Ścisnęła jego dłoń.
– Ja… ja niczego ci nie obiecywałam.
– Wiem. Kiedy wrócimy do cywilizacji, będziesz mogła robić, co ci się podoba, nawet wrócić do Jean-Pierre’a, jeżeli takie będziesz miała życzenie i jeśli zdołasz go odnaleźć. Zostaniesz ze mną tylko przez najbliższe dwa tygodnie, jeśli to wszystko, co mogę uzyskać. Zresztą kto wie, czy pożyjemy tak długo.
Miał rację. Po co martwić się o przyszłość, pomyślała, skoro prawdopodobnie jej przed nami nie ma? Wrócił Masud. Znowu był uśmiechnięty.
– Marny ze mnie negocjator – stwierdził. – Dam wam jednak Mohammeda.
ROZDZIAŁ 16
Wystartowali pół godziny przed świtem. Helikoptery unosiły się jeden po drugim z betonowej płyty lotniska i oddalając się poza zasięg świateł reflektorów znikały w ciemnościach nocy. Przyszła kolej na Mi-24 z Jean-Pierre’em i Anatolijem na pokładzie; maszyna wzbiła się w powietrze niczym niezgrabne ptaszysko i dołączyła do formacji. Wkrótce światła bazy lotniczej zniknęły im z oczu i Jean-Pierre z Anatolijem znowu lecieli nad szczytami gór w kierunku Doliny Pięciu
Lwów.
Anatolij dokonał cudu. W niespełna dwadzieścia cztery godziny zmontował największą być może w historii wojny afgańskiej operację i objął nad nią dowództwo.
Niemal cały wczorajszy dzień spędził na wydzwanianiu do Moskwy. Musiał pobudzić do działania sennych biurokratów z armii, tłumacząc najpierw swoim zwierzchnikom z KGB, a w końcu całej masie wojskowych bonzów, jak ważne jest schwytanie Ellisa Thalera. Jean-Pierre przysłuchiwał się tym rozmowom nie rozumiejąc ani słowa, ale podziwiając precyzyjną kombinację autorytetu, opanowania i przynaglania w tonie Anatolija.
Formalna zgoda przyszła późnym popołudniem i Anatolij od razu przystąpił do pokonywania trudności, jakich nie brakowało przy wprowadzaniu planu w życie. Żeby uzyskać potrzebną mu liczbę helikopterów, zabiegał o względy, powoływał się na stare długi wdzięczności, słał pogróżki i obietnice od Dżalalabadu do Moskwy. Kiedy generał w Kabulu odmówił mu udostępnienia swoich maszyn bez pisemnego rozkazu, Anatolij zatelefonował do KGB w Moskwie i nakłonił starego przyjaciela, by ten rzucił okiem w tajne akta generała. Następnie zadzwonił do generała i zagroził mu, że utnie dostawy dziecięcej pornografii, sprowadzanej dla niego z Niemiec.
Rosjanie mieli w Afganistanie sześćset helikopterów. O trzeciej nad ranem pięćset z nich stało na płycie lotniska w Bagram do dyspozycji Anatolija.
Ostatnią godzinę Anatolij i Jean-Pierre spędzili nad mapami, wyznaczając trasy poszczególnych helikopterów i wydając stosowne rozkazy oficerom. Dzięki dbałości o szczegóły, jaką przejawiał Anatolij, i znajomości terenu wnoszonej w udziale przez Jean-Pierre’a, instrukcje były precyzyjne.
Chociaż Ellisa i Jane nie było w wiosce wczoraj, kiedy szukający ich Anatolij z Jean-Pierre’em zawitali tam po raz pierwszy, to niemal na pewno dowiedzieli się już o obławie i ukryli w bezpiecznym miejscu. W Bandzie ich nie będzie. Mogli się zatrzymać w meczecie w innej wiosce – wędrowcy często nocowali w meczetach – albo jeśli doszli do wniosku, że wioski nie są bezpieczne, schronić w którejś z jednoizbowych kamiennych chat dla podróżnych, rozsianych po całej okolicy. Mogli być gdzieś na terenie Doliny lub w którejś z sąsiadujących z nią bocznych dolin.
Anatolij brał pod uwagę wszystkie te możliwości.
Helikoptery wylądują w każdej wiosce w Dolinie i w każdej najmniejszej osadzie w bocznych dolinach. Piloci przelecą nad wszystkimi ścieżkami i szlakami.
Żołnierze w sile ponad tysiąca ludzi dostali rozkaz przeszukania każdego budynku, zaglądania pod każde większe drzewo i do każdej jaskini. Anatolij nie miał zamiaru wracać znowu z pustymi rękami. Jeszcze dzisiaj znajdą Ellisa i Jane.
Wnętrze Mi-24 było ciasne i urządzone po spartańsku. Całe wyposażenie kabiny pasażerskiej stanowiła przymocowana do kadłuba, naprzeciwko otwartych drzwi, ławka. Siedzieli na niej Jean-Pierre z Anatolijem. Widzieli stamtąd pokład nawigacyjny helikoptera. Fotel pilota wznosił się na mniej więcej dwie stopy ponad poziom podłogi i wchodziło się tam po schodku za oparciem. Wszystkie pieniądze, które władowano w ten typ helikoptera, poszły na uzbrojenie oraz zapewnienie szybkości i zdolności manewrowej. Na komfort nie wydano ani kopiejki.
Jean-Pierre siedział zamyślony w lecącej na północ maszynie. Ellis mienił się jego przyjacielem, a cały czas pracował dla Amerykanów. Wykorzystując tę przyjaźń zepsuł mu plan pojmania Masuda, niwecząc tym samym efekty trwających cały rok żmudnych przygotowań. A na koniec uwiódł mi żonę, pomyślał Jean- Pierre.
Jego myśli zataczały kręgi, powracając wciąż do tego uwiedzenia. Patrzył w ciemność obserwując światła innych helikopterów i próbował wyobrazić sobie poczynania dwojga kochanków ostatniej nocy: leżeli pewnie gdzieś pod gołym niebem, pieścili się nawzajem i szeptali sobie czułe słówka. Zastanawiał się, czy Ellis jest dobry w łóżku. Spytał kiedyś Jane, który z nich jest lepszym kochankiem, ale mu odpowiedziała, że żaden, że są po prostu różni. Czy to samo mówiła Ellisowi, czy raczej przymilnie mruczała: Jesteś najlepszy, kochanie, najlepszy. Jean-Pierre zaczynał odczuwać nienawiść także i do niej. Jak mogła wrócić do starszego od niej o dziesięć lat mężczyzny, bezdennie głupiego Amerykanina, a na dodatek szpiega CIA?
Spojrzał na Anatolija. Rosjanin wciąż siedział nieruchomo z kamienną twarzą, niczym statua chińskiego mandaryna. Bardzo mało spał przez ostatnie czterdzieści osiem godzin, ale nie wyglądał na zmęczonego; biła od niego stanowczość i zdecydowanie. Jean-Pierre poznał go teraz od nowej strony. Podczas ich spotkań
w ciągu minionego roku Anatolij sprawiał wrażenie człowieka uprzejmego, sympatycznego i rozluźnionego, teraz był spięty, wyprany z uczuć i wymagający zarówno w stosunku do siebie, jak i swoich podwładnych. Wyglądał jak ktoś owładnięty jakąś obsesją.
Rozwidniło się i zobaczyli pozostałe helikoptery. Był to wzbudzający grozę widok: formacja przypominała ogromny rój gigantycznych pszczół unoszący się nad górami. Ich warkot dla kogoś stojącego na ziemi musiał być ogłuszający.
Dotarłszy do Doliny zaczęli się rozdzielać na mniejsze grupy. Jean-Pierre z Anatolijem znaleźli się w grupie biorącej kurs na Comar, najdalej na północ wysuniętą wieś w Dolinie. Ostatni odcinek drogi pokonywali lecąc wzdłuż rzeki. Szybko wstający świt oświetlił kopczyki pszenicy poustawiane na polach w karnych rzędach. Widać tutaj, w wyższych partiach Doliny, bombardowania nie do końca przerwały prace polowe.
Gdy zniżali lot nad Comar, słońce świeciło im prosto w oczy. Wioskę tworzyła grupka chat, uczepionych skalistego stoku wzgórza. Przypomniało to Jean-Pierre’owi wysokogórskie wioski w południowej Francji i poczuł ukłucie tęsknoty za domem. Jak dobrze byłoby wrócić do kraju, usłyszeć znowu ludzi mówiących poprawnie po francusku, jeść świeży chleb i smaczne potrawy albo wsiąść do taksówki i pojechać do kina!
Poprawił się na twardej ławce. Na razie dobrze byłoby wysiąść chociaż z tego helikoptera. Od czasu pobicia cały czas odczuwał mniej lub bardziej dokuczliwy ból. Ale gorsze od bólu było wspomnienie poniżenia, tego, jak krzyczał i płakał błagając o litość. Za każdym razem, gdy to wspomniał, wzdrygał się z obrzydzenia i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Pragnął zemścić się za to. Czuł, że nie zaśnie spokojnie, dopóki nie wyrówna rachunków. A zadośćuczynienie mogło być tylko jedno. Chciał widzieć, jak ci sami brutalni żołnierze w ten sam sposób będą bić Ellisa, dopóki ten nie zacznie szlochać, skamleć i błagać o litość, tyle że z drobną poprawką: Jane będzie na to patrzeć.
* * *
W południe w oczy zajrzało im znowu widmo porażki.
Przeszukali wioskę Comar, okoliczne osady, wszystkie boczne doliny w tym rejonie i po kolei każdą chatę na nieużytkach na północ od wsi. Anatolij cały czas utrzymywał radiowy kontakt z dowódcami pozostałych oddziałów, z równą skrupulatnością przeczesujących całą Dolinę wzdłuż i wszerz. W kilku jaskiniach i domach znaleźli ukrytą broń, doszło do kilku utarczek z małymi grupkami uzbrojonych mężczyzn, prawdopodobnie rebeliantów, zwłaszcza na wzgórzach wokół Saniz, ale potyczki te godne były wzmianki tylko z uwagi na większe od normalnych straty w ludziach po stronie Rosjan, a to dzięki nowo nabytym przez rebeliantów umiejętnościom w posługiwaniu się materiałami wybuchowymi. Rosjanie zaglądali w twarze wszystkich zakwefionych kobiet i sprawdzali kolor skóry każdego niemowlęcia, w dalszym ciągu jednak nie mogli natrafić na ślad zbiegów.