Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Choć nie ulegało wątpliwości, że matka nie wiedziała, kim jest generał, że za jego bytności nie odwiedzali nas żadni goście i nie miałyśmy pojęcia o jego znajomości języków, Tang nadal czuł do nas nienawiść. Dosłownie biła z wszystkich porów jego skóry.

Myślał wyłącznie o jednym – o zemście.

– Madame Kozłowa, słyszała pani o jednostce siedemset trzydzieści jeden? – zapytał, a źle skrywany gniew wykrzywiał mu twarz.

Wydawał się zadowolony, gdy matka nie odpowiedziała. – Nie, oczywiście, że nie. Generał Mizutani zapewne także nie. Wasz kulturalny, dobrze wychowany generał Mizutani, który codziennie się kąpał i nigdy osobiście nie zabił człowieka. Jednak najwyraźniej z zadowoleniem skazywał na śmierć tutejszych mieszkańców, tak jak pani bez skrupułów przyjęła człowieka, którego rodacy mordowali naszych. Pani i generał macie na rękach tyle krwi, co cała armia.

Tang uniósł dłoń i pomachał niewygojoną raną przed twarzą matki.

– Wy, Rosjanie, chronieni przez białą skórę i zachodnie maniery, nic nie wiecie o eksperymentach na ludziach, które odbywały się w sąsiednim okręgu. Tylko ja przeżyłem. Byłem jednym z wielu przywiązanych do pali na śniegu, żeby czyści, wykształceni japońscy lekarze mogli obserwować skutki odmrożeń i gangreny i zapobiegać im we własnej armii. Może jednak mieliśmy szczęście. I tak zamierzali nas na końcu zastrzelić. W przeciwieństwie do tych, których zarażali dżumą, a następnie rozcinali bez znieczulenia, aby obejrzeć efekt. Może sobie pani wyobrazić, jak to jest, kiedy odcinają głowę komuś, kto nadal żyje? Albo co się czuje, gdy gwałci panią lekarz, zapładnia, a następnie rozcina pani brzuch, by popatrzeć na płód?

Na twarzy matki pojawiło się przerażenie, ale nie spuszczała wzroku z Tanga. Widząc, że jej nie załamał, znowu błysnął okrutnym uśmiechem i za pomocą zaciśniętej pięści i łokcia wyjął z teczki fotografię. Widniał na niej ktoś przywiązany do stołu i otoczony lekarzami, ale lampa nad stołem rzucała refleksy na błyszczący papier i niezbyt dobrze widziałam. Poprosiłam matkę, żeby podniosła fotografię; zerknęła na nią i szybko ją odwróciła.

– Powinienem pokazać to pani córce? – zapytał Tang. – Są mniej więcej w tym samym wieku.

W oczach matki zapłonął gniew.

– Moja córka jest dzieckiem. Mnie może pan nienawidzić, ale za co ona odpowiada? – Znowu spojrzała na zdjęcie i do oczu napłynęły jej łzy, ale zamrugała pośpiesznie, by je ukryć. Tang uśmiechnął się triumfalnie. Już miał coś powiedzieć, kiedy drugi mężczyzna zakaszlał. Niemal o nim zapomniałam, siedział tak spokojnie i wyglądał przez okno, być może wcale nas nie słuchał.

Kiedy oficer armii radzieckiej przesłuchiwał matkę, poczułam się tak, jakby nagle, po zmianie scenariusza, kazano nam grać w zupełnie innej sztuce. Tego człowieka nie interesowała żądza zemsty Tanga ani szczegóły dotyczące generała. Zachowywał się tak, jakby Japończyk nigdy nie trafił do Chin; Rosjanin przyszedł tu po to, żeby dopaść mojego ojca, a ponieważ go zabrakło, zajął się nami.

Pytania kierowane do matki dotyczyły pochodzenia rodziny jej i męża. Potem pytał o wartość domu i aktywów matki, jakby wypełniał jakiś formularz, parskając po każdej odpowiedzi.

– No cóż – Obrzucił mnie spojrzeniem nakrapianych żółtymi cętkami oczu. – Nie oczekujcie takich rzeczy w Związku Radzieckim.

Matka zapytała, co ma na myśli, a on odparł z niesmakiem:

– To córka pułkownika rosyjskiej armii. Poplecznika cara, który strzelał do własnych ludzi. Płynie w niej jego krew. Pani – uśmiechnął się drwiąco do matki – nieszczególnie nas interesuje, ale wygląda na to, że zainteresowała pani Chińczyków. Chcą pokazać, co się robi ze zdrajcami. Związek Radziecki potrzebuje robotników. Młodych, sprawnych robotników.

Wyraz twarzy matki nie zmienił się ani na jotę, ale mocno złapała mnie za rękę, niemal miażdżąc kości. Nie skrzywiłam się jednak ani nie krzyknęłam z bólu. Chciałam, żeby trzymała mnie tak przez całą wieczność, żeby nigdy nie puściła.

Pokój wirował, a ja niemal zemdlałam z bólu, jaki sprawiał mi uścisk matki. Tang i oficer dobili niegodziwego targu: matka w zamian za mnie. Rosjanin dostał sprawną robotnicę, a Chińczyk mógł się mścić do woli.

Stałam na czubkach palców, wyciągając rękę do okna pociągu, by dotknąć koniuszków palców matki. Przywarła do szyby, żeby być blisko mnie. Kątem oka widziałam Tanga i radzieckiego oficera obok samochodu. Chińczyk krążył niespokojnie jak wygłodniały tygrys, czekał, chcąc mnie pożreć. Nagle na peronie powstał jakiś zamęt. Starsza para przytulała się do syna, ale radziecki oficer ich rozdzielił i wrzucił młodego człowieka do pociągu, jak worek kartofli, nie człowieka. W zatłoczonym wagonie chłopak próbował się odwrócić, żeby po raz ostatni spojrzeć na matkę, ale za nim pchało się coraz więcej ludzi, nie miał szans.

Matka złapała za kraty w oknie i podciągnęła się wyżej, tak że teraz lepiej widziałam jej twarz. Wydawała się wyczerpana, miała cienie pod oczami, jednak nadal była piękna. Znowu opowiadała mi nasze ulubione historie i śpiewała piosenkę o grzybach, chcąc powstrzymać moje łzy. Inni ludzie wyciągali ręce, by pomachać rodzinom i sąsiadom, ale żołnierze bili ich po dłoniach. Strażnik obok nas był młody, wyglądał niemal jak chłopiec, z porcelanową skórą i oczami jak kryształy. Pewnie ulitował się nad nami, bo odwrócił się tyłem i zasłonił nasze pożegnanie przed innymi.

Pociąg ruszył. Trzymałam palce matki najdłużej, jak mogłam, potykając się o ludzi i pudła na peronie. Usiłowałam biec, ale po – ciąg nabrał szybkości i puściłam matkę. Zabrano mi ją. Odwróciła się, zasłaniając usta pięścią, gdyż nie była już w stanie zapanować nad rozpaczą. Łzy piekły mnie pod powiekami, ale nawet nie mrugnęłam. Patrzyłam na pociąg, aż zniknął mi z oczu. Oparłam się o uliczną latarnię, osłabiona pustką, która we mnie narastała.

Jednak jakaś niewidzialna ręka kazała mi się wyprostować. Usłyszałam słowa ojca: „Pomyślisz, że jesteście same, ale tak nie będzie. Przyślę kogoś”.

PARYŻ WSCHODU

Gdy pociąg zniknął, wszystko zamarło niczym w chwili między błyskawicą a grzmotem. Bałam się odwrócić i spojrzeć na Tanga. Wyobraziłam sobie, że skrada się ku mnie jak pająk ku ćmie uwięzionej w pajęczynie. Nie musiał się śpieszyć, ofiara już wpadła w pułapkę. Mógł zwlekać i rozkoszować się swoją przebiegłością. Radziecki oficer zniknął, zapomniał o mojej matce i zajął się swoimi sprawami. Byłam córką pułkownika białogwardzistów, ale matka bardziej mogła mu się przydać jako robotnica. Ideologia stanowiła dla niego jedynie przykrywkę, liczyły się względy praktyczne. Tang jednak był inny. Domagał się swojej pokrętnej sprawiedliwości i zamierzał dopilnować wszystkiego aż do samego końca. Nie wiedziałam, co dla mnie zaplanował, ale nie miałam wątpliwości, że coś długotrwałego i okropnego. Z pewnością nie każe mnie zastrzelić ani zrzucić z dachu. Powiedział: „Chcę, żebyś żyła, ponosząc konsekwencje tego, co zrobiłaś wraz ze swoją matką”. Może miałam podzielić los japońskich dziewcząt z naszego okręgu, tych, które nie zdołały uciec. Komuniści ogolili im głowy i sprzedali do chińskich burdeli, gdzie obsługiwały także trędowatych bez nosów i mężczyzn cierpiących na tak straszne choroby weneryczne, że gniły im ciała.

Przełknęłam ślinę. Na sąsiedni peron wjeżdżał inny pociąg. To byłoby proste… o wiele prostsze, myślałam, wpatrując się w ciężkie koła, w metalowe tory. Na drżących nogach zrobiłam krok do przodu, ale nagle przed oczami mignęła mi twarz ojca i już nie mogłam się poruszyć. Kątem oka ujrzałam Tanga. Faktycznie zmierzał ku mnie, wcale się nie śpieszył. Teraz, po zniknięciu matki, na jego twarzy widziałam głód, nie ulgę. Przychodził po więcej. Już po wszystkim, powiedziałam sobie. Po wszystkim.

Na niebie eksplodowały sztuczne ognie, a ja podskoczyłam, za – niepokojona hałasem. Na peron wylał się tłum ludzi w mundurach komunistów. Wpatrywałam się w nich, zdumiona ich nagłą obecnością. Wznosili radosne okrzyki, machali kolorowymi chorągiewkami, tłukli w bębny i cymbały. Pojawili się tu na po – witanie innych radzieckich komunistów. Przemaszerowali dokładnie między mną a Tangiem. Widziałam, jak Chińczyk próbuje się przepchnąć, ale uwiązł między paradującymi. Otoczyli go ludzie. Krzyczał na nich, ale jego głos ginął wśród okrzyków i muzyki.

7
{"b":"100821","o":1}