Литмир - Электронная Библиотека

– Składał pan proboszczowi wyrazy ubolewania? – spytał malarz. – Uznałbym to za ewenement godny odnotowania.

– Wygłosiłem proroctwo Hieronima, moje prywatne. Dla księdza wdzięczny temat do rozmyślań w długie zimowe wieczory.

Rozstali się przy ratuszu; każdy ruszył w swoją, stronę.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Milicjanci przy konfesjonale. Anarchista rozpieprza co podleci. Relegowanie Hiacynta z zakonu. Krótkotrwałe szczęście trzydziestu sierot.

Weryfikacja milicjantów w Trzydębach odbyła się ze znacznym opóźnieniem. Ponieważ z powodu nawału pracy wojewódzka komisja nie mogła przybyć na wizję lokalną, sprawę zlecono proboszczowi. Ksiądz Pyrko uznał, że atmosferę, sprzyjającą zadaniu wagi państwowej, wytworzy tylko konfesjonał. Oto dlaczego w sobotnie przedpołudnie Sierżant poprowadził swych pięciu podwładnych do kościoła. Czuli się onieśmieleni, służbowe czapki obracali niezgrabnie w dłoniach. Tylko kapral Jóźwiak chichotał, nadmieniając coś o cyrku i drętwej mowie, lecz wkrótce ucichł, spiorunowany wzrokiem komendanta.

Z szeregowcami duszpasterz uporał się szybko – chrztem mogli się wykazać, opozycji nie dokuczali, do PZPR nie należeli, żaden donos wskazujący na niemoralny tryb życia nie wpłynął do plebani. Szarże jednak wymagały wnikliwszej analizy, reżimowy aparat ucisku musiał mieć powody, aby właśnie ich awansować. Na pierwszy ogień wziął służbistę kaprala.

– Z jakiej rodziny się wywodzisz, synu? Bogobojnej czy wolnomyślicielskiej?

– Nie wiem. Jestem podrzutkiem.

– Ochrzczono cię?

– Nie pamiętam. A ksiądz przypomina sobie swój chrzest?

– Ja zadaję pytania, ty odpowiadaj w pokorze, bo twój, los się waży. W Boga wierzysz?

– Nie było takiego rozkazu.

– A gdyby był, to wierzyłbyś?

– Rozkazy są różne: mądre i głupie. Milicjant ma bez szemrania wykonywać polecenia zwierzchników.

– Dostrzegam w tej uwadze zdrowy sens. Chyba nie zaprzeczysz, że włóczyłeś się po puszczy tropiąc dziuple, w których ukrywali się przed represjami bojownicy o wolność?

– Lubię zbierać grzyby, to i włóczyłem się. Za konspirą myśmy nie biegali, bo i po co? Każde dziecko wiedziało, w którym mateczniku siedzą; Kukali sobie bez przeszkód. Niektórzy tak zachrypli, że do dziś ludzkie słowo nie może im wyjść z gardła.

– Wiadomo mi, iż brałeś ślub kościelny.

– Rodzina żony się uparła.

– Chcesz powiedzieć, że sakrament ślubu jest ci obojętny?

– Jaka różnica, czy babę bije się z błogosławieństwem kościelnym, czy bez? Najważniejsze, by żony nie bijać. I żeby miała co do garnka włożyć.

– Stwierdzam z zadowoleniem, mój synu, że troska o rodzinę nie jest ci obca. Tyś w czasie stanu wojennego odprowadzał do aresztu pana burmistrza Maciaruka?

– Wówczas był jeszcze wichrzycielem.

– A gdybyś dziś usłyszał taki rozkaz?

– Dziś? Mowy nie ma o odprowadzaniu; zawiózłbym łobuza do kryminału taksówką.

– Dlatego zostałeś członkiem PZPR?

– Albo to ja gorszy? Koledzy brali legitymacje, zgłosiłem się również. Później żałowałem, bo zebrania były nudne.

– Zabierałeś głos? Myślę o atakach na Kościół lub „Solidarność".

– Nikt o zdanie mnie nie pytał.

Ksiądz Pyrko na gorąco zanotował opinię o kapralu: Prymityw. Z powodu sieroctwa otrzymał mierne wychowanie. Zasady moralne szczątkowe. Dla Kościoła do odzyskania, policji może okazać się przydatny, bo bezmyślnie wykona każdy rozkaz. Do partii wstąpił kierując się owczym pędem i rozstał się z komuną bez żalu. Politycznie indyferentny.

Sierżant podszedł do konfesjonału energicznym krokiem, stukot butów odbijał się echem od sklepienia. Stanął na baczność.

– Nie demonstruj pychy, synu – powiedział proboszcz – klęknij, nasza rozmowa otoczona zostanie tajemnicą spowiedzi świętej. Jako komendant posterunku ponosisz pełną odpowiedzialność za wszelkie wybryki tutejszej milicji. Jesteś tego świadom?

– Nie było żadnych wybryków, proszę księdza. Łapaliśmy złodziei, chuliganów i pijanych kierowców.

– Powiększasz swą winę kłamstwem. Bukowskiego spałowałeś?

– Spił się jak świnia, mieliśmy kłopoty z odstawieniem go do izby wytrzeźwień. Znieważył czynnie kaprala Jóźwiaka, to i oberwał.

– Aresztowałeś inżyniera Kajdyra.

– Była sankcja prokuratorska.

– Urządziłeś pułapkę na Maciaruka. Wskutek twej nadgorliwości ten wybitny działacz opozycyjny został internowany.

– Krzywda mu się nie stała. Gdy wyszedł po trzech dobach, jechała za nim bagażówka wypełniona frykasami z darów kościelnych. Sam bym się z nim zamienił, bo wówczas w sklepach był tylko ocet i sól.

– Nie dostrzegam w tobie ani krzty skruchy. Powinieneś pojąć, że pałka sama w sobie nie jest złem, Pismo Święte uczy, iż także archaniołowie posługiwali się bronią. Ważne, w kogo godzi oręż. Gdybyś spałował sekretarza partii, Góralskiego, albo zatwardziałego komucha, Śliwę, proszę bardzo, nawet mógłbyś zasłużyć na pochwałę. Lecz ty nastawałeś na naszych ludzi, na patriotów, na szczerych demokratów walczących z reżimem o Polskę katolicką i narodową. Rozumiesz?

– Tak jest. Biłem w niedobrą stronę.

– Właśnie. Dlatego musiałbym ci dać opinię złą, zagradzającą drogę do policji. Nowa Polska, nowy ustrój, nowa policja, nie obciążona postkomunistycznym balastem.

– Ciekaw jestem, kto będzie łapał przestępców, gdy ta nowa policja zacznie się uganiać za byłymi partyjniakami albo pielgrzymować do Częstochowy.

– Akurat ciebie nie powinna o to boleć głowa. Zwróciłeś zapewne uwagę, że użyłem trybu warunkowego: musiałbym dać ci opinię złą. Lecz mogę również wystawić dobrą.

– Byle dotrwać do emerytury. Nie mam innego zawodu.

– Pod dwoma wszakże warunkami. Znasz niejaką Pelagię?

– Któżby jej nie znał? Wyjechała do Włoch z jakimś fagasem.

– Może, nie daj Bóg, wrócić. Warunek pierwszy: gdyby ta osoba pojawiła się w Trzydębach, przepędzisz na cztery wiatry.

– Zgoda.

– Warunek drugi: poskromnisz element wywrotowy.

– Ksiądz ma na myśli Felka Anarchistę?

– Jeden anarchista równy dziesięciu komunistom. Ten łotr wznieca społeczny niepokój samym wyglądem. A jego okrzyki? A jego mowy w. miejscach publicznych? A jego pogróżki pod adresem miejscowych autorytetów? Jest rozsadnikiem zła. Poskromnisz?

– Załatwione.

Obsada posterunku została zweryfikowana w komplecie. Wkrótce nadeszły nowe mundury i pragmatyka służbowa. Szeregowców przemianowano na posterunkowych, kaprala na starszego posterunkowego, a sierżantowi przysługiwał odtąd stopień przodownika. Z szyldu i pieczęci znikła milicja, a pojawiła się policja, orzeł otrzymał koronę, Rzeczpospolita Polska zastąpiła Polską Rzeczpospolitą Ludową. Wszystko po nowemu. Tylko Felek Anarchista rozrabiał po staremu. W każdą sobotę z butelką czystej wyborowej w kieszeni i czarnym proporcem umocowanym do ciupagi, pojawiał się w śródmieściu wykrzykując gromko:

– Rozpieprzyć ten burdel! Kajdyr do nocnika, Pyrko w katakumby, Maciaruk na latarnię! Niech żyje międzymiastówka anarchistyczna!

Czasem akcentował pewne elementy programowe:

– Zlikwidować wszelką władzę! Policję wystrzelić na Księżyc! Wolny kraj dla wolnego ludu!

Postulat ekonomiczny zgłaszał wciąż taki sam:

– Żądamy swobodnego dostępu do wysypiska śmieci! Precz z terrorem służb komunalnych!

Był to postulat ze wszech miar uzasadniony zważywszy, że Felek mieszkał w budzie z blachy falistej, usytuowanej właśnie na wysypisku; stamtąd wytrwałą pracą pozyskiwał surowce wtórne lub używane przedmioty codziennego użytku. Ich sprzedaż przynosiła dochód wystarczający na niezbyt wygórowane potrzeby Anarchisty.

Przodownik postanowił wywiązać się z obietnicy, danej proboszczowi. Siadł na rower i pojechał do jaskini elementu wywrotowego. Pedałował z wysiłkiem, bo wiatr w oczy, a kondycja nadszarpięta perypetiami weryfikacyjnymi. Pokonawszy pięciokilometrowy dystans, pojazd oparł o sosnę i wdrapał się na hałdę. Blaszak Anarchisty błyszczał w słońcu, wokół rosły kwiaty, tu i ówdzie zieleniły się krzewy agrestu i porzeczek. Element, rozwalony na leżaku, opalał tors.

27
{"b":"101057","o":1}