Pewnego popołudnia po powrocie ze szkoły ze zdumieniem usłyszałam głosy w ogrodzie. Zerknęłam między drzewami i zobaczyłam Dymitra oraz Amelię na wiklinowych fotelach nieopodal fontanny w kształcie głowy lwa. Razem z nimi siedziały dwie kobiety. Wśród paproci dostrzegłam ich jaskrawe sukienki i kapelusze. Szczęk filiżanek do kawy i kobiece śmiechy roznosiły się po ogrodzie niczym głosy duchów. Z jakiegoś powodu głos Dymitra, niższy i donośniejszy niż pozostałych, sprawił, że serce podskoczyło mi do gardła. Dymitr zaproponował wcześniej, że zabierze mnie do Yuyuan, a teraz czułam się znudzona i samotna, i liczyłam na to, iż na mój widok przypomni sobie o obietnicy.
– Witam! – zawołałam, podbiegając do grupki.
Amelia uniosła brwi i obrzuciła mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Tak bardzo jednak chciałam zobaczyć Dymitra, że nie bałam się nawet ewentualnej bury za przeszkadzanie gościom.
– Witam. Jak się miewasz? – Dymitr wstał i przyniósł dla mnie dodatkowy fotel.
– Dawno się nie widzieliśmy – stwierdziłam.
Dymitr nie odpowiedział. Zatonął w fotelu i zapalił papierosa, nucąc coś pod nosem. Wzdrygnęłam się. Nie takiego powitania oczekiwałam.
Obie nieznajome były mniej więcej w wieku Dymitra, miały na sobie sukienki koloru mango i róż, marszczone na rękawach i przy kołnierzykach. Pod gładką tkaniną odznaczał się zarys ich jedwabnych halek. Dziewczyna bliżej mnie miała wargi w kolorze ciemnych winogron. Uśmiechnęła się. Przez mocno podkreślone ołówkiem niebieskie oczy skojarzyła mi się z jakąś egipską boginią.
Jestem Marie. – Wyciągnęła bladą dłoń z ostro spiłowanymi paznokciami. – A to moja siostra Francine. – Wskazała złotowłosą piękność obok siebie.
Enchante Miło mi] – powiedziała Francine, odgarniając loki z oczu i pochylając się ku mnie. – Comment allez – vous? [Jak się pani miewa?] Słyszałam, że w szkole uczysz się francuskiego.
Si sous parlez lentement je pewe vous comprendre [Jeśli będzie pani mówiła powoli, zrozumiem.] – odparłam.
Zastanawiałam się, kto rozmawiał z nią o mnie. Amelii było wszystko jedno, czy mówię po francusku, czy w suahili.
Vous parlez francais tres bien [Bardzo dobrze mówi pani po francusku]. – wykrzyknęła Francine.
Na palcu jej lewej dłoni błysnął niewielki brylant. Pierścionek zaręczynowy.
– Merci beaucoup. J’ai plaisir a l’etudiers. [Bardzo dziękuję. Lubię się uczyć.]
Francine odwróciła się do Dymitra i wyszeptała:
– Jest urocza. Chcę ją adoptować. Myślę, że Philippe nie będzie miał nic przeciwko temu.
Dymitr wpatrywał się we mnie. Jego spojrzenie tak mnie speszyło, że omal nie rozlałam herbaty, którą wręczyła mi Francine.
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś tą samą dziewczyną, którą widziałem kilka miesięcy temu – mruknął. – W szkolnym mundurku wyglądasz zupełnie inaczej.
Oblałam się rumieńcem, aż po cebulki włosów. Amelia parsknęła i wyszeptała coś do Marie. Skurczyłam się na fotelu, ledwie mogłam oddychać. Pamiętałam, jak blisko mnie siedział Dymitr tego pierwszego wieczoru w Szanghaju, z twarzą przy mojej twarzy, jakby był moim powiernikiem. Może gdy włożyłam tamtą niebieską aksamitną sukienkę, nie zauważył, że mam tylko trzynaście lat. Jakże inna musiałam mu się wydać dzisiejszego popołudnia: dziecko w marszczonej bluzce i fartuszku, z dwoma ciasno zaplecionymi warkoczykami wystającymi spod słomkowego kapelusza. Kogoś takiego nie zabiera się do Yuyuan. Nie, skoro można tam pójść w towarzystwie Marie i Francine. Wsunęłam stopy pod fotel, nagle wstydząc się szkolnych bucików i skarpet do kolan.
– Jesteś urocza – powiedziała Francine. – Chętnie zrobiłabym ci zdjęcie, jak jesz lody. Słyszałam, że niezła z ciebie artystka.
– Tak, kopiuje sukienki z moich magazynów o modzie – prychnęła Amelia.
Skuliłam się ze wstydu, zbyt zażenowana, by spojrzeć na Dymitra.
– Jest coś, czego nienawidzę w uczennicach – zaczęła Amelia, stukając paznokciami o filiżankę i nie śpiesząc się przed zadaniem ciosu. – Niezależnie od tego, jak czyste wychodzą rano, zawsze po powrocie śmierdzą potem i pomarańczami.
Marie zaniosła się śmiechem, ukazując rząd drobnych jak u piranii ząbków.
– Ależ to wulgarne – powiedziała. – To pewnie przez bieganie i grę w gumę.
– I zgniecione owoce, które wrzucają do tornistrów – dodała Amelia.
– Ania wcale nie śmierdzi – odezwał się Dymitr. – Po prostu zdumiało mnie, że jest taka młoda.
– Wcale nie taka młoda, Dymitrze – powiedziała Amelia. – Zwyczajnie nie jest rozwinięta. Ja w jej wieku miałam już piersi.
– Jakie one są okropne. – Francine odgarnęła warkocze z moich ramion. – Ania ma w sobie elegancję typową dla starszych osób. Je faime hien, Ania, Quelle est la datę aujourdriuio [Bardzo mi się podobasz, Aniu, który dzisiaj?]
Ja jednak nie chciałam już ćwiczyć francuskiego. Cios Amelii okazał się celny, upokorzyła mnie. Poszperałam w kieszeni w poszukiwaniu chusteczki i udałam, że kicham. Nie zamierzałam się jeszcze bardziej pogrążać, ujawniając przed nimi swoje przygnębienie. Poczułam się tak, jakby po raz pierwszy w życiu ktoś pokazał mi lustro. Ujrzałam w nim niezręczną uczennicę z poobijanymi kolanami.
– Chodź. – Amelia wstała. – Skoro obrażają cię dowcipne uwagi, wracamy do domu. Niech Dymitr i jego przyjaciółki nacieszą się ogrodem.
Miałam nadzieję, że Dymitr zaprotestuje i zacznie nalegać, abym została, ale milczał. Wiedziałam, że dużo straciłam w jego oczach i nie jest już mną zainteresowany. Powlokłam się za Amelią niczym bezpański pies. Żałowałam, że tego dnia dobiegł mnie z ogrodu głos Dymitra. Że nie poszłam prosto do biblioteki, nie witając się z nikim. Kiedy goście już nie mogli nas usłyszeć, Amelia odwróciła się do mnie, a w jej oczach ujrzałam zadowolenie.
– No to zrobiłaś z siebie idiotkę, co? Myślałam, że nauczono cię nie pchać się tam, gdzie nie jesteś mile widziana. – Nie odpowiedziałam, tylko zwiesiłam głowę i pozwoliłam się strofować.
Amelia podeszła do okna i wyjrzała. – Moja przyjaciółka Marie to taka atrakcyjna młoda kobieta – westchnęła. – Mam nadzieję, że jakoś dogadają się z Dymitrem. Wszedł w wiek, w którym mężczyzna zaczyna szukać towarzyszki życia.
Resztę popołudnia spędziłam w swoim pokoju, czując się bardzo nieszczęśliwa. Kopnęłam podręczniki do francuskiego pod łóżko i usiłowałam zatonąć w historii starożytnego Rzymu. Z ogrodu dobiegał mnie śmiech i muzyka. Nigdy dotąd nie słyszałam takich dźwięków: zmysłowych, kuszących, zakradały się pod moje okno niczym cudowny zapach egzotycznej lilii. Zatkałam uszy i usiłowałam skupić uwagę na książce, ale po pewnym czasie ciekawość zwyciężyła.
Podkradłam się do okna i wyjrzałam. Dymitr tańczył z Marie na dziedzińcu. Francine pochylała się nad gramofonem, nastawiając igłę za każdym razem, gdy utwór dobiegał końca. Jedna z dłoni Dymitra spoczywała między łopatkami Marie, drugą zaciskał na jej palcach.
Przytuleni do siebie policzkami, chodzili miarowym krokiem dookoła dziedzińca. Marie była zarumieniona, głupio chichotała przy każdym kroku, Dymitr zaś udawał śmiertelną powagę.
– Powoli, powoli, szybko, szybko, powoli – podśpiewywała Francine, wybijając rytm rękami.
Marie była sztywna i zakłopotana, a kiedy Dymitr ją przechylił, nadepnęła na sukienkę.
– Jestem zmęczona – poskarżyła się. – To dla mnie o wiele za trudne. Wolę fokstrota.
Po chwili Francine zajęła miejsce siostry. Chciałam zamknąć oczy, robiło mi się niedobrze z zazdrości. Francine miała o wiele więcej wdzięku niż Marie, z gracją płynęła w ramionach Dymitra.
Przypominała baletnicę, oczami pokazywała wszystko, od namiętności przez gniew do miłosnego zauroczenia. Dymitr przestał stroić głupie miny. Wyprostował się, dzięki czemu wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle. Oboje przypominali parę syjamskich kotów podczas godów. Wychyliłam się z okna, zahipnotyzowana sennym tempem tanga. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że to ja tańczę na dziedzińcu z Dymitrem.