Литмир - Электронная Библиотека

Oczywiście najbardziej kompetentna osoba z grona pedagogicznego – to znaczy ona sama – zajęła dyrektorski fotel i zabrała się do nieodzownych reform. Wprowadziła naukę religii, z biblioteki usunęła książki bezbożne i przeżarte socjalizmem, starania o zmianę patrona szkoły zbliżały się do szczęśliwego zakończenia. W chwilach wolnych od kierowniczych obowiązków uczyła biologii. Młodzież nazywała ją złośliwie Łysą Pałą. Łysą, ponieważ za sprawą wady genetycznej od urodzenia pozbawiona była owłosienia i musiała nosić perukę. Pałą, gdyż figura pani owo narzędzie przypominała: do pasa szczupła, a poniżej kula imponujących rozmiarów na rachitycznych nóżkach.

– Artysta skoro świt przy pracy – powiedziała zatrzymując się przy rusztowaniu. -Pochwalam. Terminu dotrzymamy?

– Nie rzucam słów na wiatr, szanowna pani.

– A koledze Śliwie dzieło się podoba?

– Hm. Interesująca kompozycja. Z metafizycznym akcentem w środku.

– I o to chodziło! Ksiądz proboszcz będzie zachwycony. My, inteligenci… Dzwonek brutalnie przerwał Czos-Pałubickiej w pół zdania i Piotr się nie dowiedział, z czego inteligenci ucieszą się bardziej z malunku, czy też z zachwytu kapłana. Poszedł na lekcję.

W szkole były trzy ósme klasy. Ponieważ część rodziców nie wyraziła zgody na lekcje religii, Piotr zaproponował, by młodocianych niedowiarków i innowierców zgromadzić razem w klasie C, co pozwoli uniknąć zbędnych konfliktów. Dyrektorka wyraziła zgodę, rozwiązanie wydało jej się szczęśliwe. Opieki nem tej klasy został Śliwa. Wkrótce zorientował się, że proc niewierzących otrzymał w spadku także protestantów, prawe sławnych, świadków Jehowy, nawet buddystę i mahometanina. Wszelkie problemy zatrącające o religię, musiał więc omawiać w duchu ekumenicznym, to znaczy, że każdy może modlić się po swojemu lecz powinien uszanować wyznanie drugiego W obliczu Boga nie ma religii lepszej lub gorszej, jak nie narodu wybranego i narodów podrzędniejszych. Również ateiści zasługują na szacunek, bo każdy ma wolną wolę, wierzyć lub nie, narzucanie jakiejkolwiek doktryny jest ograniczaniem wolności osobistej. Będę ich uczył tolerancji -postanowił – może coś z mojej gadaniny zostanie w tych piętnastoletnich mózgownicach…

– Moi drodzy – powiedział do uczniów – szkoła ma was przyzwyczajać do samodzielnego myślenia. Sprawiedliwa ocena ludzkich postaw i faktów bywa trudna, lecz musicie próbować tej sztuki. Dlatego, zamiast omawiać czwarte nawiedzenie kraju przez Starszego Pana z Watykanu, czego domaga się program – popełnicie dziś wypracowanie.

Napisał kredą na tablicy: „Diabeł ubrał ornat i ogonem na mszę dzwoni". „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą". „Pali diabłu świeczkę, a Bogu ogarek".

– Oto trzy staropolskie przysłowia. Temat brzmi: Jakich postaw, jakich cech charakteru one dotyczą? Możecie podać przykłady z życia. Proszę teraz wyłożyć zeszyty i do roboty!

Zamyślił się. Do szkoły dotarły nowe podręczniki i rozbawiły nauczycieli. Autorzy, nawiedzeni duchem kombatancko-apostolskim, liczyli widocznie na totalną amnezję społeczeństwa. Historia współczesna zaczynała się od skoku Lecha Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej, a w całym powojennym 45-leciu nie zdarzyło się nic godnego uwagi. Nie odbudowano miast, nie zasiedlono Ziem Zachodnich, ludzie nie wprowadzali się do nowych mieszkań, a dla dwóch pokoleń nie stworzono żadnych miejsc pracy. Nędza, smród i ubóstwo oraz komunistyczne zniewolenie. I oczywiście prześladowania Kościoła, który musiał działać w podziemiu. Jaki cud sprawił, że wyrosło wówczas półtora tysiąca nowych świątyń, tego podręcznikowi spece nie starali się wyjaśnić.

Indoktrynacja wdarła się nawet do matematyki. Wyruszyły trzy pielgrzymki do Częstochowy: z Warszawy grupa twórców podąża na kolanach, z Krakowa zespół neofitów na rowerach, z Gdańska wycieczka księży w mercedesach. Oblicz, kiedy pątnicy musieli wyruszyć, by dotrzeć równocześnie na odnowienie ślubów jasnogórskich przez Prezydenta Rzeczypospolitej. Młodsi uczniowie zadania mają łatwiejsze: W Polsce 99,999 procent ludności to katolicy. Ilu mamy innowierców i niedowiarków, jeśli wiadomo, że na jeden procent ludności przypada czterysta tysięcy osób.

Z literatury polskiej nie zostały nawet strzępy. Wyrzucono wszystkich pisarzy niekatolickich i wolnomyślicieli, epoki Odrodzenia i Oświecenia przestały istnieć. Dziurę zapchano Pismem Świętym, życiorysami Ojców Kościoła i kolekcją encyklik papieskich. Z autorów współczesnych ocaleli Gombrowicz, Lem, Mrozek i Miłosz. Już po wydrukowaniu podręcznika noblista Miłosz wypowiedział się niebacznie przeciw ustawie antyaborcyjnej; za jednym zamachem przestał być autorytetem moralnym i wybitnym pisarzem, a stado dotychczasowych jego chwalców prześcigało się w pomniejszaniu wielkości swego idola. Przezorny wydawca zdążył nakleić przy jego nazwisku karteluszek z donosem: Ministerstwo Edukacji zobowiązuje nauczycieli do nieomawiania kontrowersyjnych poglądów tego autora. Poezję reprezentowały teksty z Festiwalu Piosenki Prawdziwej, których patriotyzm objawiał się częstochowskimi rymami oraz kilkanaście wierszy znanych ongiś poetów, obecnie nawróconych na wiarę prawdziwą. Odmieniali przez wszystkie przypadki Pana Boga i z gorliwością średniowiecznych biczowników kajali się za grzechy, popełnione w swym poprzednim komuchowatym wcieleniu.

Podczas przerwy przejrzał zeszyty. Uczniowie pisali o obłudzie, zakłamaniu, dwulicowości, konkretów jednakże brakowało. Poza jednym wyjątkiem – Krystyna Rak dość złośliwie scharakteryzowała działacza Bukowskiego i dyrektora Kajdy-ra, dołożyła też proboszczowi. Pomyślał, że dziewczyna powtarza poglądy ojca; wypracowanie było napisane ze swadą i postawił piątkę. Odszukał autorkę.

– Krysiu, mogłabyś nauczyć się wiersza? Parę zwrotek łatwe.

– Na lekcję?

– Nie. Wyrecytujesz podczas uroczystości szkolnej. Odsłonięcie obrazu i nadanie nowego patrona. Za tydzień.

– W ciemno nic nie obiecuję.

– Racja. Oto wybór poezji Jana Kasprowicza, wiersz zaznaczyłem na stronie 233. Przeczytaj, jutro dasz mi odpowiedź

Nazajutrz Krysia zwróciła książkę.

– Ładne. Już się nauczyłam. Powiedzieć?

– Proszę.

Wyglądała na dwanaście lat – szczuplutka, okulary, warkoczyki, dołki w policzkach -lecz spojrzenie miała dorosłe osoby i recytowała wspaniale.

– Ależ świetna dykcja! – pochwalił.

– Bo tekst mi odpowiada. Będzie rozróba?

– Czemu ma być rozróba?

– Niektórzy wezmą słowa poety do siebie.

– Mam nadzieję! – roześmiał się, a Rakówna zawtórowała sopranikiem. Uroczystość nadania szkole imienia księdza Skorupki otrzymała wspaniałą oprawę.

Przybyli przedstawiciele władz wojewódzkich z biskupem na czele, delegacje partii politycznych i związków zawodowych oraz wszystkie osoby, reprezentujące demokratyczne organa w Trzydębach. Zjawił się poczet sztandarowy kombatantów, witany gorącymi oklaskami. Chorągiew dźwigała z wysiłkiem babcia Pikulak, w jej to bowiem publicznym szalecie mieścił się podczas ponurej nocy stanu wojennego punkt kontaktowy konspiry.

Aplauz towarzyszył również pojawieniu się działacz Bukowskiego. Podtrzymywany przez dwóch współkombatantów kroczył wolno, cierpienie wykrzywiło mu rysy, lecz głowę niósł dumnie, świadom swego znaczenia. W okolicy lewego uda, na ramieniu i między żebrami miał wycięte w odzieży okrągłe otwory, przesłonięte przejrzystą folią, przez które widać było siniaki, uczynione ongiś pałką kaprala. Przed każdym publicznym wystąpieniem odświeżał je fioletową pomadką do warg, aby jego poświęcenie dla sprawy objawiło się w pełnej krasie.

Dzieło Artysty zajmowało całą ścianę holu; okrywały je trzy prześcieradła, obciążone szarfami w barwach papieskich lub narodowych. Biskup, mężczyzna krzepki, o pełnym obliczu, energicznych ruchach, złapał szarfę watykańską w prawicę a polską w lewicę i targnął stanowczo. Spod środkowego prześcieradła wyłonił się diabeł przy kulomiocie, a gromkie „och!" wyrwało się z piersi widzów. Burmistrzowi Maciarukowi przypadło prawe skrzydło; wahał się chwilę nie wiedząc, szarpnąć-li za biało-żółtą najpierw czy raczej za biało-czerwoną? Gdy męska decyzja w nim dojrzała, zebrał obie szarfy w dłoni i na tych-miast wykonał gest oczekiwany. Ukazał się bohaterski ksiądz Skorupka, mierzący krzyżem w bestię na taczance; powitano go szmerem podziwu. Teraz do lewego skrzydła przystąpił Bukowski. Chwiał się lekko i w żaden sposób nie mógł upolować szarfy, uciekała jak żywa. Podskoczyli adiutanci świadomi, iż męczennik podziemia zwykł rankiem łykać cośkolwiek dla kurażu, wskutek czego refleks miał przytępiony. Wcisnęli mu wstęgi do garści i oczom zebranych mogło się ukazać pole bitwy w pełnej grozie.

30
{"b":"101057","o":1}