Литмир - Электронная Библиотека
A
A

TANGO

Paczki od pani Woo pojawiły się kilka dni później, kiedy Siergiej Mikołajewicz, Amelia i ja jedliśmy śniadanie na dziedzińcu. Piłam herbatę po rosyjsku, z odrobiną dżemu z czarnej porzeczki zamiast cukru. Na śniadania zawsze piłam jedynie herbatę, choć każdego ranka stół uginał się pod ciężarem naleśników ociekających masłem i miodem, bananów, mandarynek, gruszek, mis pełnych truskawek i winogron, jajecznicy z rozpuszczonym serem, kiełbasek i trójkątnych tostów. Byłam zbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć.

Nogi drżały mi pod szklanym stołem. Odzywałam się tylko zapytana, i nawet wtedy nie mówiłam ani sylaby więcej, niż musiałam.

Byłam przerażona, że zrobię coś, co rozzłości Amelię. Jednak ani Siergiej Mikołajewicz – który kazał mówić sobie po imieniu – ani Amelia najwyraźniej nie dostrzegali niczego osobliwego w moim zachowaniu. Siergiej radośnie trajkotał o wróbelkach, które odwiedziły ogród, a Amelia jak zwykle mnie ignorowała.

Zabrzęczał dzwonek u furtki i po chwili służąca przyniosła dwie owinięte brązowym papierem paczki z naszym adresem wypisanym po angielsku i po chińsku.

– Otwórz – zażądała z uśmiechem Amelia, strzelając palcami przypominającymi szpony.

Przed mężem udawała moją sojuszniczkę, ale ja nie dałam się zwieść. Odwróciłam się do Siergieja i podawałam mu stroje, jeden po drugim. Wszystkie dzienne sukienki zyskały jego aprobatę.

– Ta jest najładniejsza – powiedział, wskazując bawełnianą sukienkę z motylkowatym kołnierzykiem i rzędem słoneczników wyhaftowanych na kołnierzyku i pasku. – Powinnaś włożyć ją jutro na naszą przechadzkę po parku.

Kiedy jednak otworzyłam paczkę z sukniami wieczorowymi i pokazałam mu zielony szeongsam, Siergiej zmarszczył brwi, a jego oczy pociemniały. Popatrzył na Amelię i powiedział do mnie:

– Aniu, proszę, idź do swojego pokoju.

Nie było w jego głosie złości, ale przez tę odprawę poczułam się odrzucona. Minęłam hol i weszłam na schody, zastanawiając się, co go tak przygnębiło i co zamierza powiedzieć Amelii. Miałam tylko nadzieję, że bez względu na wszystko to dodatkowo nie pogłębi jej niechęci do mnie.

– Mówiłem ci, że Ania nie pójdzie z nami do klubu, dopóki nie dorośnie – usłyszałam jego głos. – Musi się uczyć.

Zatrzymałam się na półpiętrze i nadstawiłam uszu.

– O, będziemy przed nią ukrywać, kim jesteśmy, tak? – parsknęła Amelia. – Niech spędzi trochę czasu z zakonnicami, zanim pokażemy jej prawdziwy świat. Myślę, że już domyśliła się prawdy o twoim nałogu. Dostrzegam jej współczujące spojrzenia.

– Nie jest taka jak dziewczęta z Szanghaju. Jest… – Resztę zdania zagłuszyła Mei Lin idąca ze stosem upranej bielizny w rękach, stukając na schodach drewniakami. Przyłożyłam palec do ust.

– Cii! – wyszeptałam.

Jej ptasia twarzyczka wyłoniła się zza bielizny. Kiedy mała uświadomiła sobie, że podsłuchuję, sama również położyła palec na ustach i wybuchnęła śmiechem. Siergiej wstał i zamknął drzwi domu, więc nie usłyszałam dalszej wymiany zdań.

Później Siergiej przyszedł do mojego pokoju.

– Następnym razem poproszę Lubę, żeby to ona zabrała cię na zakupy. – Ucałował czubek mojej głowy. – Nie czuj się rozczarowana, Aniu. Jeszcze zdążysz zostać królową balu.

Pierwszy miesiąc w Szanghaju minął mi spokojnie, bez jakichkolwiek wiadomości o matce. Napisałam dwa listy do Pomerancewów, opisując miasto i mojego opiekuna w samych ciepłych słowach, żeby się nie martwili. Podpisywałam się jako Ania Kiryłowa, na wypadek, gdyby komuniści czytali te listy.

Siergiej posłał mnie do żeńskiej szkoły imienia Świętej Zofii, we francuskiej dzielnicy. Szkołę prowadziły irlandzkie zakonnice, wśród uczennic były katoliczki, prawosławne, znalazło się tu także kilka Chinek i Hindusek z bogatych rodzin. Na twarzach dobrotliwych zakonnic, częściej gościł uśmiech niż srogi grymas. Głęboko wierzyły w dobroczynne działanie sportu i w piątkowe popołudnia grały w baseball ze starszymi dziewczętami, podczas gdy młodsze tylko się przyglądały. Gdy pierwszy raz ujrzałam nauczycielkę geografii, siostrę Mary, jak biegnie od bazy do bazy w habicie zakasanym powyżej kolan, ścigana przez nauczycielkę historii, siostrę Catherine, cudem zdołałam nie wybuchnąć śmiechem.

Kobiety wyglądały jak olbrzymie żurawie usiłujące poderwać się do lotu. Nie roześmiałam się jednak. Nikt się nie śmiał. Choć siostry zazwyczaj były słodkie, potrafiły skutecznie egzekwować kary.

Kiedy poszłyśmy z Lubą zapisać mnie do szkoły, widziałyśmy, jak matka przełożona przechadza się wzdłuż szkolnego muru, pod którym stał rządek dziewcząt. Wąchała ich włosy i szyje a po każdym wdechu marszczyła nos i wznosiła oczy do nieba, jakby próbując wybornego wina. Potem dowiedziałam się, że sprawdzała dziewczęta w poszukiwaniu perfumowanego talku, pachnącego płynu do włosów i innych kosmetycznych pachnideł. Matka przełożona dostrzegała bezpośredni związek między próżnością a zepsuciem moralnym. Uczennica wytropiona tego ranka dostała za karę tygodniowy dyżur w łazience.

Matematyki uczyła siostra Bernadette, pulchna kobieta o cofniętym podbródku. Jej akcent z północy był ciężki jak ołów, dopiero po dwóch dniach domyśliłam się, że pewne słowo, które wciąż powtarzała, brzmi „sierota”.

– Dlaczego krzywi się pani do mnie, panno Aniu? – zapytała. – Ma pani jakiś problem z dzirodztwem.

Przecząco pokręciłam głową i ujrzałam, że dwie dziewczynki po drugiej stronie klasy uśmiechają się do mnie. Po lekcji podeszły do mojej ławki i przedstawiły się jako Kira i Regina. Regina była drobną brunetką o fiołkowych oczach, Kira miała włosy złociste jak słońce.

Jesteś z Harbinu, prawda? – spytała Kira.

– Tak.

– Widać. My też jesteśmy z Harbinu, ale jeszcze przed wojną wyjechałyśmy z rodzinami do Szanghaju.

– Skąd wiecie, że jestem z Harbinu? – zapytałam.

Obie się roześmiały, a Kira mrugnęła.

– Nie musisz się uczyć cyrylicy – wyszeptała mi do ucha.

Ojciec Kiry był internistą, Reginy chirurgiem. W tym semestrze wybrałyśmy niemal te same zajęcia: francuski, gramatykę angielską, historię, matematykę i geografię. Ja jednak po godzinach zostawałam na popołudniowych zajęciach ze sztuki, one zaś wracały do swoich domów na końcu ekskluzywnej Alei Joffre, na lekcje gry na pianinie i skrzypcach.

Mimo że siadywałyśmy razem na niemal wszystkich zajęciach, bez pytania wyczuwałam, że rodzice Reginy i Kiry nie pochwalaliby wizyt swoich córek w domu Siergieja ani nie czuliby się dobrze w moim towarzystwie we własnych domach. Wobec tego nigdy nie zapraszałam dziewcząt ani one mnie. Właściwie to czułam ulgę, bo obawiałam się w duchu, że kiedy je przyprowadzę, pijana Amelia wpadnie we wściekłość, a byłabym zażenowana, gdyby tak dobrze wychowane dziewczynki musiały obserwować jej fochy. I choć często tęskniłam za ich towarzystwem, Regina, Kira i ja musiałyśmy zadowolić się przyjaźnią, która rozpoczynała się poranną modlitwą, a kończyła popołudniowym dzwonkiem.

Kiedy nie przebywałam w szkole, chodziłam na palcach po bibliotece Siergieja i wymykałam się do ogrodu ze stosem książek i szkicownikiem. Dwa dni po przybyciu do domu Kiryłowów odkryłam drzewo gardenii w ocienionej części ogrodu. To miejsce stało się moim sanktuarium, spędzałam tam niemal wszystkie popołudnia, zatopiona w tomach Prousta albo Gorkiego, lub też szkicowałam kwiaty i rośliny wokół siebie. Zrobiłabym cokolwiek, byle tylko nie wchodzić w drogę Amelii.

Czasem po powrocie do domu Siergiej dołączał do mnie i chwilę rozmawialiśmy. Szybko się zorientowałam, że jest bardziej oczytany, niż mi się wydawało. Kiedyś przyniósł dzieła rosyjskiego poety Nikołaja Gumilowa. Przeczytał mi poemat o afrykańskiej żyrafie, napisany przez poetę dla żony pogrążonej w depresji. Dzięki donośnemu brzmieniu głosu Siergieja słowa płynęły tak żywo, iż mogłam wyobrazić sobie dumne zwierzę przemierzające równiny Afryki.

Ten obrazek pozwolił mi zapomnieć o smutku, miałam nadzieję, że wiersz nigdy się nie skończy. Jednak zawsze, mniej więcej po godzinie rozmowy, palce Siergieja zaczynały drżeć, a jego ciałem wstrząsał dziwny skurcz, i wiedziałam, że lada moment przegram z nałogiem. Siergiej miał udręczony wzrok i uświadomiłam sobie, że on także, na swój sposób, unika Amelii.

13
{"b":"100821","o":1}