– Urocze lecz abstrakcyjne – przyznał Ateusz. – Natomiast wspomniany już przeze mnie Rabelaiś daje radę praktyczną do stosowania wobec wściekłych przeciwników politycznych: Głaszcz chama – to cię kopnie, kopnij chama – to cię pogłaszcze.
– Celna myśl – stwierdził Śliwa – taktyka głaskania, którą uprawia warszawska elita partyjno-rządowa, przynosi jej coraz dotkliwsze kopy, a te rykoszetem trafiają w nasze zadki.
Wiercący się niecierpliwie Rak wreszcie zdołał wtrącić swoje trzy grosze:
– Ja też zapamiętałem parę zgrabnych powiedzonek. Anatol France twierdzi, że katolicyzm jest najbardziej znośną formą obojętności religijnej, a Chrystus przyniósł cywilizacji trzy dokuczliwe choroby: dziewictwo, mistycyzm i melancholię.
– Zechciejcie, panowie, oszczędzić mi debaty o sprawach wiary – franciszkanin złożył błagalnie dłonie. – Wiadomo, że w tej kwestii różnimy się krańcowo. Pójdę trochę popływać.
Odprowadzili go wzrokiem. W wodzie czuł się świetnie, sunął na przemian crawlem i delfinem, potem wdrapał się na bezpański kajak i po wiosło wał w stronę przeciwległego brzegu.
– Zaczynam odczuwać przypływ sympatii do Hiacynta – zauważył, nauczyciel. – Mało miałem styczności z zakonnikami, lecz w tym wypadku mógłbym powtórzyć z pewną przesadą: oto najszczerszy mnich, jaki od początku mnichostwa mniszył się między mnichami.
– Pasuje do księdza Maciąga jak kareta do wołu – potaknął Rak – on powinien zostać proboszczem, jeśli już stary Kurowski musi odejść.
– W Kościele jak w partii, decyduje negatywna selekcja – na to Śliwa – dureń arogancki wobec słabych a uległy wobec możnych awansuje.
Zaczęli prześcigać się w wyszukiwaniu analogii. Tępa wierność dogmatom, naciąganie faktów do teorii. Nieomylność przywódcy, czołobitny kult wodza (papież, lider proletariatu). Internacjonalizm obu doktryn. Żądza kontrolowania każdej dziedziny życia. Nienawiść do odstępców i niepokornych (inkwizycja, czystki stalinowskie). Zwalczanie wolnej myśli, dominacja wiary nad rozumem.
Poprzez tę wyliczankę uświadomili sobie nagle, że są heretykami i dla czarnych i dla czerwonych, co okrywało ciemnymi chmurami ich skromne perspektywy życiowe. Mogliby zawołać słowami Hamleta: Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy! Zapadło przygnębiające milczenie, które zepsułoby im do cna świąteczny wypoczynek, gdyby nie ukazał się Artysta.
Malarz, w nieodstępnym berecie i pelerynie, przygarbiony, jakby lumbago szarpało mu mięśnie, kuśtykał przez plażę podpierając się laską. Twarz, pokryta krótkim zarostem zrudziałym od fajkowego dymu, naznaczona była bólem. Dostrzegłszy Śliwę, przystanął:
– Słowo ciałem się stało. Rozprawiczyłem dentystkę Różę.
Śmiech eksplodował nad jeziorem aż echo odbiło się o ścianę lasu; przestraszony zakonnik przyłożył się do wioseł, by wrócić na plażę. Artysta rozłożył pelerynę i usadowił się ostrożnie na wzgórku piasku.
– Przepraszam zacne towarzystwo. Nadszarpnięta kondycja. Błona okazała się nieco zrogowaciała i moje narzędzie rozkoszy poniosło uszczerbek. Musiałem namaścić je balsamem i obandażować, stąd pewne zakłócenia równowagi. Uwiera, cholera.
– Człowieku, dokonałeś cudu!
– Wstrzymajmy się od pompatycznych określeń. Otóż zgłosiłem się do gabinetu dentystycznego by zaplombowała ząb, który zresztą zaczynał mi dokuczać. Między jednym atakiem wiertła a drugim napomknąłem, że poszukuję modelki do portretu świętej Magdaleny; zamówił go rzekomo proboszcz, by wypełnić puste miejsce nad bocznym ołtarzem. Liczyłem na wrodzoną próżność niewieścią – ujrzeć swoje oblicze utrwalone w dziele sztuki i wystawione na nieustający widok publiczny, to okazja rzadka. Zapewniłem, że dodam blasku i szlachetności wizerunkowi, jeśli zechce, dla mnie bowiem oryginał jest wystarczająco piękny, by umieścić nad nim aureolę. Nie znajdzie się łyk płynu dla wędrowca?
Śliwa zdjął kapsel i podał butelkę Artyście, który piwo wlał w siebie jednym haustem, po czym odsapnął z ulgą.
– Zanim plomba zdążyła stwardnieć w paszczęce, Róża wyraziła zgodę, pod jednym wszakże warunkiem: seanse odbywać się będą w jej mieszkaniu, a nie w pracowni malarskiej, bo wie z literatury, jakie tam świństwa wyrabiają pacykarze z modelkami. Zgodziłem się -tym łatwiej, że w Trzydębach żadnej pracowni nie posiadam. Początek został zrobiony. Odtąd chodziłem do niej codziennie wieczorową porą i przyznam się, że malowałem z przyjemnością, odnajdując w ciele dentystki ukryte powaby. Początkowo nie chciała odsłonić niczego, poza ramionami. Przyniosłem więc album z rycinami świętych niewiast, wskazując obnażone szczegóły anatomii, od Madonny karmiącej piersią dzieciątko, po Cecylię w stroju nader niekompletnym gwałconą przez rzymskich żołdaków. Przekonywałem, iż Magdalena, nim awansowała w poczet świętych, była w starożytnej Jerozolimie striptizerką, dlatego muszę się trzymać prawdy historycznej. Osobę trzeba koniecznie ukazać w negliżu.
Otarł pot z czoła. Kajak zbliżał się, Artysta rozpoznał ojca Hiacynta. Uczynił gest wyrażający zdumienie i przyspieszył relację.
– Nadszedł wreszcie dzień upragniony, gdy ujrzałem biust w całej krasie. Co więcej, powiał przeciąg unosząc sukienkę modelki, abym mógł dostrzec, że pod zwiewną szatą brak bielizny. Panowie, każdy kiedyś przeżywał chwilę odurzającego uniesienia, więc mnie zrozumiecie: przestałem nad sobą panować. Porwałem dentystkę w ramiona, całując gdzie popadło, rzuciłem na tapczan aż sprężyny zawyły. Bezładnie zdzierałem z siebie odzienie, ona zaś zasłoniwszy oczy, bluzgała łaciną: „Noli me tangere, noli me tangere!". Już ja ciebie tangere, krasawico – pomyślałem – do śmierci będziesz pamiętać. Narychtowałem cel (w czym mi zresztą nie przeszkadzała) i wziąwszy rozbieg, wystartowałem jakby we mnie wstąpiła chuć wszystkich samców planety. Klnę się, że gdybym nie trafił, tapczan zostałby przebity na wylot. Szczęśliwie trafiłem. Trzask, jęk, ból przenikliwy. Róża, otrząsnąwszy się z chwilowego osłupienia, przeszła na dialekt lokalny: „Jeszcze! Mocniej! Głębiej!", a ja nieszczęsny piłowałem jej cnotę nie zważając na boleść rwącą mi lędźwie…
– Zgrabnie opowiedziane – pochwalił Ateusz – koloryt lokalny jest, właściwa doza przesady obecna.
– Liczę na dyskrecję. Być może mentalność Róży uległa zwichrowaniu, lecz ciało zostało ponętne. Po nieodzownej kuracji przyrodzenia zamierzam z nią współżyć. Na próbę. Postaram się wypędzić z waszej dentystki demona dewocji, lecz proszę usilnie – żadnych komentarzy, zwłaszcza publicznych.
Ojciec Hiacynt wreszcie wylądował na plaży i wrócił do swego grajdoła. Artyście, którego poznał podczas świątynnej twórczości, podał dłoń.
– Panu udało się rozbawić towarzystwo?
– Opowiadałem dowcipy z cyklu „sekretarz partii na mównicy".
– Chętnie bym usłyszał.
Malarz jął naśladować mówców z talentem parodysty – przy każdym zdaniu inna mimika, tonacja i gest. W połowie kwestii robił pauzę, aby pointa wypadła bardziej wyraziście:
– Towarzysze, staliśmy nad brzegiem przepaści (pauza) na szczęście dziś jesteśmy o krok dalej! Szanowni zebrani, muszę stwierdzić samokrytycznie, że gdzie my jesteśmy, nic się nie udaje (pauza) niestety, nie możemy być wszędzie! Obywatele, to prawda że straciliśmy orientację (pauza) lecz mamy chociaż odwagę podążać niezłomnie naprzód! Drodzy emeryci, zaprzeczam kłamstwu, że przed wami brak jasnych perspektyw (pauza) tak starzy jak dziś nie będziecie już nigdy!
– Z kazań też dałoby się wyłowić sporo perełek nonsensu. Logika, nad czym boleję, nie jest najmocniejszą stroną współczesnych agitatorów – stwierdził bezstronnie zakonnik nakładając habit.
Z uwagi na przypadłość Artysty, do miasta wracano żółwim krokiem, gawędząc o przyziemnych sprawach. Słońce chyliło się ku zachodowi, przydrożne jabłonie otwierały pąki kwiatowe. Za plecami zostało jezioro i wrzask dzikich kaczek.
O wspomnianej wyżej sympatycznej porze dnia i roku, gdy wszelkie stworzenie chwali Pana, a bogobojni obywatele, odmówiwszy modlitwę, zasiadają do wieczerzy – szatan stanął na drodze prostolinijnego księdza Pyrki. Urlopowany z powodu rozgłosu, jakiego nabrała przedwczesna okupacja szkoły, wrócił z zasłużonego wypoczynku i proboszcz zlecił mu kolejną odpowiedzialną misję. Powinien mianowicie odwiedzać mieszkania tych parafian, którzy lekce sobie ważyli katolickie powinności, by słowem bożym wzruszyć sumienia nieszczęsnych i sprowadzić ich na powrót do owczarni. Serce młodego kapłana przepełniała gorliwość, wziął się więc raźnie do, dzieła. Wkrótce z pomocą dyspozycyjnych wiernych sporządzona została czarna lista zbłąkanych owieczek, a mnogość ich nieprzebrana, a hardość ich przerażająca.