Ostrożnie, tak by jej nie obudzić, odwrócił głowę i spojrzał na nią. Na widok jej twarzy serce jak zawsze żywiej zabiło mu w piersi. Leżała na wznak z zadartym noskiem wycelowanym w sufit, a jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce niczym rozpostarte skrzydła ptaka. Popatrzył na szerokie, pełne wargi, które tak często i tak namiętnie go całowały. Wiosenne słońce podkreślało gęsty blond meszek, pokrywający dolną część jej policzków. Kiedy chciał jej dokuczyć, nazywał go brodą.
Rzadko miał szczęście oglądania jej taką jak teraz, leżącą spokojnie z odprężoną, nie wyrażającą niczego twarzą. Zwykle bywała ożywiona – śmiała się, chmurzyła, krzywiła, wyrażała zdziwienie lub sceptycyzm albo też współczucie.
Najczęściej jednak na jej twarzy gościł figlarny uśmieszek, jak u psotnego chłopca, który właśnie obmyślił szczególnie szatański psikus. Taka jak teraz bywała tylko podczas snu albo kiedy się głęboko zamyśliła; i taką kochał ją najbardziej. Gdy pogrążona w nieświadomości nie kontrolowała się, jej wygląd zdradzał płonącą tuż pod powierzchnią niczym leniwy, gorący, podziemny wulkan omdlewającą zmysłowość. Na ten widok korciło go wprost, by jej dotknąć.
Wciąż jeszcze go to zaskakiwało. Gdy spotkali się po raz pierwszy, a było to wkrótce po jego przybyciu do Paryża, zrobiła na nim wrażenie typowej wojującej aktywistki, z tych, które zawsze znajdują się między młodymi radykałami ze stołecznych miast i zasiadając w rozmaitych komitetach, organizują kampanie przeciwko apartheidowi oraz na rzecz rozbrojenia nuklearnego, kroczą na czele marszów protestacyjnych przeciwko wojnie w Salwadorze, a także zanieczyszczaniu wód, zbierają datki na głodujących mieszkańców Czadu lub usiłują lansować utalentowanego młodego filmowca. Ludzi przyciągała jej uderzająca uroda, zniewalał urok osobisty, udzielał się też im jej entuzjazm. Umówił się z nią parę razy dla samej tylko przyjemności obserwowania ładnej dziewczyny pałaszującej z apetytem stek; a potem – nie pamiętał nawet dokładnie, jak to się stało – odkrył, że we wnętrzu tej roztrzepanej dziewczyny żyje namiętna kobieta, i zakochał się.
Błądził wzrokiem po jej małym mieszkanku. Rozpoznawał z przyjemnością sprzęty nadające temu wnętrzu jej piętno: ładną lampę wykonaną z chińskiej wazy; półkę z książkami o ekonomii i światowej nędzy; przepastną, miękką sofę, w której można było utonąć, fotografię jej ojca, przystojnego mężczyzny w dwurzędowej marynarce, zrobioną chyba na początku lat sześćdziesiątych; mały srebrny puchar, który przed dziesięciu laty, w roku 1971, zdobyła na swoim kucyku
Dandelionie. Miała wtedy trzynaście lat, a ja dwadzieścia trzy, pomyślał Ellis; i kiedy ona wygrywała zawody kucyków w Hampshire, ja byłem w Laosie i zakładałem miny przeciwpiechotne na Szlaku Ho Chi Minha.
Kiedy po raz pierwszy zobaczył to mieszkanie, a od tamtej chwili minął już prawie rok, dopiero co przeprowadziła się tu z przedmieścia i były to wtedy właściwie same gołe ściany; zwyczajny pokoik na poddaszu z kuchenką we wnęce, kabiną natryskową i toaletą w korytarzu. Stopniowo przekształciła tę ponurą mansardę w urocze gniazdko. Jako tłumacz z francuskiego i rosyjskiego na angielski zarabiała dobrze, ale płaciła duży czynsz – mieszkanie znajdowało się blisko Bulwaru St. Michel – wydawała więc pieniądze rozważnie, odkładając na upatrzony mahoniowy stół, antyczne łoże i kobierzec z Tebrizu. Należała do kobiet, o których ojciec Ellisa mawia, że mają klasę. Polubisz ją, tato, pomyślał Ellis. Oszalejesz na jej punkcie.
Przekręcił się na bok, twarzą do niej, i tak, jak się spodziewał, ruch ten obudził ją. Jej wielkie niebieskie oczy wpatrywały się przez ułamek sekundy w sufit, potem spojrzała na niego, uśmiechnęła się i też przekręciła na bok trafiając prosto w jego ramiona.
– Cześć – wyszeptała. Pocałował ją.
Wzwód był natychmiastowy. Leżeli przez chwilę w półśnie, wtuleni w siebie, całując się raz po raz; potem zarzuciła mu nogę na biodro i zaczęli się kochać w milczeniu i bez pośpiechu.
Kiedy po raz pierwszy zostali kochankami i potem, kiedy zaczęli uprawiać miłość rankami, nocami, często nawet popołudniami, Ellis przypuszczał, że ta namiętność nie przetrwa długo i że po kilku dniach, no może po kilku tygodniach, czar nowości pryśnie i przejdą na dwa i pół raza na tydzień, czy ile tam wynosi statystyczna przeciętna. Mylił się. Minął rok, a oni wciąż nie mieli siebie dosyć i zachowywali się jak para nowożeńców w czasie miodowego miesiąca.
Położyła się na nim i przywarła doń całym ciężarem. Wilgotna skóra ich ciał przylgnęła do siebie. Otoczył ramionami jej drobne ciało i przytulając ją mocno, wszedł w nią głębokim pchnięciem. Wyczuła, że jego podniecenie sięga szczytu, uniosła więc głowę i spojrzała na niego, a potem, kiedy spełniał się w niej, pocałowała go rozchylonymi ustami. W chwilę później wydała cichy, niski jęk i z kolei on poczuł, jak przedłużonymi, łagodnymi skurczami ona osiąga poranny niedzielny orgazm. Pozostała na nim, wciąż na wpół tylko rozbudzona. Pogładził ją po włosach.
Po chwili poruszyła się.
– Wiesz, jaki dziś dzień? – wymamrotała sennie.
– Niedziela.
– To twoja niedziela na robienie lunchu.
– Nie zapomniałem.
– To dobrze. – Przez chwilę trwało milczenie. – Czym mnie dziś uraczysz?
– Będzie stek, ziemniaki, groszek, owczy ser, truskawki i krem Chantilly. Roześmiała się i uniosła głowę.
– Zawsze to robisz!
– Wcale nie. Ostatnio była fasolka po bretońsku.
– A przedtem w ogóle zapomniałeś i jedliśmy na mieście. Może byś urozmaicił trochę swoją kuchnię?
– Zaraz, zaraz. Zgodnie z umową przyrządzamy lunch na zmianę, co drugą niedzielę. Nie było mowy o tym, że za każdym razem ma to być inny lunch. Osunęła się znowu na niego udając, że uznaje się za pokonaną.
Przez cały czas nie opuszczała go myśl o zadaniu, jakie dziś go czekało. Będzie potrzebował jej nieświadomej pomocy i teraz nadarzał się właściwy moment, by ją o to poprosić.
– Muszę się dziś rano zobaczyć z Rahmim – zaczął.
– W porządku. Wpadnę do ciebie później.
– Gdybyś
zjawiła się u mnie troszeczkę wcześniej, to mogłabyś
mi wyświadczyć pewną przysługę.
– Jaką? – spytała.
– Przyrządzić lunch. Nie! Nie! Żartowałem. Chciałem, żebyś mi pomogła w przygotowaniu małego spisku.
– Mów, nie krępuj się.
– Dzisiaj są urodziny Rahmiego i przyjechał jego brat Mustafa, ale Rahmi nic o tym nie wie. – Jeśli się uda, przyrzekł sobie w duchu Ellis, nigdy więcej cię nie okłamię. – Chcę to tak urządzić, żeby Mustafa zjawił się na przyjęciu u Rahmiego niespodziewanie. Ale do tego potrzebny mi wspólnik.
– Już go masz – zdecydowała. Zsunęła się z niego i usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami. Piersi miała jak jabłka, gładkie, krągłe i twarde. Końce jej włosów ocierały się miękko o sutki. – Co mam robić?
– Sprawa jest prosta. Muszę powiedzieć Mustafie, dokąd ma przyjść, ale Rahmi jeszcze się nie zdecydował, gdzie urządzi to przyjęcie. Będę więc musiał przekazać Mustafie tę wiadomość w ostatniej chwili. A kiedy będę telefonował, Rahmi prawdopodobnie będzie stał koło mnie.
– I jak chcesz z tego wybrnąć?
– Zatelefonuję do ciebie. Będę wygadywał jakieś bzdury. Puść wszystko mimo uszu i zapamiętaj tylko adres. Zatelefonuj potem do Mustafy, podaj mu ten adres i powiedz, jak się tam dostać. – Gdy obmyślał całą tę intrygę, wszystko brzmiało zupełnie prawdopodobnie, ale teraz wydało mu się szyte bardzo grubymi nićmi.
Jednak po Jane nie było widać, aby nabrała jakichś podejrzeń.
– To nic trudnego – stwierdziła.
– Świetnie – powiedział wesoło Ellis, nie dając po sobie poznać, jak mu ulżyło.
– A kiedy będziesz w domu, licząc od tego telefonu?
– Za niecałą godzinę. Chcę zaczekać i zobaczyć, jaka będzie reakcja na tę niespodziankę, ale od lunchu jakoś się wymówię. Jane zachmurzyła się nagle.
– Ciebie zaprosili, a mnie nie. Ellis wzruszył ramionami.