Teraz wkroczył ksiądz Maciąg wraz z wikarym Pyrko. Proboszcz zmizerniał od czasu konfliktu z Ateuszem Pokornym i niesamowitych następstw śmierci nauczyciela. Włosy, dawniej bujne, przystrzygł krótko, co bardziej uwydatniło jego drapieżne rysy: orli nos nad wąskimi wargami, cofnięty podbródek, duże uszy przywarte do czaszki. W oczach, jak dawniej, gorzał mu fanatyzm pierwszych chrześcijan; dusza nie zatraciła żaru wiary, choć ciało osłabło. Wikary nie siadł obok zwierzchnika, stanął skromnie pod ścianą; z chłopięcą twarzą i włosami opadającymi na ramiona podobny był aniołowi, czuwającemu nad duszą zagrożoną przez szatana.
Doktor teologii złożył dłonie: odmawiał w myślach modlitwę. Potem chrząknął, lecz -ku zaskoczeniu słuchaczy – zamiast rozpocząć egzekucję mnisich poglądów, wylał z siebie wszystkie żale.
– Gdzież, pytam, przyszło mi pełnić służbę bożą? W mieście niedowiarków, zatrutych jadem grzechu i ślepotą. W mieście, gdzie odrażająca flądra Pelagia gwałci bezkarnie duchownego, któregom sobie upatrzył na następcę, a rudy drab ośmiela się podnieść pięść na wysłannika Kościoła. W mieście uprawiającym kult bezbożnika, przysługujący tylko świętym. I w takiej Sodomie pytam, kogo mam pod bokiem?
Spiorunował wzrokiem naprzeciw siedzących; z ubolewaniem pokiwał głową a w głosie zadźwięczała nuta wzgardy.
– Oto kogo mam. Księdza-patriotę, który tak skumał się z bezbożną władzą, że przestał dostrzegać wokół siebie komunistów i ośmielał się ozdabiać swą osobą reżimowe pokazówki.
– O, przepraszani! – postawił się Kurowski. – Byłem kapelanem wojskowym, walczyłem ze szwabami, więc w kombatanckich imprezach miałem prawo uczestniczyć. Ani mnie, ani Kościołowi ujmy to nie przyniosło. Mam stopień kapitana rezerwy i Krzyż Grunwaldu.
– A powinieneś mieć krzyż w sercu, Chrystusowy. Twoja przecież wieloletnia gnuśność umożliwiła tak zastraszające postępy pogaństwa w parafii. Proboszcz śpi, w piekle tańczą.
– Znam inne przysłowie: proboszcz wojuje, diabeł się raduje. Każda akcja wywołuje reakcję proporcjonalną do użytych środków. Nad powszednimi kłopotami wiernych należy pochylić się z troską, okazać odrobinę wyrozumiałości dla ludzkich przywar. Nie wolno po chamsku, buciorami, włazić człowiekowi do sumienia. Bo zadepczesz je na amen.
– Milcz, nieszczęsny starcze! Dostrzegam z ubolewaniem, że twoja emerytura wisi już na włosku.
Ojciec Hiacynt z niewzruszoną twarzą przysłuchiwał się dialogowi, dopóki nie usłyszał groźby tak niesprawiedliwej. Uniósł powieki i rzekł z gryzącą ironią:
– A ja widzę, że pewien doktor nauk teologicznych w ogóle emerytury nie doczeka. Żółć go zaleje w kwiecie wieku.
Ksiądz Maciąg wpatrywał się w zakonnika, a niechęć biła mu z oczu. Pomiarkował się wszakże, tłumiąc gniew napływający niepowstrzymaną falą.
– Dobrze. Teraz zajmiemy się tobą. Zwróciłem się do przeora klasztoru, by zechciał wydać opinię o konfratrze, który chyba przez nieporozumienie został mi narzucony w charakterze, pożal się Boże, pomocnika. Zamazane kontury twej osobowości budziły mój niepokój od dawna. I oto co twój długoletni zwierzchnik pisze:
Jako sierota, chroniąc się przed służbą wojskową, odbyt Hiacynt w sposób przykładny nowicjat i złoży t najpierw śluby zwykle, a później uroczyste. Pokładaliśmy w nim wielkie nadzieje. Jednakże w miarę upływu czasu okazało się, iż z rad ewangelicznych -posłuszeństwa, ubóstwa, czystości – zwykł cenić tylko wzgardę dla dóbr materialnych. Pilny nad wyraz, zgłębiał w bibliotece tajniki historii, lecz w sposób chaotyczny, nie wystarczająco umocowany w nauce Kościoła. Co gorsza, szerzył swe wątpliwe poglądy wśród braci zakonnych, a wobec napomnień okazywał krnąbrność, pozwalając sobie nawet na kpiny. O cnocie czystości nie wspomnę, bom sprawy nie badał, lecz pogłoski o jego bachorach utrzymywały się długo…
Proboszcz odłożył list i zatarł dłonie. Czuł się jak entomolog, gdy dopadnie poszukiwanej ćmy i przyszpili okaz w gablotce.
– Cóż teraz rzekniesz, mnichu? Udany portret?
– Owszem, poza jednym szczegółem. Nie mam bachorów tylko syna, poczętego z wielkiej miłości; wyrósł na uczciwego i mądrego młodzieńca. Ani ja się go wstydzę, ani on mnie.
– Jeszcze chwila, a usłyszę hymn na cześć zgnilizny moralnej, przejdźmy więc ad rem. Doniesiono mi, że dla określenia głowy naszego Kościoła, używasz obraźliwego zwrotu „Starszy Pan z Watykanu".
– Dlaczego obraźliwego? – Starszy, bo nie młody przecież. Pan… mówimy zwyczajowo Pan Bóg, a któż znajduje tu choćby cień braku szacunku? Może Watykan jest dla księdza doktora kamieniem obrazy? Tytułowi „Ojciec Święty" brak precyzji, albowiem czcigodna osoba nie została za życia kanonizowana, co zresztą byłoby sprzeczne z nauką Kościoła.
– Chcesz się wykręcić sianem, mnichu, jakbyś zapomniał, że diabeł tkwi w szczegółach.
– No właśnie. W tych mianowicie, które rzeczy przyziemne podnoszą do rangi świętości, co jest przejawem grzesznej pychy.
Wije się jak żmija – pomyślał ksiądz Maciąg – lecz my go ucapimy, potknie się nikczemnik na Ateuszu lub piekle. Wpędzę na tę bezczelną gębę strach, poczuje respekt wobec prawd niewzruszonych. Szkoda, że nie zabrałem się do dzieła wcześniej, rozsiewał zapewne truciznę jak winnica pańska długa i szeroka.
Uściśliwszy skryte intencje, zagadnął:
– Masz, jak mniemam, dobrą pamięć. Pomnisz herezje, które głosił z ambony ten odrażający belfer, Ateusz?
– Pamiętam każde słowo.
– Oceń.
– Jeśli chodzi o biskupa ze Szczepanowa…
– Świętego Stanisława, chciałeś rzec.
– Jeśli chodzi o patrona naszego kościoła, Ateusz wykazał nadmierną pewność siebie. Historycy po dziś dzień nie są przekonani, po czyjej stronie leży wina. Byłże król gwałtownikiem, który targnął się na niewygodną dlań osobę duchownego? Czy biskup znosił się z Niemcami w zdradzieckich celach i został ukarany gardłem? Brak dokumentów i wiarygodnych świadków, by twierdząco odpowiedzieć na któreś z tych pytań.
– Kościół już odpowiedział, wynosząc Stanisława na ołtarze.
– Miał w tym swój interes. Kanonizowany biskup stał się wygodnym orężem do walki z władzą świecką.
– Powtarzasz brednie. Odnotujemy twoją nieufność wobec prawd, które Kościół do wierzenia podaje. Idźmy dalej.
– Pozostałe twierdzenia Ateusza można streścić w jednym zdaniu: wiele dogmatów naszej wiary zaczerpniętych zostało z dawniejszych religii.
– Potwarz! Mówisz o prawdach objawionych – sakramenty chrztu i przemienienia, niepokalane poczęcie, trójca święta, zmartwychwstanie – podobne bluźnierstwo mogło przejść przez gardło Ateusza, lecz ty, który mienisz się sługą świętego Franciszka z Asyżu?!
– Być może są to rzeczywiście prawdy objawione. Jeśli tak, na wiele wieków przed narodzeniem Chrystusa zostały objawione kapłanom i prorokom babilońskim, egipskim, perskim. Później za żydowskim pośrednictwem dotarły do Palestyny. Fakty są niepodważalne. Mam je przemilczać?
Ksiądz Maciąg ukrył twarz w dłoniach. Milczał długo wstrząśnięty widokiem pęknięć na harmonijnej budowli, którą chronił w sercu pieczołowicie. Wikaremu ścierpły nogi, ujął ostrożnie krzesło, odsunął pod ścianę; mógł teraz siąść, podkreśliwszy dystansem szacunek dla proboszcza. Ksiądz Kurowski drzemał beztrosko.
– Jeśli to prawda, w co wątpię – odezwał się proboszcz – winieneś oniemieć, by maluczkim w głowach nie zostało zamącone.
– Niech drżą przed piekłem i utwierdzają się w wierze. Płytka recepta! Człowiek jest istotą myślącą, wcześniej czy później zaczyna zadawać kłopotliwe pytania, poszukiwać samodzielnie odpowiedzi, zwłaszcza gdy mentorzy w sutannach każą mu bezkrytycznie przyjmować do wierzenia doktrynę, sprzeczną z rozumem. Ksiądz doktor, stwierdzam z zadowoleniem, spuścił jakby z tonu, ośmielam się więc podnieść problem piekła. Można?
– Chcesz powiedzieć, że chrześcijanie też zapożyczyli się w tym względzie?
– Nie przeczę. Wiara w życie pozagrobowe powstała zapewne w najdawniejszych społecznościach, a w jej następstwie przekonanie, że zło zostanie po śmierci ukarane. Umieszczano więc cienie zmarłych w głębinach oceanu, na szczytach gór, wewnątrz wulkanów, w podziemnych czeluściach, a nawet wśród gwiazd. Czyli w takich miejscach, które wydawały się straszne – zwróćmy uwagę •- ludziom. Stopniowo, dla spotęgowania owej straszności, umieszczano tam różnorakie potwory, zaczerpnięte z lokalnych mitów, przeważnie smoki, węże, hybrydy. Złoczyńców należało karać, więc arsenał piekielny rozszerzył się o wszelkie rodzaje tortur, stosowanych w ziemskim, podkreślmy – w ziemskim sądownictwie. Zaiste, prorocy mieli bogaty wybór – z żywiołów wybrali ogień, symbol oczyszczenia, z potworów ukształtowali diabła, wzorując się na etruskich i chińskich demonach z nietoperzymi skrzydłami. Natomiast okrucieństwa ziemskiego sądownictwa zachowali bez zmian, zlecając je upadłym aniołom. Azaliż można twierdzić, że ukształtowane w ludzkiej wyobraźni piekło stworzył Bóg? I grozić nim wiernym?