Zasiadłszy na ocienionym baldachimem tronie, skinął łaskawie dłonią – pora na składanie hołdu. Wyróżnione osoby z Maciarukiem na czele, uformowane w kolejkę, posuwały się ku stopniom rzeźbionego siedziska promieniejąc szczęściem, jakby otwarły się przed nimi wrota niebios. Będą mogły wnukom opowiadać o dniu pamiętnym, kiedy najwyższy kapłan pozwolił łaskawie właśnie im wyrazić uwielbienie dla osoby i urzędu. Delegowany prałat komenderował:
– Stój! W prawo zwrot! Przyklęk! Skłon! Pocałunek! Powstań! W tył zwrot! Odmaszerować!
Na uboczu krzątała się ekipa telewizyjna, dokumentując wydarzenie. Stał tam również na trójnogu elektroniczny aparat pomiarowy, przypominający kamerę, a obsługiwany przez księdza: oceniał w skali dziesięciopunktowej jakość hołdu. Najwyższą notę uzyskiwało energiczne klapnięcie na oba kolana, po-parte głębokim skłonem ku stopom arcybiskupa i żarliwym pocałunkiem dłoni. Osobnicy przyklękający na jedno tylko kolano, o twardym karku, zaledwie markujący dotknięcie ust – otrzymywali jeden lub dwa punkty, co było natychmiast rejestrowane i niechybnie przekreślało ich dalszą karierę.
Gdy wszyscy dopuszczeni odbyli ceremonię, zaczęła się msza. Przebiegała bez zakłóceń, jeśli nie liczyć przelotu stada gołębi, które mają brzydki zwyczaj załatwiania się w powietrzu i w barbarzyński sposób zbombardowały grupę duchownych. Jeden pocisk trafił w mszał; jego eminencja wstrząsnął się z odrazą; Zaraz też podbiegł czujny kleryk i chusteczką do nosa usunął skazę. Później dostojnemu gościowi podsunięto mikrofon by wierni na stadionie nie uronili ani słowa z homilii.
– Bracia w Chrystusie! – zaczął dźwięcznym basem. – Podnoszą się wśród was szemrania przeciw nierówności społecznej. Ten i ów daje posłuch agitatorom, wzywającym do strajków, wymierzonych w nasz katolicki, demokratyczny rząd. Me serce przepełnia ból gdyż dowiaduję się ze zgrozą, że nie brak nawet ślepców, gotowych wrzeszczeć „komuno wróć", bowiem ustały niesprawiedliwe świadczenia socjalne, którymi byli dawniej tumanieni a nowy ład gospodarczy zmusza ich do poszukiwania pracy. Tymczasem znane fakty z każdej epoki świadczą, iż zawsze byli bogaci i biedni, a niezmienna natura spraw ludzkich utwierdza w przekonaniu, że w przyszłości także tak będzie! To Bóg, który troszczy się o wszystko i pomaga nam w swej nieskończonej dobroci, ustanowił, że na świecie mają istnieć biedni i bogaci, aby można było doskonalić się i gromadzić zasługi…
Na trybunach rozległy się gwizdy, tupanie nogami i rozgłośne pomruki, przerywając arcybiskupowi tok wymowy. Był niemile zaskoczony. Tymczasem na płytę boiska wkroczył zwarty oddział Towarzystwa Obrony Kobiet, prowadzony przez Pelagię. Ochroniarze i milicja kościelna wpuścili je za bariery, ponieważ ubrane były w skromne popielate sukienki, zapinane na zamki błyskawiczne, na białych czepkach widniało wyhaftowane serce, a bezczelna prowodyrka zełgała, że prowadzi samarytanki Serca Jezusowego, by mogły odśpiewać jego eminencji hymn radości. Wypadki nabierały rozpędu.
Dwadzieścia niewiast ustawiło się w szereg na przeciw podium, kilkanaście pozostałych rozwinęło transparenty z gorszącymi sloganami, które z przykrością trzeba przytoczyć: Precz z dyktaturą eunuchów. Wara klechom od kuciapki. Nie pozwolimy upaństwowić naszych cip. Dwa lata więzienia za celibat. Nie będziemy maszynami do rodzenia dzieci. Inkwizytorów na stos. Nie jesteśmy waszymi niewolnicami. Strajk – nie damy piczki żadnemu księdzu. Pojawiły się balony w kształcie prezerwatyw z portretami posłów Łopuszańskiego, Jurka, Niesiołowskiego oraz najwyższych dostojników kościoła.
I wreszcie na sygnał Pelagii czołowy szereg zgranym ruchem rozpiął zamki błyskawiczne i zrzucił sukienki. Oczom duchownych ukazało się dwadzieścia nagich dziewczyn, o ciałach ponętnych, które z temperamentem zaczęły tańczyć kankana, potrząsając wyuzdanie golizną lub wypinając ją szyderczo w stronę jego eminencji i osób towarzyszących. Trybuny trzęsły się od śmiechu i oklasków.
– Zabierzcie te wściekłe baby – krzyczał arcybiskup w mikrofon – szatan je opętał. Egzorcyzmy! Woda święcona!
Podbiegły służby porządkowe by usunąć manifestantki z areny, lecz zadanie okazało się trudne. Gryzły, drapały, wiły się jak żmije; za co chwycić, gdy gładka skóra wymyka się z palców? Wreszcie wszystkie zbiły się w krąg i pod ramiona ująwszy, skandowały zawołanie bojowe TOK-u: Ła-py precz-od na-szych maj-tek, hasło sprzeczne z aktualną sytuacją zważywszy, iż owego detalu bieliźnianego żadna na sobie nie miała a kuciapki pyszniły się naturalnym owłosieniem: blond, rudym, czarnym i mieszanym.
Powstało zamieszanie, bo część widzów ruszyła ratować niewiasty z opresji, co tak przestraszyło ochroniarzy, że dobyli pistolety i dalej strzelać na postrach Panu Bogu w okno. Kanonada jak dolanie oliwy do ognia – rozwścieczyła tłum. Niektórzy goryle poturbowani, inni rozbrojeni, w stronę duszpasterzy posypały się pomidory i zgniłe jaja, szaty duchowne niebawem przypominały jajecznicę w sosie pomidorowym. Jego eminencji zabrakło tchu i omdlały osunął się w ramiona biskupów; zabrała go karetka pogotowia, niestety, pozbawiona pancerza i eskorty, więc i ją dosięgły bezbożne pociski nabiałowo-owocowe.
Przytomność umysłu zachował jedynie cenzor duchowny. Jak lew skoczył ku ekipie telewizyjnej świadom, że upowszechnianie incydentu może przynieść wymierną szkodę Kościołowi.
– W imieniu prawa konfiskuję taśmę!
– Odwal się, pętaku – odparł łagodnie kamerzysta.
– Człowieku, nie widzisz kto przed tobą stoi?
– Widzę. Zarozumiały dureń w sutannie.
Cenzor nie dał za wygraną; po chwili wrócił z dwoma osiłkami z pistoletami w garści. Kamerzysta bez oporu wydał taśmy – puste, gdyż zdążył trefne nagranie ukryć. Uśmiechał się złośliwie na widok triumfującej miny duchownego, wiedział bowiem, że zrobi kokosowy interes przegrywając wydarzenie na kasety video, pójdą jak woda, cała Polska będzie chciała zobaczyć jak Trzydęby przyjęły jego eminencję. A on wreszcie pozna siłę swoich pieniędzy.
Na stadionie trwała ewakuacja. Duchowieństwo, ochraniane przez zbrojnych w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, z palcami na spustach automatów – wymykało się bocznym wyjściem jak piłkarze po przegranym meczu, zagrożeni gniewem kibiców. Głównym wejściem natomiast opuszczały stadion bohaterki dnia; szły kołysząc wdzięcznie biodrami, w strojach rajskiej Ewy, wymachując nad głową sukienkami niby zdobycznym trofeum. Część publiczności dziękowała oklaskami za widowisko, część miotała słowa obelżywe, w czym celowały szczególnie stare dewotki.
Wywiązał się słowny pojedynek rzeczników sprzecznych poglądów: kurwy, dziwki i zdziry zderzały się z prukwami kościelnymi, księżowskimi blyrwami i staruchami zżartymi przez święte mole. Propozycja, by aktywistki Pelagii poszły do burdelu, spotkała się z odesłaniem świątobliwych babuszek do kościoła, by mogły lizać… Przemilczmy litościwie, co miały i komu lizać, emocje są złym doradcą, w epitetach nie przebierano, a ich gama zadziwiała rozmaitością, jędrnością i kolorytem. Intelektualiści, zapatrzeni jak sroka w gnat w często-zrnienne subtelności swych duszyczek, osłupieliby słysząc mowę ludu, który zwięźle i trafnie umie scharakteryzować każdego mówcę, choćby senatora i ministra, o aktorach nie wspominając, bo ci wpierw deklamowali że znaleźli się wreszcie we własnym domu, a teraz płaczą, iż nowa rzeczywistość bije ich w dupę. Zapomnieli o przysłowiu, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca.
Boisko opustoszało. Wiatr roznosił ulotki, które rozdawała zbuntowana młodzież z klasy ósmej C. Treść nie była rewelacyjna, ot, protest przeciw klerykalnemu zniewoleniu, próbom odebrania kobietom wolności osobistej, szerzeniu zabobonów i temu podobne. Jeden świstek wpadł w ręce pani dyrektor, gdy zszokowana wypadkami na stadionie wracała do domu. Sygnowany był wprawdzie przez Towarzystwo Obrony Kobiet lecz u Czos-Pałubickiej zrodziło się podejrzenie, iż autorem mógł być polonista Piotr Śliwa, tekst językowo i stylistycznie sformułowany został zbyt poprawnie. Postanowiła przeprowadzić śledztwo. Jakoż podejrzany zapoznał się z drukiem i odparł: