Литмир - Электронная Библиотека

Przebrał się w strój konspiracyjny – garnitur, białą koszulę, krawat, czarne półbuty wygolone policzki odświeżył wodą kolońską i ruszył do miasta. Dzieciarnia wychodziła właśnie na wycieczkę, dwójkami, jedna nauczycielka z przodu, druga z tyłu kolumny. Naliczył trzydzieścioro. Flegmatycznie odszukał w budynku Hiacynta.

– Kogo widzą oczy moje? – zdziwił się zakonnik – pan Felek bez uniformu bojowego? Co się stało?

– Oczy twoje widzą sponsora przybytku sierocego – odparł z godnością Anarchista.

– Każdy datek będzie przyjęty wdzięcznym sercem.

Felek wręczył kupon totolotka i wyrwany z dziennika komunikat. Ograniczył wymowę do jednego stwierdzenia; zabrzmiało spiżowo jak w ustach Cezara:

– Znalazłem, przybyłem, wręczyłem.

– Bóg zapłać. Tyle pieniędzy! Całoroczny budżet sierocińca. Mam świetną nalewkę na wiśniach. Zechce pan…

– Nie odmówię.

W ciasnym pokoiku usadził gościa na jedynym krześle, a sam przysiadł na żelaznym łóżku, pod obrazem przedstawiającym świętego Franciszka w ogrodzie. Wiśniówka smakowała Felkowi, cmokał z uznaniem.

– Czemu…

– Sam nie wydałem forsy?

– Tak. Mógł pan dom postawić.

– Parterowy i tylko w stanie surowym. A wykończenie?

– Na dobry samochód by starczyło.

– Nie mam garażu ani prawa jazdy. Zresztą lubię piesze spacery.

– Brak mi słów.

– Nie wracajmy do sprawy. Łatwo przyszło, łatwo poszło.

– Podarował pan moim sierotom rok beztroskiego życia.

– No i dobrze.

– Rozliczę się z każdej złotówki. Wypisać pokwitowanie?

– Nie wymagam. W razie remontu lub zakupu sprzętu służę radą. Znajdę wśród znajomych chętnych na tanią fuchę.

– Czym się odwdzięczę?

– Tą nalewką. Wziąłbym mały zapasik.

Felek opuszczał sierociniec zadowolony z siebie. Pod pachą niósł pięciolitrowy baniak z franciszkańskim trunkiem i nuci pieśń o zdradzieckich magnatach i prałatach, gnębiących lud. By przekonany, że to hymn anarchistów. Nikt mu dotąd nie powiedział, iż powtarza słowa bojowników Powstania Listopadowego, którzy wprawdzie o Bakuninie nie słyszeli, lecz potrafili zawiązać stryczek na biskupich gardłach zaprzańców sprawy narodowej.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ideologiczna słuszność kolorów. Łysa Pała dyrektorką, szkoła bliżej Boga. Odsłonięcie bolszewików i księdza Skorupki. Wiersz Kasprowicza na cenzurowanym.

Gdy Piotr przyszedł rano do szkoły, malarz już siedział na rusztowaniu, w poplamionym farbami kitlu i berecie przekrzywionym na jedno ucho. Pędzel wędrował od słoików z przygotowanymi farbami ku ścianie i z powrotem, a dzieło wyłaniało się z chaosu barw i kształtów.

– Witam Artystę – powiedział – konie wyszły wspaniale, bestie apokaliptyczne ani się umywają do pańskiego zaprzęgu. Woźnica krasnoarmiejską czapę zgubił?

– Włos mu się zjeżył na widok księdza Skorupki, a kudły ma długie, to nakrycie głowy odfrunęło.

– Kulomiot bez obsługi?

– Właśnie obsadzam stanowisko. Zgodnie z sugestią twego ojca, młody człowieku, zajmie je diabeł.

– Czarny?

– Uchowaj Boże! Wprawdzie ludowa tradycja preferuje czerń jako materialną powłokę złego ducha, lecz ten kolor kojarzy się natarczywie z sutanną, jest więc niesłuszny ideologicznie. Sfery kościelne zalecają twórcom, by szatan występował zawsze w czerwieni, co ma wywołać słuszne ideologicznie skojarzenie ż komuną.

– Mnie czerwień przywołuje na myśl szaty kardynalskie.

– Cierpisz na polityczny daltonizm, mylisz purpurę watykańską z robotniczym czerwonym sztandarem. Tego błędu nie popełnia pan burmistrz Maciaruk. Powiadają, że zakazał ogrodnikowi Świderskiemu hodować czerwone tulipany; podobno są znakiem rozpoznawczym dla utajonych komuchów. Czujesz ewangeliczną życzliwość wobec bliźniego, a typek wetknął tulipana w butonierkę i twoja życzliwość okazuje się źle ulokowana. Albo zapraszasz łotra na imieniny, a ów przynosi pani domu cały bukiet trefnych kwiatów. Jak powinna nieszczęsna zachować się wobec oczywistej prowokacji? Wezwać policję, czy szepnąć konspiracyjnie: Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Ot, dylemat towarzyski.

– Mogę sobie wyobrazić sytuacje jeszcze groźniejsze. Podrywa cię dziewczyna, która poczuła nieodpartą wolę bożą Dajesz się zaciągnąć do łóżka, sięgasz gdzie wzrok nie sięga, a tu majtasy mienią się czerwienią. Katolik – patriota salwował by się zapewne ucieczką, lecz przeciętny rodak? Popełnia czyn nierządny z kuciapką bezbożną, pogrążając się w pułapce antykoncepcyjnej; grzeszy przeciw Stwórcy i senatowi Rzeczypospolitej w ogólności, a posłowi Niesiołowskiemu w szczególności.

– Przyznasz, zacny pedagogu, że historia żywi się plagiatami. Nowa władza najpierw zwalcza symbole starej – portrety pomniki, nazwy – potem tępi faktycznych lub domniemanych aktywistów dawnego reżimu, wreszcie zaczyna wyszukiwać wrogów we własnych szeregach. Wówczas skłócone i zastraszone pospólstwo jednoczy się podnosząc bunt, władzę obejmują kolejna ekipa i rusza śladem obalonej siły. Ta kołomyjka trwa od zarania dziejów, nie powinniśmy więc załamywać rąk. Panta rei. A diabełka zrobimy czerwoniuśkiego, jak sobie życzy jego proboszczowska wielebność. Odnoszę wrażenie, że pan, panie Piotrze, nie darzy nadmiernym szacunkiem księdza Pyrko?

– Nie cierpię fanatyków.

– A ja podziwiam go za zdumiewającą wszechstronność. Jest gorliwym urzędnikiem Pana Boga, to raz. Weryfikuje, które osoby mogą zajmować funkcje publiczne, a dla których dobrodziejstwa demokracji pozostaną niedostępne, to dwa. Odpuszcza grzechy parafianom, a trzydębianie do cnotliwych nie należą – dzieło iście syzyfowe, to trzy. Dba o moralność zwalczając prezerwatywy, usuwanie ciąży, stosunki przerywane i wszelkie podobne postkomunistyczne zboczenia, to cztery. Odkrył w sobie powołanie mecenasa sztuki i umie je dialektycznie łączyć z obowiązkami cenzora, to pięć. Kapłan-omnibus.

Snując swoje dywagacje, malarz ani na moment nie przerwał pracy, pędzel uwijał się gorliwie a diabeł materializował się za kulomiotem, wymierzonym w bohaterskiego księdza Skorupkę. Wredna gęba, zwieńczona rogami, wyrażała ekstatyczną radość, że klecha zostanie ustrzelony.

– Jakże tu nie podziwiać ludowej mądrości – zauważył Piotr – która kazała przyprawić czartu kopyta tylko na kończynach dolnych, a górne opatrzeć szponami. Kopytem nie mógłby nacisnąć spustu.

– Słusznie. Wskutek niewłaściwego doboru detalu anatomicznego straciłby naród szansę na pozyskanie kolejnego świętego, jestem bowiem przekonany, iż nasz bohater zostanie beatyfikowany podczas następnego nawiedzenia ojczyzny przez Starszego Pana z Watykanu, jak mawia mnich Hiacynt.

Do holu wkroczyła pani dyrektor Czos-Pałubicka. Podczas uniwersyteckich studiów dała się poznać jako wytrwały parazytolog i odtąd na otaczających ją ludzi spoglądała niby na okazy, dające się jednoznacznie skodyfikować, spreparować i utrwalić w odpowiedniej gablocie pod właściwym numerem katalogowym. Wywodziła się z podlaskiej szlachty szaraczkowej, z czego była równie dumna jak z dyplomu. Mawiała:,,my, arystokraci…" albo „my, inteligenci…" albo „my, kombatanci…" To ostatnie określenie słusznie jej przysługiwało, gdyż przed wprowadzeniem stanu wojennego zdążyła uczestniczyć w jednym zebraniu „Solidarności" a po objęciu władzy przez dawną opozycję, na jej stanowcze żądanie, kurator wyrzucił ze szkoły Piotrowską. Uzasadnienie napisała osobiście:

Nomenklaturowa dyrektor Piotrowską utraciła społeczne zaufanie jako osoba doszczętu zdemoralizowana i destrukcyjny element postkomunistyczny. Przeprowadziła nadanie naszej szkole imienia króla świętobójcy. Zdefraudowala społeczne pieniądze zamawiając malowidło ścienne, zakłamujące prawdę historyczną. Szerzyła kult bezbożnika Ateusza i stosując presję psychiczną wciskała dziatwie do rąk paszkwil pod heretyckim tytułem „Jak człowiek stworzył Boga". Szerzyła powszechne zgorszenie, żyjąc w grzesznym konkubinacie z miejscowym weterynarzem. Jako filar reżimowej indoktrynacji w Trzy-dębach, powinna zostać pozbawiona wpływu na edukację młodego pokolenia wyzwolonej demokratycznej Polski.

29
{"b":"101057","o":1}