Литмир - Электронная Библиотека

– A jakie jest ryzyko, że Rosjanie dostaną naszego człowieka?

– Znikome. Skoro nie potrafią pojmać Masuda, to jak mieliby schwytać tajnego agenta, wysłanego na spotkanie z Masudem?

– Dobrze – powiedział Winderman, rozgniatając w popielniczce niedopałek papierosa. – Chcę, żebyś to ty był tym agentem.

Ellis zaniemówił z wrażenia. Uświadomił sobie, że właściwie powinien był przewidzieć, do czego to wszystko zmierza, ale problem zbytnio go zaabsorbował.

– Ja już się tym nie zajmuję – wybąkał, ale w jego głosie brak było zdecydowania i nie potrafił opędzić się od myśli, że zobaczyłby się z Jane. Zobaczyłby się z Jane!

– Rozmawiałem telefonicznie z twoim szefem – oznajmił Winderman. – Jego zdaniem skierowanie do Afganistanu mogłoby rozbudzić w tobie na nowo zamiłowanie do pracy w terenie.

A więc było to z góry ukartowane. Biały Dom pragnie osiągnąć w Afganistanie jakiś dramatyczny cel, zwrócił się więc do CIA o wypożyczenie agenta. CIA pragnie skłonić Ellisa do powrotu do pracy w terenie, poradziła więc Białemu Domowi, żeby jemu zaproponował podjecie się tej misji, wiedząc albo podejrzewając, że nie oprze się raczej perspektywie ponownego spotkania z Jane.

Ellis nie znosił, kiedy nim manipulowano.

Ale chciał pojechać do Doliny Pięciu Lwów.

Milczenie przeciągało się. Przerwał je w końcu zniecierpliwiony Winderman:

– No jak, zgadzasz się?

– Zastanowię się – odparł Ellis.

* * *

Ojciec Ellisa czknął cicho, przeprosił i powiedział: – Dobre było.

Ellis odsunął od siebie talerz z wiśniowym plackiem i otarł krem z ust. W swoim wieku musiał już dbać o wagę.

– Naprawdę wyśmienite, mamo, ale już nie mogę – westchnął przepraszająco.

– Nikt już nie je jak dawniej – powiedziała. Wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. – Wszystko przez to, że wszędzie jeździ się samochodami.

Ojciec odsunął się z krzesłem od stołu. – Mam trochę papierkowej roboty – powiedział.

– Nadal nie zatrudniasz księgowego? – spytał Ellis.

– Nikt się tak nie zatroszczy o twoje pieniądze, jak ty sam – oświadczył ojciec. – Przekonasz się o tym, jeśli kiedykolwiek się ich dorobisz. – Wyszedł z pokoju, by zaszyć się w swojej kryjówce.

Ellis pomógł matce w wynoszeniu talerzy. Rodzina wprowadziła się do tego czterosypialniowego domu w Teaneck w stanie New Jersey, kiedy Ellis miał trzynaście lat, ale pamiętał tę przeprowadzkę, jakby to było wczoraj. Szykowali się do niej dosłownie latami. Ojciec stawiał ten dom z początku sam, potem zatrudnił przy budowie pracowników swego rozkręcającego się przedsiębiorstwa budowlanego, ale tylko w okresach zastoju w interesach. Kiedy interes zaczynał iść dobrze, zawieszał prace na budowie. Wprowadzali się do domu w surowym właściwie stanie: nie działało ogrzewanie, w kuchni nie było szafek i pozostawały jeszcze do wykonania prace malarskie. Co prawda następnego dnia z kranów pociekła ciepła woda, ale stało się tak tylko dlatego, że mama zagroziła rozwodem. Dom został jednak wreszcie wykończony i Ellis oraz jego bracia i siostry mogli dorastać każde we własnym pokoju. Jak na potrzeby rodziców dom był teraz za duży. Ellis miał jednak nadzieję, że się go nie pozbędą. Dobrze się tu czuł.

– Mamo, pamiętasz tę walizkę, którą zostawiłem tutaj po powrocie z Azji?

– spytał, kiedy zapełnili maszynę do zmywania naczyń.

– Naturalnie. Jest w szafie w małej sypialni.

– Dzięki. Chciałbym przejrzeć zawartość.

– No to idź. Ja już tu sama skończę.

Ellis wspiął się po schodach do małej sypialni na poddaszu. Rzadko z niej korzystano i wokół pojedynczego tapczanika stały dwa połamane krzesła, stara kanapa i cztery czy pięć kartonowych pudeł, pełnych dziecięcych książek i zabawek. Ellis otworzył szafę i wyjął z niej małą czarną plastykową walizeczkę. Położył ją na tapczanie, ustawił odpowiednią kombinacje cyfr szyfrowego zatrzasku i uniósł wieko. Z wnętrza buchnął odór stęchlizny – walizki nie otwierano od dobrych dziesięciu lat. Było w niej wszystko: medale, oba pociski wyjęte z jego ciała, wojskowy poradnik FM 5-31 zatytułowany „Pułapki minowe”, fotografia Ellisa na tle helikoptera – jego pierwszego Hueya – uśmiechniętego, młodo wyglądającego i (kurczę blade!) szczupłego, karteczka od Frankie Amafiego z dedykacją

Sukinsynowi, który podprowadził mi nogę” – heroiczny żart, bo Ellis rozwiązał wtedy ostrożnie sznurowadło Frankie’emu, pociągnął za but i w ręku zostało mu pół nogi, obciętej w kolanie przez wygiętą dziko łopatkę wirnika, zegarek Jimmy’ego Jonesa, który stanął na piątej trzydzieści. „Zatrzymaj go, synu”, powiedział do Ellisa ojciec Jimmy’ego poprzez mgłę alkoholowego zamroczenia – „byłeś przecież jego przyjacielem, a to więcej, niż kiedykolwiek stanowiłem dla niego ja”, i dziennik.

Kartkował stronice. Wystarczyło, by przeczytał na chybił trafił kilka słów, a od razu przypominał sobie cały dzień, tydzień, bitwę. Zapiski zaczynały się beztrosko, wyzierała z nich żądza przygód i wielka pewność siebie; stopniowo jednak wkradało się do nich rozczarowanie, przychodziło otrzeźwienie, zniechęcenie, rozpacz, a w końcu myśli o samobójstwie. Pełne przygnębienia zdania wywoływały z pamięci żywe sceny: „Te cholerne żółtki nie chciały wysiąść z helikoptera

– skoro tak bardzo chcą, żeby ich bronić przed komunizmem, to czemu sami nie walczą?” i jeszcze: „Kapitan Johnson chyba zawsze był dupą wolową, ale żeby zginąć taką śmiercią, od granatu ciśniętego przez jednego ze swoich ludzi?”, i dalej: „Kobiety noszą karabiny pod sukienkami, a dzieciaki granaty za pazuchą, więc co, do kurwy nędzy, mamy robić, poddać im się?”. Ostatnie zdanie brzmiało: „To, co mi się w tej wojnie nie podoba, to to, że jesteśmy po niewłaściwej stronie. Źli z nas faceci. Dlatego właśnie chłopaki wykręcają się jak mogą od poboru; dlatego właśnie Wietnamczycy nie będą walczyć; dlatego właśnie generałowie okłamują polityków, politycy łżą dziennikarzom, a gazety wprowadzają w błąd opinię publiczną”. Myśli, jakie zaczęły go potem nachodzić, były zbyt wywrotowe, by nadawały się do przelania na papier, poczucie winy zbyt wielkie, by wyrazić je słowami. Wydawało się mu, że resztę życia będzie musiał spędzić na naprawianiu zła, jakie wyrządził podczas tej wojny. Chociaż minęło już tyle lat, odczucie to nie opuszczało go. Kiedy policzył wszystkich morderców, jakich od tamtego czasu wpakował za kratki, wszystkich kidnaperów, porywaczy i zamachowców, jakich aresztował, liczba, którą otrzymywał, była niczym w porównaniu z tonami materiałów wybuchowych, jakie zrzucił, i tysiącami sztuk amunicji, jaką wystrzelił w Wietnamie, Laosie i Kambodży.

Wiedział, że to irracjonalne. Zdał sobie z tego sprawę po powrocie z Paryża i przez jakiś czas rozmyślał nad tym, jak praca, którą wykonywał, zrujnowała mu życie. Postanowił zaprzestać wysiłków na rzecz odkupienia grzechów Ameryki. Ale obecna propozycja… obecna propozycja była jakaś inna. Stwarzała okazję do walki we własnym imieniu, do walki przeciwko załganym generałom, handlarzom broni i zaślepionym dziennikarzom; zresztą nie tylko okazję do walki, nie tylko do dania czegoś z siebie, ale do przeważenia szali, do zmiany przebiegu tej wojny, do odmiany losu całego kraju i uczynienia czegoś naprawdę wielkiego, do zadania ciosu w imię wolności.

A poza tym była tam Jane.

Sama możliwość ponownego jej ujrzenia rozpaliła w nim na nowo starą namiętność. Nie dalej jak kilka dni temu potrafił pomyśleć o niej i o grożącym jej niebezpieczeństwie, po czym odsunąć od siebie te myśli i przewrócić stronę czasopisma. Teraz wspomnienie Jane nie odstępowało go ani na chwilę. Zastanawiał się, czy włosy ma długie czy krótkie, przytyła czy zeszczuplała, czy jest zadowolona z życia, jakie sobie wybrała, czy Afgańczycy odnoszą się do niej z sympatią i – to najczęściej – czy nadal kocha Jean-Pierre’a? „Dam ci radę”, powiedziała na pożegnanie Gill, „sprawdź, co u niej”. Mądra Gill.

22
{"b":"101332","o":1}