście dolarów. Zerknął na Vita Corleone i rzekł:
– Fanucci powiedział mi, że nie może być niżej trzystu dolarów. Jak go namówisz, żeby wziął mniej?
Vito Corleone odpowiedział rozsądnie:
– To chyba nie twoja rzecz. Tylko pamiętaj, że wyświadczyłem ci przysługę.
Tessio przyszedł później. Był bardziej powściągliwy niż Clemenza, bystrzejszy, sprytniejszy, ale nie miał w sobie takiej mocy. Wyczuwał, że coś tu nie gra, że coś jest nie całkiem w porządku. Był trochę zaniepokojony. Powiedział do Vita Corleone:
– Uważaj na siebie z tym draniem Czarnej Ręki, jest podstępny jak ksiądz. Chcesz, żebym tu był jako świadek, kiedy mu będziesz wręczał pieniądze?
Vito Corleone potrząsnął głową. Nawet nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Po prostu rzekł do Tessia:
– Przekaż Fanucciemu, że mu wręczę pieniądze tu, w moim domu, dziś o dziewiątej wieczorem. Będę musiał dać mu wina i pogadać, przekonać go, żeby wziął mniejszą sumę.
Tessio potrząsnął głową.
– Nie bardzo ci się uda. Fanucci nigdy się nie cofa.
– Porozumuję z nim – odparł Vito Corleone. Miało to się stać słynnym powiedzeniem w następnych latach. Miało się stać ostrzegawczym zgrzytnięciem przed zabójczym ciosem. Kiedy został donem i prosił przeciwników, by z nim zasiedli i porozumowali, wiedzieli, że jest to ostatnia szansa rozwiązania sprawy bez rozlewu krwi i morderstwa.
Vito Corleone kazał żonie wyjść po kolacji na ulicę z obydwoma chłopcami, Sonnym i Fredem, i pod żadnym pozorem nie wracać do domu, dopóki jej nie zezwoli. Miała siedzieć na straży u wejścia do kamienicy. On sam miał do omówienia z Fanuccim pewne poufne sprawy, których nie można było przerywać. Zauważył wyraz przestrachu na jej twarzy i to go rozgniewało. Zapytał spokojnie:
– Myślisz, że wyszłaś za głupca?
Nie odpowiedziała. Nie odpowiedziała dlatego, że się bała, już teraz nie Fanucciego, ale własnego męża. Przemieniał się w jej oczach z godziny na godzinę w człowieka, z którego emanowała jakaś niebezpieczna siła. Dotąd był cichy, małomówny, ale zawsze łagodny, zawsze rozsądny, co było niezwykłe u młodego Sycylijczyka. A w tej chwili widziała, jak zrzucał ochronną barwę nieszkodliwego szarego człowieka, gotując się do pójścia ku swemu przeznaczeniu. Zaczynał późno, miał lat dwadzieścia pięć, ale zaczynał z rozmachem.
Vito Corleone postanowił zamordować Fanucciego. Uczyniwszy to, miałby siedemset dolarów ekstra w kieszeni. Trzysta dolarów, które sam musiałby wpłacić terroryście z Czarnej Ręki, oraz po dwieście dolarów od Tessia i Clemenzy. Gdyby nie zabił Fanucciego, musiałby mu wpłacić siedemset dolarów żywą gotówką. Żywy Fanucci nie był dla niego wart siedmiuset dolarów. Nie miał ochoty stracić siedmiuset dolarów, żeby zachować Fanucciego przy życiu. Gdyby Fanucci potrzebował siedmiuset dolarów na operację, która uratowałaby mu życie, nie dałby mu siedmiuset dolarów na chirurga. Nie był mu winien żadnej osobistej wdzięczności, nie łączyło ich pokrewieństwo, nie kochał Fanucciego. Dlaczego więc miałby mu dać siedemset dolarów?
A z tego wynikało nieuchronnie, że skoro Fanucci chciał zabrać mu siłą siedemset dolarów, to dlaczego nie miałby go zabić? Świat na pewno mógł obejść się bez takiego człowieka.
Ma się rozumieć, były pewne względy praktyczne. Fanucci mógł istotnie mieć potężnych przyjaciół, którzy szukaliby zemsty. Sam Fanucci był człowiekiem niebezpiecznym, niełatwym do zabicia. Była także policja i elektryczne krzesło. Ale Vito Corleone żył z wyrokiem śmierci od czasu zamordowania ojca. Jako dwunastoletni chłopiec wymknął się swoim oprawcom i przeprawił przez ocean do obcego kraju, przybierając obce nazwisko. A lata spokojnej obserwacji przekonały go, że ma więcej inteligencji i więcej odwagi niż inni, aczkolwiek nigdy nie nadarzyła mu się sposobność posłużenia się tą inteligencją i odwagą.