Литмир - Электронная Библиотека

I do Boga swego odejdź jak żołnierz.

Winderman po raz pierwszy wydał się Ellisowi zażenowany.

– Po dwóch latach odstawiania poety masz pewnie w zanadrzu mnóstwo takich kawałków.

– Afgańczycy również – powiedział Ellis. – Francuzi są smakoszami, Walijczycy śpiewakami, a oni poetami.

– Co ty powiesz?

– To dlatego, że nie potrafią czytać ani pisać. Poezja to mówiona forma sztuki. – Winderman zaczynał się wyraźnie niecierpliwić: program rozmowy nie przewidywał dyskusji o poezji. Ellis ciągnął: – Afgańczycy to dziki, nieokrzesany, gwałtowny góralski lud, tkwiący jeszcze właściwie w średniowieczu. Mają opinię ludzi bardzo uprzejmych, odważnych jak lwy i bezlitośnie okrutnych. Żyją w kraju surowym, jałowym i pustynnym. A co ty o nich wiesz?

– Nie ma czegoś takiego jak Afgańczyk – powiedział Winderman. – Afganistan zamieszkuje sześć milionów żyjących na południu Pusztunów, trzy miliony Tadżyków na zachodzie, milion Uzbeków na północy i do tego niecały milion, na który składa się z tuzin innych narodowości. Współczesne granice niewiele dla nich znaczą: Tadżykowie mieszkają również w Związku Radzieckim, a Pusztuni w Pakistanie. Niektóre z tych narodowości dzielą się na plemiona. Przypominają trochę czerwonoskórych Indian, którzy do tej pory nie identyfikują się z Amerykanami tylko z Apaczami, Krukami albo Siuksami. I będą równie ochoczo walczyć między sobą, jak stawiać opór Rosjanom. Nasz problem polega na doprowadzeniu do zjednoczenia Apaczów z Siuksami przeciwko bladym twarzom.

– Rozumiem – powiedział Ellis, zastanawiając się jednocześnie, kiedy wreszcie w tym wszystkim pojawi się Jane. – A więc podstawowe pytanie brzmi: kto zostanie Wielkim Wodzem?

– To proste. Jak dotąd najbardziej obiecującym przywódcą rebeliantów jest

Ahmed Shah Masud z Doliny Panisher.

Dolina Pięciu Lwów. Do czego zmierzasz, ty podstępny sukinsynu? Ellis studiował gładko wygoloną twarz Windermana. Była nieprzenikniona.

– Czym takim specjalnym wyróżnił się Masud? – spytał.

– Większość rebelianckich przywódców zadowala się kontrolą nad własnym plemieniem, pobieraniem podatków i blokowaniem rządowi wstępu na swoje terytorium. Masud robi więcej. Wychodzi ze swej górskiej warowni i atakuje. W zasięgu jego działań zaczepnych znajdują się trzy strategiczne cele: stołeczne miasto Kabul, tunel Salang na jedynej autostradzie łączącej Kabul ze Związkiem Radzieckim oraz Bagram, główna baza lotnictwa wojskowego. Jest w stanie zadawać dotkliwe ciosy i robi to. Studiował sztukę prowadzenia wojny partyzanckiej. Czytał Mao. Jest bezsprzecznie najlepszym wojskowym umysłem w kraju. I ma pieniądze. W jego dolinie wydobywane są diamenty, które sprzedaje się następnie w Pakistanie. Masud pobiera dziesięcioprocentowy podatek od każdej transakcji i przeznacza te pieniądze na utrzymanie swojej armii. Ma dwadzieścia osiem lat i odznacza się charyzmą – ludzie go uwielbiają. Jest wreszcie Tadżykiem. Najliczniejsi są Pusztuni i wszyscy pozostali nienawidzą ich, a więc przywódcą nie może być Pusztun, Następnym pod względem liczebności ludem są Tadżykowie. Istnieje szansa doprowadzenia do zjednoczenia pod przywództwem Tadżyka.

– A my chcemy stworzyć po temu warunki?

– Właśnie. Im silniejsi będą rebelianci, tym więcej szkód wyrządzą Rosjanom. Poza tym środowisku wywiadowczemu Stanów Zjednoczonych przydałby się w tym roku jakiś sukces.

Dla Windermana i ludzi jego pokroju nie ma żadnego znaczenia, że Afgańczycy walczą z brutalnym najeźdźcą o swoją wolność, pomyślał Ellis. W Waszyngtonie moralność nie jest w modzie, liczy się tylko walka o władzę. Gdyby Winderman urodził się nie w Los Angeles tylko w Leningradzie, byłby tak samo szczęśliwy, tak samo wpływowy, z takim samym powodzeniem piąłby się po szczeblach kariery i stosował tę samą taktykę walki, tyle że po przeciwnej stronie barykady.

– Czego ode mnie oczekujesz? – spytał.

– Chcę zasięgnąć twojej opinii – powiedział Winderman. – Czy tajny agent ma szansę skłonić kilka patrzących na siebie wilkiem afgańskich plemion do zawarcia przymierza?

– Przypuszczam, że ma – powiedział Ellis. Przerwał mu kelner z zamówionymi daniami. Wykorzystał te kilka chwil na zastanowienie. Kiedy znów zostali sami, podjął: – Będzie to mieć szansę powodzenia pod warunkiem, że istnieje coś, co w zamian chcieliby od nas uzyskać – a według mnie tym czymś byłaby broń.

– Racja. – Winderman z namaszczeniem, jak człowiek cierpiący na chorobę wrzodową, zabrał się do jedzenia. – W tej chwili kupują bron przez granicę, w Pakistanie – powiedział pomiędzy dwoma mikroskopijnymi kęsami. – Wszystko, co mogą tam dostać, to kopie brytyjskich strzelb z czasów królowej Wiktorii – a jeśli nie kopie, to autentyczne muzealne eksponaty, liczące sobie sto lat, ale wciąż jeszcze sprawne. Zdobywają też na poległych rosyjskich żołnierzach kałasznikowy. Cierpią jednak na rozpaczliwy brak małokalibrowej artylerii – działek przeciwlotniczych i ręcznych wyrzutni pocisków ziemia-powietrze które umożliwiłyby im zestrzeliwanie samolotów i helikopterów.

– Czy jesteśmy skłonni dostarczyć im tego rodzaju wyposażenia?

– Tak. Ale nie bezpośrednio – pragnęlibyśmy ukryć nasze zaangażowanie, przekazując dostawy broni poprzez pośredników. Ale to żaden problem. Można tu wykorzystać Saudyjczyków.

– W porządku. – Ellis przełknął kawałek kraba. Był smaczny. – Powiem ci, jak według mnie powinien wyglądać pierwszy krok. W każdym partyzanckim oddziale trzeba wyłonić grupę ludzi znających Masuda, rozumiejących go i darzących zaufaniem. Do zadań tych grup należeć będzie utrzymywanie łączności z Masudem. Swoją działalność rozwijać będą stopniowo: najpierw zwykła wymiana informacji, potem dwustronna współpraca, a w końcu skoordynowane przygotowywanie akcji.

– To brzmi nieźle – pochwalił go Winderman. – Jak można by to wprowadzić w życie?

– Poddałbym Masudowi myśl zorganizowania czegoś w rodzaju obozu szkoleniowego w Dolinie Pięciu Lwów. Każdy oddział partyzancki oddelegowałby kilku młodych ludzi, by przez pewien czas walczyli u boku Masuda i podpatrywali metody, dzięki którym osiąga tak znaczne sukcesy. Jeśli naprawdę jest tak dobrym przywódcą, jak twierdzisz, nauczyliby się przy okazji szacunku i zaufania do niego.

Winderman pokiwał w zamyśleniu głową.

– Propozycja tego rodzaju może spotkać się z pozytywnym przyjęciem ze strony przywódców plemiennych. Jak do tej pory odrzucają każdy plan, zobowiązujący ich do oddania się pod rozkazy Masuda.

– Czy istnieje jakiś konkretny, rywalizujący z Masudem przywódca, którego współpraca jest niezbędna dla zawiązania takiego sojuszu?

– Tak. Właściwie nawet dwóch: Jahan Kamil i Amal Azizi, obaj Pusztuni.

– Wysłałbym więc tam tajnego agenta z zadaniem nakłonienia tych dwóch, by zasiedli do rozmów przy jednym stole z Masudem. Gdyby agent wrócił z trzema podpisami na jednej kartce papieru, wysłalibyśmy im pierwszy transport wyrzutni rakiet. Dalsze dostawy zależałyby od rezultatów programu szkoleniowego. Winderman odłożył widelec i zapalił papierosa. Zdecydowanie ma wrzody, pomyślał Ellis.

– Właśnie tak sobie to wyobrażałem – powiedział Winderman. Ellis był pewien, że Winderman kombinuje już, jak by tu przypisać ten pomysł sobie. Najpóźniej jutro będzie mówił: „Wysmażyliśmy przy lunchu jeden taki planik”, a w jego pisemnym raporcie znajdzie się wzmianka: „Specjaliści od tajnych operacji zaopiniowali mój plan jako nadający się do realizacji”. – Czym ewentualnie ryzykujemy?

Ellis zastanowił się chwilę. – Gdyby Rosjanie przechwycili naszego agenta, mogliby rozpętać wokół całej sprawy wielką kampanię propagandową. W tej chwili borykają się w Afganistanie z czymś, co Biały Dom nazwałby „problemem image”. Sojusznicy Związku Radzieckiego z Trzeciego Świata nie są zachwyceni faktem najazdu tego wielkiego mocarstwa na mały, zacofany kraj. Skłonni do sympatyzowania z rebeliantami są zwłaszcza ich muzułmańscy przyjaciele. Obecnie polityka Rosjan polega na utrzymywaniu, że rebelianci to bandyci, finansowani i uzbrajani przez CIA. Byliby zachwyceni możliwością udowodnienia tego poprzez schwytanie na gorącym uczynku prawdziwego, żywego ducha CIA właśnie w tym kraju i postawienia go przed sądem. Sądzę, że w kategoriach polityki globalnej przyniosłoby to nam wiele szkody.

21
{"b":"101332","o":1}