Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mów po angielsku albo wracaj tam, skąd przyjechałaś – mruknęła pod nosem jedna z dziewcząt.

Nienawiść w jej głosie zupełnie mnie zaskoczyła. Moje serce dudniło jak oszalałe. Obejrzałam się przez ramię, ale nie słyszałam w kuchni ani Witalija, ani Iriny. Może wyszli wyrzucić śmiecie.

– Tak, wracaj – dodała pulchna brunetka. – Nie chcemy cię tutaj.

– Jeśli macie jakiś problem z jej doskonałym angielskim, to idźcie na kawę na King Street.

Wszystkie uniosłyśmy wzrok. W progu stała Betty. Zastanawiałam się, od kiedy nas obserwuje. Sądząc z jej zaciśniętych ust, przebywała tu wystarczająco długo, żeby zrozumieć, co się dzieje.

– Tam zapłacicie szylinga czy dwa więcej – dodała. – Czyli będziecie miały dwa szylingi mniej na pastylki odchudzające i kremy na pryszcze.

Dwie dziewczyny ze wstydem zwiesiły głowy. Pulchna brunetka pogłaskała swoją rękawiczkę i uśmiechnęła się do Betty.

– Tylko żartowałyśmy – powiedziała, usiłując zbyć Betty machnięciem ręki.

Betty natychmiast do niej podeszła. Mrużąc oczy, nie spuszczała wzroku z dziewczyn.

– Nie zrozumiałaś mnie, moja panno. – Pochyliła się nad nią w sposób, który przestraszyłby każdego. – To nie propozycja. Jestem właścicielką tego lokalu i cię stąd wyrzucam.

Twarz dziewczyny zrobiła się purpurowa. Jej warga zadrżała i dostrzegłam, że brunetka lada chwila wybuchnie płaczem. Wyglądała bardzo brzydko i mimo wszystko zrobiło mi się jej żal. Wstała, wywracając w pośpiechu serwetnik. Jej zawstydzone przyjaciółki podążyły za nią. Już nie wydawały się eleganckie.

Betty patrzyła, jak wychodzą, a następnie przeniosła spojrzenie na mnie.

– Nigdy nie pozwalaj, żeby ktokolwiek odzywał się do ciebie w ten sposób, Aniu. Słyszysz? – zapytała. – Nigdy! Widziałam, przez co musiałaś przejść i mówię ci, jesteś warta dwudziestu takich jak one!

Tej nocy, gdy Irina zasnęła, leżałam na łóżku, rozmyślając o tym, że Betty stanęła w mojej obronie niczym lwica. Tylko moja matka potrafiła reagować tak gwałtownie. Usłyszałam skrzypienie odkręcanego kurka w kuchni i zastanawiałam się, czy Betty też ma kłopoty z zaśnięciem.

Znalazłam ją na tarasie, wpatrzoną w niebo, z długim słupkiem popiołu na papierosie, lśniącym niczym świetlik w jej palcach. Deski zaskrzypiały pod moimi stopami. Ramię Betty drgnęło, ale nie odwróciła się, by sprawdzić, kto za nią stoi.

– Jutro chyba popada – mruknęła.

– Betty? – Usiadłam na fotelu obok. Zakłóciłam jej spokój, teraz było już za późno. Zerknęła na mnie, ale nie odezwała się ani słowem. W nikłym świetle z kuchni skóra Betty wydawała się blada, a oczy bez makijażu małe. Wachlarz zmarszczek na jej czole i bruzd wokół warg lśnił od kremu nawilżającego. Bez maski z kosmetyków rysy starszej kobiety wyglądały bardziej miękko, nie tak dramatycznie. – Dziękuję ci za to, co dzisiaj zrobiłaś.

– Cicho! – Strząsnęła popiół za taras.

– Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdybyś nie przyszła.

Betty zrobiła zeza.

– Prędzej czy później kazałabyś im spieprzać – stwierdziła, dotykając siatki na włosach. – Człowiek nie zniesie każdego upokorzenia, w końcu zacznie walczyć.

Uśmiechnęłam się, choć wątpiłam w jej słowa. Kiedy te dziewczyny nazwały mnie bezwartościową imigrantką, uwierzyłam im.

Odchyliła się w fotelu. Powietrze od oceanu było świeże, ale nie zimne. Wdychałam je, wypełniałam nim płuca. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam Betty, jej obcesowe zachowanie mnie przeraziło. Teraz, siedząc obok niej i widząc ją w koszuli nocnej z wstążeczką pod szyją, uznałam swoje obawy za idiotyczne. Przypominała mi Ruselinę. Biła od niej taka sama siła, a jednocześnie widać było jej kruchość. Dobrze wiedziałam, dlaczego wydaje mi się taka delikatna – widziałam jej tajemniczy pokój.

Betty wydmuchnęła kłąb dymu.

– Słowa mogą zabić – odezwała się. – Wiem coś o tym. Byłam szósta wśród ośmiorga rodzeństwa. Jedyna dziewczynka. Ojciec bez ceregieli powtarzał mi, jaka jestem bezwartościowa, że szkoda dla mnie jedzenia.

Wzdrygnęłam się. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak ojciec mógłby powiedzieć coś takiego do swojej córki.

– Betty! – krzyknęłam.

Pokręciła głową.

– Kiedy miałam trzynaście lat, wiedziałam, że muszę uciec albo ojciec unicestwi to, co jeszcze we mnie pozostało.

– Byłaś dzielna, że zdecydowałaś się na ucieczkę – stwierdziłam. Zgasiła papierosa i obie zamilkłyśmy, nasłuchując aut i odległego łomotu muzyki na bulwarze. Po chwili Betty powiedziała:

– Sama stworzyłam sobie rodzinę, bo ta, która dała mi życie, nie była nic warta. Na początku Tom i ja niewiele mieliśmy, ale Boże, jak bardzo nas wszystko cieszyło. A kiedy na świat przyszli chłopcy… Byliśmy tacy szczęśliwi.

Jej głos się załamał, wyjęła drugiego papierosa z paczki leżącej na oparciu fotela. Pomyślałam o tamtym pokoju. O tym, że Betty trzyma w nim rzeczy synów.

– Rose mówiła nam, że straciłaś synów na wojnie – odezwałam się. Zaskoczyłam samą siebie. Na Tubabao nigdy nie pytałabym nikogo o przeszłość. Jednak sama wiele przecierpiałam, nie mogłam znieść cudzego bólu. Nagle chciałam, aby Betty wiedziała, że rozumiem jej rozpacz, bo także ją czuję.

– Charliego w Singapurze, a Jacka miesiąc później. – Betty zacisnęła pięści. – Tom miał złamane serce, już się nie śmiał. A potem i on odszedł.

Poczułam taki sam smutek, jak w pokoju jej synów. Dotknęłam palcami ramienia Betty. Ku mojemu zdumieniu przytrzymała moją dłoń w swojej ręce. Jej uścisk był kościsty, ale ciepły. Miała suche oczy, choć jej usta drżały.

– Jesteś młoda, Aniu, ale wiesz, o czym mówię – powiedziała.

– Te dziewczyny dziś w barku… Też są młode, ale nie mają o niczym pojęcia. Poświęciłam synów, żeby uratować ten kraj.

Ześliznęłam się z fotela i uklękłam obok niej. Rozumiałam jej smutek. Wyobraziłam sobie, że podobnie jak ja boi się zamykać w nocy oczy ze względu na sny, i że nawet w otoczeniu przyjaciół przebywa we własnym świecie. Nie mogłam sobie jednak wyobrazić ogromu żalu związanego z utratą jednego dziecka, a co dopiero mówić o dwójce. Betty była silna, czułam jej moc, ale jednocześnie wiedziałam, że doprowadzona do ostateczności, załamałaby się.

– Jestem dumna – stwierdziła. – Dumna z takich młodych ludzi jak moi synowie, dumna, że ten kraj nadal jest wolny, że możecie tu przyjeżdżać i rozpoczynać nowe życie. Zrobię wszystko, by wam pomóc. I nie pozwolę, żeby ktokolwiek was obrażał.

– Betty… – Poczułam łzy pod powiekami.

– Ty, Witalij, Irina, jesteście teraz moimi dziećmi – dodała.

ŚMIETANKA TOWARZYSKA

Pewnego lipcowego wieczoru Betty uczyła mnie przyrządzania swojej słynnej zapiekanki z wołowiny i ananasa, kiedy do kuchni wpadła Irina, wymachując listem.

– Babcia przyjeżdża! – krzyknęła.

Wytarłam ręce o fartuch, wzięłam od niej list i przeczytałam kilka pierwszych linijek. Francuscy lekarze uznali Ruselinę za zdrową, a konsulat przygotowywał dokumenty, żeby mogła wyjechać do Australii. Tak wiele się wydarzyło, odkąd ostatni raz widziałam Ruselinę. Nie mogłam uwierzyć, że mamy się jej spodziewać w Sydney pod koniec miesiąca. Czas strasznie szybko płynął.

Przetłumaczyłam Betty tę informację.

– Czekaj, aż usłyszy, jak świetnie mówisz teraz po angielsku – odezwała się do Iriny. – Nie rozpozna cię.

– Nie rozpozna, bo za dobrze mnie karmisz – odparła z uśmiechem Irina. – Przybrałam na wadze.

– Nie ja! – zaprotestowała Betty, odcinając plaster bekonu i trzepocząc rzęsami. – To chyba Witalij cię przekarmia. Kiedy jesteście w kuchni, w kółko słyszę chichoty!

Pomyślałam, że to zabawne, ale Irina oblała się rumieńcem.

– Przed przyjazdem Ruseliny Witalij pewnie naprawi swojego austina – powiedziałam. – Zabierzemy ją na wyprawę w Góry Błękitne.

Betty przewróciła oczami.

– Witalij naprawia tego austina, odkąd się tu zatrudnił, ale auto nadal stoi w warsztacie. Myślę, że pociąg będzie pewniejszy.

66
{"b":"100821","o":1}