Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Miło mi panią poznać. – Ernie zerwał się z krzesła i uścisnął mi dłoń.

– Pani Ania jest z Rosji. Przyjechała wczoraj wieczorem – dodał pułkownik.

– Z Rosji? Chyba z Chin. – Ernie puścił moją dłoń. – Mamy tu parę osób z Tubabao.

Pułkownik Brighton nie zwrócił uwagi na jego słowa. Przejrzał kilka dokumentów na biurku Erniego, podniósł jeden z nich i wskazał drzwi na końcu pomieszczenia.

– Tędy, Aniu – powiedział.

Poszłam za pułkownikiem do jego biura. Słońce za oknami świeciło mocno, w pokoju było bardzo gorąco. Pułkownik opuścił żaluzje i uruchomił wentylator. Usiadłam na krześle i odkryłam, że patrzę nie tylko na pułkownika Brightona, ale także na długą, ponurą twarz angielskiego króla, którego portret wisiał na ścianie za moim rozmówcą. Biuro pułkownika było uporządkowane, dokumenty i książki leżały w schludnych stosikach pod ścianami, w kącie wisiała oprawiona mapa Australii. Na biurku jednak panował okropny chaos. Zawalały je papiery, wyglądało tak, jakby lada chwila miało się przewrócić pod ich ciężarem. Pułkownik rzucił na stosik dokumenty, które ze sobą przyniósł, i otworzył teczkę.

– Aniu, mam tu list od kapitana Connora z IRO. Pracowała pani dla niego. Podobno dobrze mówi pani po angielsku, co jest oczywiste, i potrafi pani pisać na maszynie.

– Tak – przytaknęłam.

Pułkownik Brighton westchnął i odchylił się na krześle. Przez dłuższy czas wpatrywał się we mnie. Poruszyłam się niespokojnie, marząc, by w końcu coś powiedział. Wreszcie się doczekałam.

– Czy zdołałbym panią namówić, żeby popracowała pani dla mnie przez miesiąc albo dwa? – zapytał. – Dopóki nie doślą mi personelu z Sydney. Mamy tu spory bałagan. Obóz nie jest zorganizowany tak, jak powinien, zwłaszcza część dla kobiet. W najbliższych dwóch tygodniach przybędzie tu jeszcze tysiąc ludzi.

Z ulgą zauważyłam, że pułkownik również nie akceptuje warunków panujących v obozie. Myślałam, że będziemy zmuszeni się do nich dostosować.

– Co miałabym robić? – zapytałam.

– Potrzebuję kogoś, kto pomoże mnie, Dorothy i Erniemu. Musimy jak najszybciej uporządkować teren, chciałbym, żeby zajęła się pani dokumentacją i innymi ogólnymi sprawami. Zapłacę więcej, niż wynosi zasiłek, a po zakończeniu pracy dam pani referencje.

Propozycja pułkownika mnie zaskoczyła. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, ale nie oczekiwałam, że pierwszego dnia pobytu w obozie dostanę pracę. Pozostał mi już tylko jeden amerykański dolar z Tubabao, a przed wyjazdem do Sydney nie miałam jak sprzedać klejnotów przemyconych z Szanghaju. Potrzebowałam dodatkowych pieniędzy.

Szczerość komendanta dodała mi odwagi: powiedziałam mu, że moim zdaniem ubikacja i posiłki to poważny problem, i że grozi nam epidemia. W odpowiedzi skinął głową.

– Do wczorajszego wieczoru jakoś sobie radziliśmy. Dziś rano udało mi się ustalić, że szambowóz będzie przyjeżdżał tu trzy razy dziennie. Dorothy już się zajęła organizowaniem nowych zespołów do kuchni. Nie ma czasu na próżnowanie. Zrobię, co w mojej mocy, aby rozwiązać każdy problem. Kłopot w tym, że problemów mam zbyt wiele i nie mogę zająć się nimi jednocześnie. – Wskazał dokumenty na biurku.

Zastanawiałam się, czy powinnam przyjąć propozycję pułkownika i od razu sobie iść, jako że miał sporo pracy, ale wyglądało na to, że rozmowa ze mną sprawia mu przyjemność. Zapytałam więc, dlaczego rząd australijski ściąga tu tyle ludzi, skoro nie potrafi zapewnić im odpowiednich warunków do życia.

Oczy pułkownika Brightona zalśniły i uświadomiłam sobie, że czekał na to pytanie. Podszedł do mapy i wziął wskaźnik. Omal nie wybuchnęłam śmiechem.

– Polityka rządu to albo zaludniać, albo zginąć. – Pokazał na mapie wybrzeże Australii. – Niemal podbili nas Japończycy, mieliśmy za mało ludzi do pilnowania nabrzeża… Rząd sprowadza tysiące ludzi, żeby pomnożyły nasz naród. Jednak dopóki nie stworzymy odpowiedniej ekonomii, nikt nie będzie żył w przyzwoitych warunkach.

Podszedł do okna i oparł się o ramę. Gdyby to był ktoś inny, taka postawa – rozstawione szeroko nogi i broda uniesiona w górę – wyglądałaby teatralnie, do niego jednak pasowała. Odechciało mi się śmiać, uświadomiłam sobie, że słucham go z uwagą.

– W ramach przeprosin mogę powiedzieć tylko, że wielu rdzennych mieszkańców Australii mieszka w kontenerach – powiedział. Pułkownik wrócił do biurka, – miał zarumienioną twarz, ręce oparł na stosie dokumentów. – Pani. Ja. Wszyscy tutaj jesteśmy częścią wielkiego społecznego eksperymentu – powiedział. – Mamy stać się nowym narodem: albo przetrwamy, albo wyginiemy. Robię wszystko, żebyśmy przetrwali. Myślę, że i pani by tego chciała.

Słowa pułkownika Brightona podziałały niczym lekarstwo; czułam, jak krew zaczyna szybciej krążyć mi w żyłach i musiałam nakazać sobie spokój, inaczej dałabym się porwać jego słowom.

Dzięki pułkownikowi życie w marnym, przygnębiającym obozie wydawało się niemal podniecające. Może Brighton nie był najlepszym słuchaczem, ale nie brakowało mu pasji i entuzjazmu. Chciałam podjąć tę pracę choćby po to, by obserwować go dzień po dniu.

– Kiedy miałabym zacząć? – zapytałam. Podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń.

– Dziś po popołudniu – odparł, znowu skupiając się na swoich dokumentach. – Zaraz po lunchu.

DZIKIE KWIATY

Po spotkaniu z pułkownikiem Brightonem pośpieszyłam do baraku z dzbankiem wody i szklanką. Ze zdumieniem ujrzałam, że Irina siedzi na łóżku i rozmawia z Anikó Berczi.

– Wróciła twoja przyjaciółka. – Anikó wstała na moje powitanie.

Miała na sobie sukienkę o barwie butelkowej zieleni, a w delikatnych dłoniach trzymała pomarańczę. Jednak ani nasycony kolor sukni, ani barwa owocu nie ożywiły jej twarzy. W świetle dnia skóra kobiety nadal wyglądała niezdrowo, jak poprzedniego wieczoru.

– Cieszę się – wychrypiała Irina. – Umieram z pragnienia.

Postawiłam dzbanek obok łóżka na odwróconej skrzyni i nalałam wody do szklanki. Przyłożyłam dłoń do czoła Iriny. Gorączka spadła, ale dziewczyna nadal była blada.

– Jak się czujesz? – spytałam.

– Wczoraj prawie umierałam. Teraz mi tylko niedobrze.

– Pomyślałam sobie, że Irina nie zdąży dziś wyzdrowieć, więc przyniosłam jej formularze zatrudnieniowe i zgłoszenie na kurs angielskiego – wyjaśniła Anikó.

– Wszystkie pytania są po angielsku – dodała Irina. Upiła łyk wody i wykrzywiła usta. Zastanawiałam się, czy to woda odpowiada za okropny smak herbaty przy śniadaniu.

– Nieważne, kiedy skończysz kurs angielskiego, zdołasz na nie odpowiedzieć – stwierdziłam.

Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. Na policzkach Anikó pojawił się rumieniec.

– Anikó mówi płynnie sześcioma językami – powiedziała Irina. – Teraz uczy się serbskiego.

– Ale masz talent – zauważyłam z podziwem. Anikó dotknęła szyi piękną ręką i opuściła powieki.

– Pochodzę z rodziny dyplomatów – wyjaśniła. – A tu jest mnóstwo Jugosłowianek, z którymi mogę ćwiczyć mój serbski.

– Pewnie trzeba być nie lada dyplomatką, żeby zostać blokową – stwierdziłam. – Wiesz o Elsie?

Anikó położyła dłonie na kolanach. Trudno mi było oderwać wzrok od jej rąk, wyglądały jak dwie lilie na tle zielonej sukienki.

– Do tego obozu przeniosłyśmy z Europy chyba wszystkie napięcia – westchnęła. – Elsa zawsze jest nieszczęśliwa w miejscu, do którego ją przydzielam, i unika zaprzyjaźniania się z innymi. W baraku obok mieszkają Niemka i Żydówka, i doprawdy trudno znaleźć osoby, które bardziej by się wspierały. Ale one są młode, a Elsa stara i uparta.

– Rosjanie powiadają, że przy dobrych posiłkach nikt nie będzie się kłócił – oznajmiłam. – Gdyby lepiej karmili chłopów, rewolucja by nie wybuchła. Może ludzie tu też nie byliby tacy spięci, gdyby serwowano lepsze jedzenie. Dziś niemal nie dało się zjeść śniadania.

– Tak, wszyscy narzekają na wyżywienie – odparła Anikó. – Australijczycy chyba gustują w przegotowanych warzywach. I podają za dużo baraniny. Jednak podczas oblężenia Budapesztu gotowałam własne buty, żeby je zjeść, więc nie będę narzekać.

57
{"b":"100821","o":1}