Dopiero wówczas ksiądz Pyrko zrozumiał, jaki ogrom pracy spadł na jego barki. Nie uląkł się trudu, ani nie zaniedbał koniecznych przygotowań. Przez tydzień pościł, czas trawiąc na modlitwach, lekturze dzieł Ojców Kościoła, czynieniu notatek, by mogły go wspomóc gdy tradycyjna argumentacja zawiedzie, początki okazały się trudne. Owszem, w kilku domach przyjęto go po chrześcijańsku poczęstunkiem, a w oczach gospodarzy znalazł okruch skruchy, lecz w innych zatrzaśnięto drzwi przed nosem. Trafił na chama, co zwymyślał go od żebraków i rzucił pogardliwie banknot, zresztą o zawstydzająco niskim nominale. Natknął się nawet na świadka Jehowy; ten wygłosił tyradę o Armagedonie tudzież końcu świata, a do księdza zwracał się grubiańsko per „fałszywy proroku".
Nic dziwnego, że gdy dotarł do przytulnej willi, ukrytej w zadbanym ogrodzie, ogarnęło go przeświadczenie, iż tutaj znajdzie ludzi inteligentnych, podatnych na jego wywody. Na parterze lokatorzy świecili nieobecnością, natomiast drzwi piętra otwarła niewiasta o miłej powierzchowności, skwapliwie zapraszając do środka. Nie wiedział, biedaczysko, że wpada w szpony niejakiej Pelagii, niby-żony rudowłosego brygadzisty Benjamina, który w tym czasie u sąsiadów przegrywał zaskórniaki w pokera. Posadziła gościa na kanapie i obskakiwała z podejrzaną gorliwością:
– Ksiądz utrudzony, proszę skosztować serniczka domowego wypieku. Naparstek wiśnióweczki dobrze zrobi, błagam, bez krępacji. Oto kawusia po gruzińsku, moja specjalność. Tę bombonierę przywiózł znajomy z Holandii, same pyszności: owoce z likierem w czekoladzie. Dosłownie rozpływają się w ustach! Poczuję się urażona, jeśli ksiądz nie spróbuje.
Pił i jadł co mu podsuwano, podczas gdy gospodyni, przeprosiwszy za niestosowny strój (szlafrok) ubrała w przyległym pokoju wizytową sukienkę seledynowej barwy: przód z dekoltem do pępka, tył bez pleców. Poprawiła makijaż, czarne włosy dotąd upięte spłynęły na ramiona. Skropiwszy się obficie jaśminowym perfum, wróciła do gościa. Odurzający zapach, wszechobecna golizna, bo siadając obok duchownego odsłoniła również kolana, lubieżne spojrzenia piwnych oczu – wszystkie te perfidne damskie sztuczki oszołomiły księdza Pyrkę. Przymknął skromnie powieki, szepcąc „Kto się w opiekę odda Panu swemu… " W pewnej chwili chrząknął nawet, chcąc wyjawić nabożny cel wizyty, lecz rwący potok niewieściej wymowy zamknął mu usta:
– Przyznam się, że tak przystojny mężczyzna nie bywał W tych progach. Nigdy. Ach, ksiądz ma piękne włosy, w dotyku jak aksamit. Ta skóra zdumiewająco delikatna! Wschodnie narody twierdzą, że dłoń mówi wszystko o charakterze człowieka, muszę przyznać rację, jasne, te wysmukłe palce, stworzone do pieszczot… Ileż to kobiet zostało osieroconych przez uosobienie męskości, które mnie tak niespodziewanie nawiedziło! Strach pomyśleć o licznych dziewczątkach, łkających z pragnienia przed kratą celibatu…
Sypała komplementami a każdy ze stosownym gestem: gładziła włosy, szyję, dłoń, przysuwając się wciąż bliżej, dzwony wychylały się z dekoltu wstrząsane spiesznym oddechem, żar jej uda palił przez odzienie. Dostrzegłszy zaś, że w miejscu pożądliwie obserwowanym z sutanny zaczyna się robić namiot – krzyknęła triumfalnie „ha!" i kilkoma wprawnymi ruchami zerwała z ciała szatę duchowną. Szwy pękały, bielizna fruwała, a ksiądz Pyrko – gdy mimo żarliwych westchnień Anioł Stróż nie przyleciał z odsieczą – popadł w letarg. Zniknęła granica między snem a jawą, zatarła się cezura między duszą a ciałem. W zwichrowane jestestwo wikarego wtargnął diabeł, podpowiadając mu co ma czynić; wiadomo zaś z uczonych ksiąg, że w tej materii moce piekielne dysponują pomysłowością przekraczającą ludzkie wyobrażenia.
Tymczasem rudowłosy Ben, przegrawszy w pokera nie tylko gotówkę lecz także przyszłe pobory, wrócił wściekły i głodny do domu. W kuchni smażył jajecznicę, gdy z sypialni dobiegły go niedwuznaczne pojękiwania. Pelagia znowu się kurwi – pomyślał, nie przestając mieszać na patelni. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy głód, obudziła się w nim ciekawość, kogo też sobie ta wywłoka dziś przyhołubiła. Zajrzał przez dziurkę od klucza i krew uderzyła mu do głowy, dostrzegł bowiem na oparciu krzesła sutannę. Ryknął jak raniony zwierz, kopniakiem otwarł drzwi i z kijem od miotły w garści wtargnął do środka.
– Ty zdziro! W moim mieszkaniu z klechą?! Zaczął bezlitośnie okładać obnażone ciała; kij szybko się połamał, więc uruchomił potężną pięść.
– Zbrodniarzu, księdza bijesz! – stękał przejęty zgrozą i bólem wikary, zasłaniając się lewicą przed ciosem, a prawicą chroniąc narząd męski.
Pelagia, owinięta prześcieradłem, skoczyła na krzesło i z wyżyn obrzucała Bena subtelnymi wyzwiskami:
– Ty troglodyto! Ty chamie jaskiniowy! Ty ruda małpo!
Duchowny drogę do wyjścia miał odciętą. W przypływie desperacji, gdy brygadzista jemu pofolgował by dołożyć Pelagii – porwał sutannę i dał susa oknem. Spadł na zagon róż. Z przeraźliwym wrzaskiem wyrwał się z gęstwiny kolców, okrył nagość i pokuśtykał do plebani, Bogu dziękując, że uszedł z opresji cało, a litościwy mrok ukrył go przed oczyma przechodniów.
Proboszcz ręce załamał na widok wchodzącego.
– Synu, wyglądasz jak półtora nieszczęścia: sutanna porwana, bez guzików, siniaki, krew… Chryste Panie! Wypadek? Napad?
– Zgrzeszyłem. Myślą, mową i uczynkiem. Bóg ukarał… – oczy wikarego wypełniły się łzami.
– Wymyjesz się i przebierzesz. Draśnięcia zajodynuj. Potem wysłucham spowiedzi -zadecydował doktor teologii po namyśle.
Tegoż wieczoru, gdy wszystko zostało wyznane, gdy oznajmił winowajcy ego te absolvo, a ten ucałował stułę i pełen skruchy oddalił się na spoczynek – ksiądz Maciąg długo rozmyślał. Żeby zgrzeszył z jakąś nadobną a dyskretną wdówką, można by zrozumieć, ale z tą flądrą Pelagią? Niepojęte są wyroki boskie, kierujące naszymi krokami. Zaiste, zatrważająca jest przebiegłość szatana i perfidia, z którą rozpościera swe sieci by wykorzystać ludzką słabość. Z taką heterą, któżby się spodziewał?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przechrzta i belfer na ambonie. Czy proboszcz podwinie ogon i czmychnie? Lincz nauczyciela Pokornego. Pojawia się kult świętego Ateusza, na szczęście zdławiony w zarodku.
Stopniowo lecz dostrzegalnie zmieniał się trzydębski światek. Zgodnie z panującą modą, w tutejszej świątyni pojawił się na ambonie cywil. Włos kruczoczarny, kędzierzawy, na wydatnym nosie binokle, głos monotonny jak nie przymierzając profesora Stanisławskiego, gdy w telewizji gawędzi o wyższości Wielkanocy nad świętami Bożego Narodzenia. Zwierzył się pokornie, jak to ongiś wspierał bezbożną władzę i zwalczał Kościół; wyliczył całą litanię niecnych czynów, popełnionych wskutek głupoty, braku doświadczenia lub z szatańskiego podszeptu. Lecz nagle oświecił go Duch Święty i przejrzały oczy jego. Zerwał z mocodawcami, ochrzcił się i znalazł spokojną przystań w jedynie słusznym Kościele rzymsko-katolickim, matce naszej.
Ateuszowi Pokornemu mówca wydał się uderzająco podobny do Bronsztajna Trockiego, co go rozśmieszyło: duch komisarza Trockiego na ambonie w Trzydębach! Gdy gość zakończył publiczną spowiedź, zwrócił się do księdza Maciąga, siedzącego na wyściełanym krześle w pobliżu ołtarza:
– Kazano nam dzisiaj wysłuchać importowanego prze-chrzty. Czy miejscowy obywatel mógłby też rzec słowo z tego samego miejsca?
– Oczywiście – odparł nieco zaskoczony proboszcz – chętnie posłuchamy, co na temat swego sumienia może powiedzieć pan nauczyciel. Za tydzień, proszę.
Zanosiło się na sensację. Wiadomość, że kazanie wygłosi Ateusz, wróg wszelkich dogmatów, obiegła natychmiast miasteczko. O właściwej porze kościół był nabity jak puszka sardynek, wśliznęło się nawet paru partyjnych, zmyliwszy straże porządkowe. Pokorny wspiął się po stopniach na ambonę, rozrzucił swoje notatki po pulpicie. Jego blond czupryna ledwo wystawała nad barierę, gdyż wzrostu i tuszy natura mu poskąpiła. Rozejrzał się niebieskimi oczyma wokół, jeszcze niedowierzał, że znalazł się na tak eksponowanym miejscu. Chrząknął- Obniżył mikrofon. Ksiądz Maciąg ze swego tronu przy ołtarzu wpatrywał się weń wzrokiem bazyliszka. Napięcie dochodziło szczytu.