– Winienem zasłonić uszy.
– Kto w kazaniach posługuje się bez umiaru piekielną retoryką, musi wykazać minimum orientacji, w przedmiocie. Otóż przez historię przewija się również odmienna koncepcja piekła, sforrmułowana najpełniej w pismach Platona i Awicen-ny: piekło jest tylko męką duchową, męką samotności i wyrzutów sumienia. Lukrecjusz głosił wręcz, że życie głupców staje się piekłem już na ziemi. W epoce Odrodzenia piekło traktowane było jako poetycka przenośnia o zabarwieniu moralnym i psychologicznym, a nie jako byt samoistny. Zapytajmy tedy, dlaczego chrześcijaństwo wybrało najbardziej ponury wariant?
– Czyżbyś znał odpowiedź? – proboszcz zaprawił pytanie szczyptą ironii.
– Bo nasza religia oparta jest na strachu i niewolniczym podporządkowaniu wyrokom boskim. Na tych dwóch kamieniach węgielnych wznosi się Kościół. Usuń strach, a runie połowa; daj Bogu oblicze wyrozumiałego ojca, runie druga połowa. I z dumnej budowli zostanie kupa gruzu. Stwórca zaś, który jest dobrem najwyższym i sędzią miłosiernym, ucieszy się, zrzuciwszy maskę nałożoną mu przez żydowskich i chrześcijańskich fundamentalistów.
Ksiądz Maciąg przestał słuchać. Z chaosu myśli wykluwało się straszliwe podejrzenie, które jeszcze nie przybrało ostatecznego kształtu,, ale które już wstrząsało jego ciałem, powodując palpitację serca i suchość w krtani. Ciszę wykorzystał wikary Pyrko, zgłosiwszy nieśmiały protest:
– Ojcowie Kościoła głoszą wszakże…
– Twoi Ojcowie Kościoła byli tylko ludźmi, miotanymi między świętością a zbrodnią, między światem realnym a własnymi wizjami – przerwał młodzieńcowi zakonnik. – Święty Grzegorz, papież zwany Wielkim, w VII wieku umieszczał piekło w kraterach sycylijskich wulkanów. A ponieważ w tym okresie obywatele rzymscy ze względów pedagogicznych byli zmuszani do asystowania przy publicznych egzekucjach, ów kościelny dostojnik wyobrażał sobie podobny ceremoniał w zaświatach.
Wziął do ręki gruby foliał, zatytułowany Nauki Błogosławionych i Świętych, ku pożytkowi parafian wydane. Przewertował i znalazł odpowiedni ustęp.
– Wspomniany Grzegorz uczy: To, że dusze potępione płoną w ogniu, jest pożyteczne, albowiem sprawiedliwi widzą, jak karane są grzechy, których sami z bożą pomocą uniknęli. Oglądają męki by pojąć, do jakiej wiecznej wdzięczności wobec Boga są zobowiązani, gdyż z łaski bożej owych płomieni i mąk uszli. Budujący obrazek, nieprawdaż wikariuszku? Oto skaliste urwiska Etny; wewnątrz krateru, wśród ognistej lawy i gryzących wyziewów, uwijają się w pocie czoła szatani, torturując skazańców. A w powietrznym amfiteatrze wokół wulkanicznej areny, w radosnym uniesieniu obserwują męki duszyczki sprawiedliwych oraz chóry anielskie, nucąc niekiedy dla odprężenia „Hosanna"…
Tymczasem wyobraźnia księdza Maciąga oblekała w kontury straszliwe podejrzenie, a ono z tą chwilą przeistoczyło się w pewność: nie mnich siedzi przed nim, a diabeł wcielony w postać Hiacynta. Szatańskim zwyczajem oplótł mnie siecią prawd pozornych, usypiając nabożną czujność, by posiać zatrute ziarno zwątpienia. Bogu niech będą dzięki, że otwarł źrenice moje, bym mógł intrygę piekielną unicestwić!
Porwał kropidło i zanurzywszy w wodzie święconej, zamaszystymi gestami pokropił wrażą siłę. Ksiądz Kurowski dzięki prysznicowi ocknął się z drzemki, a franciszkanin podziękował skinieniem głowy za magiczne odpędzenie złych duchów i ciągnął dalej:
– Wniosek: piekło stworzył człowiek według własnych wyobrażeń, a Kościół wykorzystał zabobon dla utwierdzenia swego ziemskiego panowania. Bogowie wszystkich ludów jak świat światem budzili przerażenie i respekt, dlaczego ma być inaczej pod koniec XX wieku? Bez strachu nie byłoby religii, bez religii Kościoła, a bez Kościoła… przepraszam, kwestia bezrobocia duchowieństwa wykracza już poza temat.
Proboszcz podjął ostateczny wysiłek demaskatorski. Jeśli nie mogę przydybać księcia ciemności – pomyślał – przyszpilę chociaż jego wiernego sługę, czerwonego diabliszona.
– Nie jest dla nas tajemnicą, że zadajesz się z komuną, Hiacyncie. Parokrotnie widywano cię z indywiduum o nazwisku Śliwa, a onegdaj kroczyliście chwiejnie przez miasto niby pospolici opoje, wrzeszcząc pieśń bezwstydną…
– Błąd w donosie, księże doktorze. Czy można potępiać tekst, który wyszedł spod pióra sławnego w Europie i krajach zamorskich biskupa Krasickiego? Pomieszczony w „Monachomachii" jest ozdobą tego utworu. Zaintonuję dla przykładu: Wdzięczna miłości kochanej szklenice…
– Przestań, ryczysz jak wół!
– Z mistrza Śliwy taki komunista, jak ze mnie kardynał. Komunizm to światowa rewolucja, walka klas, przodująca rola proletariatu i podobne fantamasgorie. Jednym słowem destrukcja. A Śliwa dąży do ładu, chce widzieć świat urządzony harmonijnie, na podobieństwo mechanizmu, któryby funkcjonował sprawnie w każdym ustroju i pod każdym rządem. Mea culpar mea maxima culpa, gdyż wbrew modnemu dziś zwyczajowi nie oceniam ludzi według legitymacji partyjnej, ani według tego, w jakim kościele się modlą.
– Popełniasz błąd nader wymowny.
– Unikam błędu najgorszego: brania pozorów za istotę rzeczy. Przyznam jednak, że mój obiektywizm ma granice. Nie obejmuje mianowicie – osobnika, który zawsze merda ogonem w stronę, skąd wiatr wieje; lizidupka bijącego pokłony przed każdą znaczniejszą figurą świecką lub duchowną; pobożnisia zbyt gorliwego. W tym miejscu przytoczę myśl pewnego mędrca z Bolonii, że Antychryst może zrodzić się także z nadmiernej miłości do Boga, kacerz ze świętego, a opętany z proroka. Strzeż się – mówi ów mąż uczony – zwłaszcza proroków i tych, co gotowi umrzeć za prawdę, gdyż zwykle zamiast siebie, pociągają ku zgubie mnogich bliźnich. Dostrzegam w powyższej sentencji głęboką mądrość, lecz wątpię, by dotarła ona do twej świadomości, doktoryzowany niebacznie proboszczu, a tym bardziej do mózgownicy biednego wikarego, przenicowanej przez seminaryjnych doktrynerów.
– Twój jęzor ocieka jadem.
– Nie. To smutek we mnie kwili, nieboraczek, gdyż w tej plebani pokutuje duch Torquemady. Zapomniałeś, że kazano ci głosić ewangelię miłości?
– Ha! – wykrzyknął triumfalnie ksiądz Maciąg, zacierając dłonie. – Wreszcie zrzuciłeś maskę. Kościół Miłości, tak? Gnoza, tak? Herezja katarska, tak?
Hiacynt roześmiał się, tak absurdalne wydało mu się to oskarżenie. Interesował się co prawda tym średniowiecznym ruchem religijnym, który od Iranu po Atlantyk miał miliony wyznawców, a w XII wieku zagrażał nawet dominacji Rzymu. Kościół organizował krucjaty przeciw największym skupiskom katarów, tępił ich mieczem, duchownych poddawał torturom, a wiernych palił masowo na stosach. Ten los tragiczny budził w zakonniku współczucie, a myśląc o fanatycznych oprawcach w sutannach nie mógł pozbyć się odrazy. Z krwi wówczas przelanej zrodził się zakon dominikanów i Święte Oficjum; wtedy właśnie wyhodowano legiony inkwizytorów, którzy tak haniebnie zapisali się w dziejach późniejszych stuleci.
Jednakże biskupi katarscy i ich papież, Niketas, okazali się takimi samymi dogmatykami jak rzymski kler. Ponieważ na świecie panuje zło – zakładali, iż wszelką materię (również istoty żywe) stworzył szatan. Kto płodził potomstwo powiększał królestwo księcia ciemności, dlatego powstrzymywanie się od pożycia za największą cnotę poczytywali. Wierzyli w wędrówkę dusz, zabijanie ludzi i zwierząt oznaczało dla nich zbrodnię niewybaczalną: w cielesnej powłoce pokutować mogła dusza wcześniej zmarłego grzesznika. W konsekwencji byli katarzy niezłomnymi pacyfistami i jaroszami, którzy za szczyt szczęścia uznali wyzwolenie duszy od diabelskiej struktury materialnej, poprzez samobójstwo lub zagłodzenie się na śmierć. Nic dziwnego, że w płomienie stosów roznieconych przez prześladowców szli gromadnie, trzymając się za dłonie, z nabożnym śpiewem i radością w oczach – oto nadchodziło wyzwolenie od przeklętej niewoli, podążali do swego Boga, w stronę dobroci i sprawiedliwości absolutnej. Pospólstwo nazywało ich „dobrymi ludźmi", gdyż – w przeciwieństwie do szlachty i duchowieństwa – nikomu krzywdy nie czynili.