Литмир - Электронная Библиотека

Co rzekłszy nałożył beret i pelerynę, ostentacyjnie osierocając ciasto domowego wypieku i lampkę wina, zresztą podłego gatunku.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mnich łowi ryby i rehabilituje poetę. To nie hołd pruski ani ruski. Zbrodnicze knowania satanistów. Belfer Piotr nicuje doktrynę. Ilu jest diabłów?

Piotr opuścił szkołę bardziej rozbawiony niż zmartwiony. Zatrzymał ciężarówkę jadącą w stronę jeziora, kierowca chętnie go podwiózł. Gadał bez przerwy. – Panie, co się stało z naszą telewizją? Wraca człowiek zmęczony do domu, dwanaście godzin za kółkiem, chciałby się trochę rozerwać, a tu msza leci godzinę, potem kazanie albo zbiorowe modły, to znów pielgrzymki ciurkiem pokazują, święte obrazy, kropienie czegoś tam, jasna cholera, czy Wałęsa już nas do nieba wmanewrował? Jak będę się chciał pomodlić, to w niedzielę pójdę do kościoła, nie muszą mi włazić na chama do mieszkania. Płacę słony abonament? Płacę. I za swoje pieniądze mam oglądać, jak głupie baby biskupa po łapach całują? Pomstowałem na komunę, ale teraz widzę, że nie wszystko było złe. Partyjniacy nie pchali się tak nachalnie na mały ekran, dobry film mogłeś obejrzeć i różne takie fiku-miku. Może w Warszawie dziennikarzy wyrzucili z roboty i teraz księża robią tę telewizję? Przyjdzie chyba człowiekowi kupić antenę satelitarną albo magnetowid…

Nad zaciszną zatoczką odnalazł ojca i Hiacynta. Rozebrani do kąpielówek, w słomkowych kapeluszach, gapili się na spła-wiki. Wędziska przywiązane do krzaków, żeby jakaś wielka sztuka nie porwała narzędzi ku głębinie.

– Biorą?

– Witaj, synu. Cuda się dzieją nad tym bajorem. Trzy godziny siedzę, mnie nawet płotka nie podeszła, a mniszysko już dwa szczupaki poderwało.

– Na błysk?

– Szczupak jak kapitalista, na każdy błysk skacze. Jeszcze jeden i,będzie zupa dla moich sierot.

Piotr opowiedział o szkolnej imprezie, dodając nieco jaskrawych barw. Stary zżymał się w miarę słuchania, pykał nerwowo fajkę, wreszcie zapragnął poznać napiętnowany utwór.

Zanim nauczyciel zdążył otworzyć usta, Hiacynt już recytował, a Śliwie humor wracał, kiwał głową że tak, właśnie tak, trafne, celne, ujmuje istotę rzeczy, bo blichtrem i tromtadracją lakieruje się dziś pustkę ideową.

– Godzi się zauważyć – dodał mnich – że Kasprowicz napisał wiersz uniwersalny, trafiający w mizerię nadgorliwych wyznawców każdej ideologii. Wstawmy zamiast „Ojczyzna" inny wyraz trzysylabowy, na przykład „Stworzyciel"; trzeba także zmienić parę zaimków z żeńskich na męskie, bo Ojczyzna matka, a Stwórca ojciec. Słyszymy teraz:

Widziałem, jak się na rynkach gromadzą kupczykowie

Licytujący się wzajem, kto Go najgłośniej wypowie.

Widzialem: do Jego kolan – wstręt dotąd me serce czuje

Z pokłonem się cisną i radą najpospolitsi szuje.

Sztandary i egzorcyzmy, święcenia i procesyje,

Oto jest treść Majestatu, który w niewielu żyje.

Ktoś milczkiem choć słuszność mi przyzna, więc się nie zdziwicie

Że na mych wargach tak rzadko jawi się wyraz: Stworzyciel.

– Bez drobnej trawestacji się nie obeszło – zauważył Piotr – ale poeta by wybaczył. Musi się biedak w grobie przewracać: chowano go w Rzeczypospolitej, a leży w Klechistanie.

– Kasprowiczem interesowałem się już w nowicjacie – ciągnął franciszkanin, podcinając wędkę – napisał przepiękny Hymn świętego Franciszka z Asyżu i żartobliwą gawędę patrona naszego zakonu z zakrystianinem Palicą. W miarę poznawania twórczości zaczęła mnie intrygować jego ewolucja duchowa. Jest!

Zerwał się-na nogi, nawijając żyłkę; kołowrotek wirował jak silnikiem napędzany. Podciął jeszcze raz i wyrzucił na brzeg pokaźnego suma.

– To są kpiny ze zdrowego rozsądku! – pomstował stary. – Dwa szczupaki i sum na dodatek. Jak on to robi?

– Modli się – odrzekł Piotr. – Franciszkanie byli założycielami ruchu ekologicznego, przyroda im sprzyja.

– Przepraszam, zgubiłem wątek – wrócił do tematu Hiacynt, gdy uporał się z umieszczeniem zdobyczy w torbie. – Na czym skończyłem?

– Ewolucja duchowa Kasprowicza.

– Właśnie. Cykl hymnów Ginącemu światu to bogoburczy protest przeciw doktrynie moralnej i religijnej chrześcijaństwa, które są w swej bezwzględności, zdaniem poety, nieludzkie. Człowiek jest istotą grzeszną, ponieważ podlega prawom natury stworzonej przez Boga; odpowiedzialność za grzech spada więc na Stwórcę, nie na stworzenie. W takim ujęciu Sąd Ostateczny staje się triumfem zła, które stworzył Bóg, a nie wymierzaniem sprawiedliwości, jak wmawiają wiernym kościelni dogmatycy. Zasadnicze pytanie wczesnych utworów Kasprowicza brzmi: kim jest naprawdę Stwórca świata – Bogiem czy szatanem? Jeśli jest Bogiem, to musiałby współczuć niedoli człowieka i spieszyć mu z pomocą. Jeśli natomiast upaja się własną potęgą, traktując ludzi jak niewolników zobowiązanych do bezwzględnego posłuszeństwa, a ziemię oddaje na pastwę wrogim istocie ludzkiej potęgom, szatanowi i śmierci – to swą modlitwę o zmiłowanie i pomoc winniśmy kierować do szatana, nie zaś do Boga.

– Czysta gnostyczna herezja – stwierdził Piotr z udanym oburzeniem.

– Z punktu widzenia doktryny, oczywiście. Jednakże pytanie jest uprawnione, wielu myślicieli zadawało je w przeszłości, nasz poeta nie wymyślił prochu. Otóż po wielu latach duchowej szamotaniny powstaje Księga ubogich, akord nawrócenia i pojednania ze Stwórcą. Między tymi skrajnościami mieszczą się utwory, próbujące odnaleźć moralny sens w chrześcijaństwie: zbawienie przez miłość, odkupienie przez cierpienie. Kasprowiczowa droga przez intelektualną mękę budzi mój podziw. Jakże nikczemni w zestawieniu z jego postacią wydają mi się osobnicy, którzy dziś dla kariery politycznej leżą krzyżem przed ołtarzem lub stołki urzędowe usiłują sobie wywrzeszczeć rozgłośnym „Hosanna". Pustkę mają w sercu, wodę we łbie, a cynizm na języku.

– Nie jestem aż takim entuzjastą poezji Kasprowicza. Razi mnie młodopolskie gadulstwo, kwiecisty styl, nadużywanie metafor. Jeśli mam być szczery, najbardziej cenię jego erotyki, bo uwielbiał piękno i swobodę miłości cielesnej, a wymyślony przez Kościół ascetyzm traktował jako przejaw obłędu, wywołanego przez sprzeczny z naturą celibat kleru.

– Zazdroszczę ci młodości, Piotrze, jeszcze nie wpadłeś w pułapkę transcedentalnych rozważań.

– Ja również nie wpadłem w pułapkę waszych mądrości – powiedział Śliwa nieco urażony. – Świat realny jest poznawalny. Włączam telewizor i co widzę? Władca mocarstwa duchowego, Ojciec Święty, opuszcza nawiedzoną ojczyznę i żegnają go obecne demokratyczne ponoć władze niepodległej podobno ni Rzeczy pospolitej. Całują samodzierżcę w świętą dłoń, przyklęknąwszy pokornie: prezydent, premier, ministrowie, senatorzy, posłowie i parę tuzinów innych bubków. Patrzę i oczom nie wierzę – to nie hołd pruski ani ruski tylko watykański. Taką czołobitnością nie zgrzeszyli nawet targowiczanie wobec carycy Katarzyny. Jeśli teraz ktoś będzie mi pieprzył o odzyskanej wolności to przysięgam, strzelę mu w mordę!

– Niepotrzebnie się denerwujesz, Hieronimie. Triumfalizm zawsze sprowadzał klęski, co stwierdzam ze smutkiem, pełen obaw o przyszłość wiary katolickiej. Gdy Kościół opanował Rzym, imperium się zawaliło pod naporem obcych ludów a wschód bizantyński zrzucił władzę papieską. Gdy zaczął lekceważyć wiernych w odległych krajach, oderwała się od Watykanu Anglia. Gdy palił na stosach nieprawomyślnych i nawracał Indian, odbierając im życie – pojawili się Luter i Kalwin. Bóg znajdzie sposób, by książąt Kościoła nauczyć pokory.

– Ruszamy do domu – Śliwa wymigał się od komentarza – nie będę dłużej ryb naganiać na mnisią wędę. A polityka już mi gardłem wyłazi.

Minęło kilka dni. Gdy rankiem Piotr wszedł do pokoju nauczycielskiego, zastał nastrój jak w grobowcu. Ciało pedagogiczne obojga płci prezentowało miny ponure, dyrektorka pochlipywała, komendant policji wycierał kraciastą chustką pot z czoła, a katecheta, proboszcz i kanonik w jednej osobie perorował:

32
{"b":"101057","o":1}