Литмир - Электронная Библиотека

Zamyślony Mohammed palił zachłannie papierosa.

– Ty i ja będziemy musieli ruszyć dalej, a Jane trzeba zostawić tutaj – odezwał się po chwili do Ellisa.

– Nie – odparł Ellis.

– Ten kawałek papieru z podpisami Masuda, Kamila i Aziziego, który masz przy sobie, jest ważniejszy niż życie kogokolwiek z nas – powiedział Mohammed. – Zależy od niego przyszłość Afganistanu, wolność, za którą zginął mój syn.

Ellis musi iść dalej sam, pomyślała Jane. Przynajmniej on ocaleje. Zawstydziła się sama przed sobą strasznej rozpaczy, jaka ogarnęła ją na myśl o rozstaniu. Powinna starać się mu pomóc, a nie zastanawiać, jak go przy sobie zatrzymać. Nagle wpadła na genialny pomysł.

– Mogłabym wprowadzić Rosjan w błąd – powiedziała. – Dałabym się złapać i niby to z oporami przekazać Jean-Pierre’owi fałszywe informacje o trasie waszej ucieczki i sposobie, w jaki podróżujecie… Gdybym wskazała im zupełnie inną drogę, moglibyście zyskać kilka dni przewagi – tyle żeby bezpiecznie wydostać się z tego kraju! – Ten pomysł napełnił ją entuzjazmem, chociaż w głębi duszy kołatała się myśl: nie zostawiaj mnie, proszę cię, nie zostawiaj mnie.

Mohammed spojrzał na Ellisa.

– To jedyne wyjście, Ellis – powiedział.

– Odpada – warknął Ellis. – Nic z tego.

– Ale Ellis…

– Nic z tego – powtórzył Ellis – Odpada.

Mohammed zamilkł.

– Co w takim razie zrobimy? – spytała Jane.

– Dzisiaj Rosjanie jeszcze nas nie dopadną – powiedział Ellis. – Nadal mamy nad nimi przewagę, wstaliśmy dziś bardzo wcześnie. Zostaniemy tu na noc i wyruszymy z samego rana. Pamiętaj, że walczy się do końca. Wszystko może się jeszcze wydarzyć. Ktoś w Moskwie może dojść do wniosku, że Anatolij zwariował i zarządzić wstrzymanie pościgu.

– Pieprzysz – powiedziała Jane po angielsku, chociaż w głębi duszy wbrew rozsądkowi cieszyła się, że nie chce iść dalej sam.

– Mam inny pomysł – odezwał się nagle Mohammed. – Wrócę i skieruję Rosjan na fałszywy trop.

Serce Jane podskoczyło. Czy to możliwe?

– Jak? – spytał Ellis.

– Zaofiaruję się im na przewodnika i tłumacza, i odciągnę od was, prowadząc ich doliną Nurystan w przeciwnym kierunku, na południe, w stronę jeziora Mundol.

Jane dostrzegła niedoskonałość tego planu i serce znowu się jej ścisnęło.

– Ale oni mają już pewnie przewodnika – powiedziała.

– Może to jakiś uczciwy człowiek z Doliny Pięciu Lwów, którego siłą zmuszono do pomagania Rosjanom. W takim wypadku porozmawiam z nim i jakoś to zaaranżujemy.

– A jeśli nie będzie skory do pomocy? Mohammed zastanowił się.

– W takim razie nie będzie to uczciwy człowiek, którego zmusili do pomocy, tylko zdrajca, który z własnej woli współpracuje z wrogiem dla osobistych korzyści. Wówczas zabiję go.

– Nie chcę, aby ktokolwiek zginął z mojego powodu – zaoponowała natychmiast Jane.

– To nie z twojego powodu – wtrącił szorstko Ellis. – To z mojego – ja się zaparłem, że nie pójdę dalej sam.

Zamilkła.

Ellis myślał już o praktycznej realizacji fortelu.

– Nie jesteś ubrany jak Nurystańczyk – powiedział do Mohammeda.

– Zamienię się ubraniem z Halamem.

– Nie mówisz dobrze tutejszym językiem.

– W Nurystanie mówi się wieloma językami. Będę udawał, że pochodzę z okolic, gdzie używają jakiegoś innego języka. Rosjanie nie mówią żadnym z nich, więc się nie zorientują.

– A co zrobisz z karabinem? Mohammed pomyślał chwilę.

– Dasz mi swoją torbę?

– Jest za mała.

– Mój kałasznikow ma składaną kolbę.

– Oczywiście – powiedział Ellis. – Bierz torbę.

Jane pomyślała, że torba mogłaby wzbudzić jakieś podejrzenia, ale doszła do wniosku, że raczej nie: torby Afgańczyków były tak samo dziwne i różnorodne jak ich ubrania. Mimo to Mohammed stanie się wcześniej czy później podejrzany.

– A co zrobisz, kiedy w końcu zorientują się, że podążają złym tropem? – spytała.

– Zanim do tego dojdzie, ucieknę w nocy porzucając ich na jakimś odludziu.

– To strasznie niebezpieczne – stwierdziła Jane.

Mohammed próbował udawać, że nic sobie z tego nie robi. Jak większość powstańców był naprawdę odważny, a równocześnie niedorzecznie próżny.

– Jeśli będziesz miał pecha i zaczną cię podejrzewać, zanim zdecydujesz się ich opuścić, poddadzą cię torturom, aby wydobyć z ciebie informacje, którą drogą poszliśmy.

– Nigdy nie dostaną mnie żywego. Jane wierzyła mu.

– Ale w ten sposób my zostaniemy bez przewodnika – zauważył Ellis.

– Znajdę wam kogoś innego. – Mohammed odwrócił się do Halama i zaczął z nim prowadzić szybką, wielojęzyczną rozmowę. Jane rozumiała piąte przez dziesiąte, że proponuje Halamowi, aby się najął jako ich przewodnik. Halam nie za bardzo się jej podobał – był zbyt dobrym handlarzem, aby można mu było ufać – ale był najwyraźniej wytrawnym wędrowcem, więc wybór był oczywisty. Większość tubylców nigdy prawdopodobnie nie zapuszczała się poza granice tej doliny.

– On twierdzi, że zna drogę – powiedział Mohammed przechodząc z powrotem na francuski. Na słowa on twierdzi, Jane poczuła ukłucie niepokoju. Mohammed ciągnął dalej: – Doprowadzi was do Kantiwar. Tam znajdzie innego przewodnika, który przeprowadzi was przez następną przełęcz. W ten sposób dojdziecie do Pakistanu. Weźmie za to pięć tysięcy afganów.

– To chyba uczciwa cena – mruknął Ellis – ale ilu przewodników będziemy musieli nająć za tę stawkę, zanim dotrzemy do Chitral?

– Pięciu, może sześciu. Ellis pokręcił głową.

– Nie mamy trzydziestu tysięcy afganów, a poza tym musimy mieć pieniądze na żywność.

– Będziecie musieli zdobywać żywność w zamian za pomoc medyczną – powiedział Mohammed. – Gdy znajdziecie się już w Pakistanie, droga będzie łatwiejsza. Możliwe, że pod koniec nie będziecie już potrzebowali przewodników.

Ellis popatrzył z powątpiewaniem na Jane.

– Co o tym myślisz? – spytał.

– Jest jeszcze inne wyjście – powiedziała. – Możesz pójść dalej beze mnie.

– Nie – powiedział. – To nie jest wyjście. Pójdziemy razem.

ROZDZIAŁ 18

Przez cały pierwszy dzień grupy pościgowe nie natrafiły na najmniejszy ślad

Ellisa i Jane.

Jean-Pierre i Anatolij siedzieli na twardych drewnianych krzesłach w urządzonym po spartańsku, pozbawionym okien biurze w bazie sił powietrznych Bagram, śledząc na bieżąco napływające drogą radiową meldunki. Grupy pościgowe wyruszyły znowu na trasy przed świtem. Na początek było ich sześć: po jednej na każdą z pięciu bocznych dolin wiodących z Doliny Pięciu Lwów na wschód i jedna, posuwająca się na północ wzdłuż Rzeki Pięciu Lwów do jej źródła i dalej. W skład każdej grupy wchodził przynajmniej jeden oficer regularnej armii afgańskiej władający narzeczem dari. Grupy wylądowały helikopterami w sześciu różnych wioskach Doliny i w pół godziny później wszystkie zameldowały, że znalazły miejscowych przewodników.

– Szybko im poszło – stwierdził Jean-Pierre po nadejściu meldunku od szóstej. – Jak to zrobili?

– Zwyczajnie – odparł Anatolij. – Pytają kogoś, czy zostanie ich przewodnikiem. Mówi nie. Rozwalają go. Pytają następnego. Znalezienie ochotnika nie trwa zwykle długo.

Jedna z grup próbowała przeczesać przydzieloną im trasę z powietrza, ale eksperyment się nie powiódł. Tymi szlakami trudno było posuwać się pieszo, a przelecieć nad nimi nie dało się w ogóle. Co więcej, żaden z przewodników nie latał nigdy dotąd samolotem, nowe przeżycie całkowicie ich dezorientowało. Tak wiec wszystkie grupy pościgowe ruszyły piechotą, w tym niektóre z zarekwirowanymi końmi dźwigającymi ich bagaż.

Jean-Pierre nie spodziewał się już tego ranka żadnych nowych wiadomości, gdyż zbiegowie mieli nad pościgiem cały dzień przewagi. Żołnierze na pewno jednak będą się posuwać szybciej niż Jane, zwłaszcza że ta niesie Chantal…

Każda myśl o Chantal wywoływała w nim wyrzuty sumienia. Wściekłość, w jaką wprawiały go poczynania żony, córeczki już nie obejmowała, a przecież dziecko cierpiało, wiedział to na pewno – całodzienne marsze, przeprawy przez przełęcze wysoko ponad linią wiecznego śniegu, podmuchy lodowatych wichrów. Znów przyszło mu na myśl prześladujące go w ostatnim okresie pytanie, co będzie, jeśli Jane umrze, a Chantal pozostanie przy życiu. Wyobraził sobie pojmanie uciekającego samotnie Ellisa; znalezione w drodze powrotnej jakąś milę od tego miejsca martwe i zimne ciało Jane z cudem ocalałym dzieckiem w ramionach. Wróciłbym do Paryża jako postać tragiczna i romantyczna zarazem, marzył Jean-Pierre: wdowiec z córeczką, weteran wojny afgańskiej… Ale by mnie podziwiali! Jestem idealnie przygotowany do wychowywania dziecka. Jakaż ścisła wieź powstałaby między nami, kiedy byłaby już starsza. Oczywiście musiałbym wynająć nianię, ale zadbałbym już o to, żeby nie zajęła w sercu dziecka miejsca matki. Nie, ja byłbym dla niej i ojcem, i matką.

76
{"b":"101332","o":1}