Na otwartym placu, zdominowanym przez pomnik Lenina, ludzie stali w kolejce przed sklepem, gdzie sprzedawcy sumowali ceny na liczydłach. Jeden z kupców siedział nad towarem, który trzymał pod płachtą plastiku, żeby ziemniaki nie przemarzły mu na tym mrozie. Jakaś osoba, płci nieokreślonej, w obszernym płaszczu i wielkich buciorach, sprzedawała lody. Stara babcia tarasowała ruch uliczny, kuśtykając po jezdni z siatkami pełnymi chleba i kapusty. Nieco dalej matka i niemowlę owinięte niczym cenna paczuszka, w wełnianej czapce i rękawiczkach, czekali przed przejściem dla pieszych. Obok przejechał trolejbus, cały uwalany błotem.
Przyglądałam się pasażerom, ledwie widocznym spod szalików i futer.
Oto moi rodacy, pomyślałam, i usiłowałam to sobie przyswoić. Kochałam Australię, ale ciągnęło mnie do tych ludzi, jakby wyciosano ich z tego samego kamienia.
Iwan postukał mnie w ramię i wskazał na szybę z przodu.
Betonowa Moskwa zmieniała się na naszych oczach w czarujące, brukowane aleje i majestatyczne budynki o pastelowych murach, gotyckie apartamentowce i latarnie uliczne w stylu art deco. Wszystko to, przyprószone śniegiem, wyglądało niesłychanie romantycznie. Cokolwiek Sowieci mówili o carach, budynki wzniesione przez monarchię nadal pozostały dziełami sztuki, mimo klimatu i zaniedbania, podczas gdy z wznoszących się nad nimi radzieckich budynków już złaziła farba i obłupywały się kamienne elementy.
Usiłowałam ukryć niesmak, gdy uświadomiłam sobie, że blok ze szkła i betonu, pod którym zaparkowaliśmy, to nasz hotel. Obrzydliwy budynek górował nad otoczeniem i wyglądał absurdalnie na tle złocistych kopuł katedr Kremla. Czyżby budowniczowie celowo próbowali stworzyć coś ohydnego? Wolałabym zatrzymać się w hotelu Metropol, imponującym w swojej imperialistycznej chwale.
Agentka z biura podróży usiłowała nam wybić z głowy hotel, w którym kazał nam zamieszkać generał, i pokazywała zdjęcia luksusowej armatury i słynnego witrażowego dachu hotelu Metropol. Jednak tam KGB z upodobaniem śledziło bogatych cudzoziemców, a my nie przyjechaliśmy do Moskwy na wakacje.
Hol naszego hotelu wyłożono sztucznym marmurem i wysłano czerwonym dywanem. Śmierdziało tu tanimi papierosami i kurzem.
Postąpiliśmy zgodnie z poleceniem generała i choć wieczór jeszcze nie zapadł, przyjrzeliśmy się każdej twarzy w okolicy, licząc, że go zobaczymy. Postanowiłam nie upadać na duchu, kiedy nie znalazłam Japończyka pośród ponurych mężczyzn czytających gazety i pętających się obok stojaków z czasopismami. Kobieta o surowej twarzy zerknęła na nas z recepcji. Miała dziwne, narysowane ołówkiem brwi, a na czole myszkę wielkości monety.
– Państwo Nickham. Z córką Lily – oznajmił Iwan.
Kobieta obdarzyła nas złotozębym grymasem, który nie był uśmiechem, i poprosiła o paszporty. Kiedy Iwan wypełniał for – mularze, od niechcenia zapytałam recepcjonistkę, czy są dla nas jakieś wiadomości. Sprawdziła naszą skrzynkę i wróciła z kopertą.
Zaczęłam ją otwierać, kiedy nagle zdałam sobie sprawę, że kobieta mi się przygląda. Nie mogłam teraz zabrać na wpół otwartej koperty, wyglądałoby to nienaturalnie. Wobec tego poprawiłam Lily, jakby mi bardzo ciążyła, i ruszyłam ku fotelowi. Serce biło mi szybko, ale kiedy rozłożyłam kartkę w kopercie, okazało się, że to plan podróży z Intouristu. Czułam się jak dziecko, które chciało dostać na Gwiazdkę rower, a zamiast tego obdarowano je piórnikiem. Nie miałam pojęcia, po co ten plan. Kątem oka dostrzegłam, że recepcjonistka wciąż się na mnie gapi, więc wrzuciłam kopertę do torebki i podniosłam Lily.
– Jak się ma moja ślicznotka? – zagruchałam. – Jak tam moja mała o pomarszczonym nosku?
Kiedy Iwan wypełnił formularze, recepcjonistka wręczyła mu nasz klucz i zawołała bagażowego gońca, starszego pana o pałąkowatych nogach. Pchał wózek z bagażami tak chwiejnie, że uznałam go za pijanego, dopóki nie spostrzegłam, że wózkowi brakuje jednego kółka. Bagażowy nacisnął guzik windy i wyczerpany oparł się o ścianę. Był tam jeszcze jeden mężczyzna, w podobnym wieku.
Miał worki pod oczami i dziury na łokciach swetra, siedział za stolikiem pełnym zakurzonych błyskotek i matrioszek. Czuć było od niego dziwny zapach, jakby czosnek zmieszany ze środkiem odkażającym. Przyjrzał się bardzo uważnie nam i bagażowi, jakby usiłował nas dobrze zapamiętać. W innym kraju uznałabym, że staruszek chce dorobić do emerytury, ale po opowieściach generała na temat KGB ciekawość mężczyzny przyprawiała mnie o dreszcze.
Nasz pokój był mały jak na zachodnie standardy i niewiarygodnie duszny. Lampa ozdobiona abażurem z frędzlami rzucała pomarańczowe światło na zniszczony dywan. Przyjrzałam się grzejnikowi pod oknem i odkryłam, że to jeden z tych nie do wyregulowania. Blaszany męski głos wychwalał pod niebiosa radziecką konstytucję.
Iwan obszedł łóżko, żeby wyłączyć radio i odkrył, że nie da rady. Mógł jedynie je przyciszyć, tak że słyszeliśmy trzaski.
– Popatrz tylko – powiedziałam, rozsuwając firanki. Nasz pokój wychodził na Kreml. Różowe mury i bizantyjskie bazyliki błyszczały w gasnącym świetle. Na Kremlu carowie brali śluby, tam także odbywały się ich koronacje. Pomyślałam o czarnej limuzynie, którą wcześniej widzieliśmy, i przypomniałam sobie, że teraz urzędują tu współcześni carowie.
Kiedy Iwan rozpakowywał nasze torby, zdjęłam z Lily wierzchnie ubrania i przebrałam ją w bawełniany pajacyk. Zanim położyłam dziecko na łóżku, wyjęłam z koszyka czapki i szaliki i wcisnęłam je między poduszki. Lily sennie zatrzepotała powiekami. Głaskałam ją po brzuszku, dopóki nie usnęła, potem uniosłam głowę i wpatrywałam się w swoją córeczkę. Zainteresował mnie wzór na kołdrze: splątane gałęzie, niczym winorośl, a na nich pary gołąbków. Przypomniałam sobie grób Mariny w Szanghaju, z dwoma wyrytymi gołębiami, martwym i jego lojalnym towarzyszem. Potem pomyślałam o naszym planie. Czułam ciężar w żołądku. Moja matka była o dzień drogi ode mnie w Pekinie, zanim Tang pokrzyżował jej szyki. Generał przyszedł wprost do Moskwy – Szanghaju, ale Amelia go odesłała. A jeśli teraz, kiedy już lada chwila miałam ujrzeć matkę, KGB przejrzało nasze plany i wywiozło ją do obozu pracy? Tym razem naprawdę.
Popatrzyłam na Iwana.
– Coś się stało. Nie przyjdą – wyszeptałam do niego.
Potrząsnął głową i podszedł do łóżka, podkręcając głośnik radia.
Wyjęłam z torebki plan i wręczyłam mu go. Przeczytał go raz, potem drugi ze zdumionym wyrazem twarzy, jakby usiłował doszukać się jakichś wskazówek. Machnął ręką, żebym poszła za nim do łazienki, gdzie odkręcił kurek i zapytał, kto mi go dał. Nie zamawialiśmy przewodnika z Intouristu, choć cudzoziemcy mieli taki obowiązek. Powiedziałam mu o swoich obawach, iż plan ma coś wspólnego z KGB.
Iwan pogłaskał mnie po ramieniu.
– Aniu – westchnął. – Jesteś zmęczona i rozgorączkowana. Generał powiedział drugi lutego. Czyli jutro.
Miał cienie pod oczami, przypomniałam sobie, że dla niego ta sytuacja również jest stresująca. Dniami i nocami załatwiał swoje interesy, żeby ułatwić prowadzenie wytwórni wspólnikowi i na wypadek, gdybyśmy nie wrócili. Iwan gotów był poświęcić wszystko dla mojego szczęścia.
Czułam, że miesiące czekania w końcu odcisnęły na mnie swoje piętno. Do umówionego spotkania zostało jedynie kilka godzin, na pewno nie był to odpowiedni moment na utratę wiary. A jednak im bardziej zbliżała się ta chwila, tym poważniejsze wątpliwości mnie ogarniały.
– Nie zasłużyłam na ciebie – powiedziałam do Iwana z drżeniem w głosie. – Ani na Lily. Nie jestem dobrą matką. Lily może zarazić się grypą i umrzeć.
Iwan patrzył na mnie uważnie. Na jego ustach pojawił się uśmiech.
– Wy, Rosjanki, zawsze tak myślicie. Jesteś cudowną matką, a Lily jest tłustą zdrową dziewczynką. Pamiętasz, jak po jej narodzinach pobiegłyście z Ruseliną do lekarza, bo Lily „za mało płacze i śpi przez całą noc”, a on ją zbadał i powiedział: „Macie szczęście”.
Uśmiechnęłam się i oparłam głowę na jego ramieniu. Bądź silna, przykazałam sobie i raz jeszcze odtworzyłam w myślach plan generała. Twierdził, że przedostaniemy się na Zachód przez NRD.