Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jak sądzisz, znajdziemy babci mieszkanie w okolicy? – spytała ją Irina. – Nie mamy zbyt wiele czasu.; Betty wsunęła zapiekankę do piekarnika i nastawiła czas.

– Mam inny pomysł – obwieściła. – Na dole jest pokój, który należy do mnie, służy mi za schowek. Ale jest duży i ładny. Wysprzątam go, jeśli chcecie.

Z dzbana na kuchennym kredensie wyciągnęła klucz i podała go Irinie.

– Idźcie, zerknijcie na niego, same ocenicie. Obiad będzie dopiero za jakiś czas.

Irina i ja popędziłyśmy po schodach na parter. W drzwiach ujrzałyśmy Johnny’ego.

– Witajcie, dziewczyny – powiedział, wyciągając papierosy z kieszeni. – Idę w trasę, chociaż mama twierdzi, że będzie padało.

Przywitałyśmy się z nim i patrzyłyśmy, jak zmierza ścieżką do wyjścia i mija furtkę. W ubiegłą niedzielę Witalij zabrał nas do zoo. Kiedy dotarliśmy do wybiegu misiów koala, Irina i ja popatrzyłyśmy na siebie, wykrzykując jednocześnie: „Johnny!”. Nasz sąsiad też miał na wpół przymknięte powieki i równie leniwe usta.

Pokój, o którym opowiadała nam Betty, znajdował się na końcu korytarza, za schodami.

– Myślisz, że jest tam głośno, gdy Johnny ćwiczy? – zapytała mnie Irina, wkładając klucz w zamek.

– Nie, od pianina Johnny’ego oddzielają ten pokój jeszcze dwa inne. Poza tym i tak nikt się nie skarży.

Miałam rację. Kiedy słyszałyśmy grę Johnny’ego, wyłączałyśmy radio. Jego wykonanie Księżycowej rzeki zawsze doprowadzało nas do płaczu.

– Masz rację – powiedziała Irina. – Babcia pewnie będzie zachwycona, mieszkając obok muzyka.

Po otwarciu drzwi znalazłyśmy się w pomieszczeniu pełnym kredensów, walizek, stało tam też łoże z baldachimem. W powietrzu czuć było kurz i naftalinę.

– To łóżko musiało kiedyś stać w naszym pokoju – zauważyłam. – Pewnie należało do Toma i Betty.

Irina popchnęła wahadłowe drzwi pod schodami i zapaliła światło.

– Tu jest umywalka i ubikacja – powiedziała. – Babcia może się kąpać na górze. Otworzyła drzwiczki rzeźbionego kredensu. Był pełen herbaty Bushells.

– Jak sądzisz? – spytała mnie Irina.

– Myślę, że powinnaś się zgodzić – odparłam. – Prędzej czy później Betty musi pozbyć się tych rzeczy, a kiedy posprzątamy, zrobi się tu naprawdę przyjemnie.

Statek Ruseliny wpłynął do portu w piękny poranek. Letnia wilgoć była mi znana, w Szanghaju panował podobny klimat, ale nigdy nie widziałam, by zimą promienie lśniły wśród drzew, a powietrze było tak rześkie, że chciało się je schrupać jak świeże jabłko. W przeciwieństwie do Harbinu, tu nie było powolnego przechodzenia w zimę, a potem miesięcy śniegu, lodu i ciemności. Zima w Sydney dodała sprężystości moim krokom i zaróżowiła mi policzki. Irina i ja postanowiłyśmy wybrać się na nabrzeże, by powitać Ruselinę. Podskakując, nie mogłyśmy powstrzymać się od cichego śmiechu na widok Australijczyków, otulonych w kurtki i płaszcze i uskarżających się na „przenikliwy ziąb” i grożące im „odmrożenia”.

– Pewnie jest z piętnaście stopni powyżej zera – powiedziałam do Iriny.

– Babcia pomyśli, że to lato. – Zaśmiała się. – Kiedy mieszkała w Rosji, takie temperatury traktowano jak upał.

Z ulgą ujrzałyśmy, że statek, którym Ruselina przypłynęła do Australii, nie jest tak zatłoczony jak ten widziany przez nas pierwszego dnia w Sydney, choć nabrzeże roiło się od ludzi czekających na pasażerów. Orkiestra Armii Zbawienia grała Waltzing Matilda, niektórzy dziennikarze i fotografowie robili zdjęcia. Ludzie grzecznie schodzili gęsiego po trapie. Grupka skautów wysunęła się na czoło tłumu, aby poczęstować pasażerów jabłkami.

– Skąd przypłynął ten statek? – zapytałam Irinę.

– Wyruszył z Anglii, po drodze zabrał innych pasażerów.

Nic nie powiedziałam, ale poczułam się urażona, że Australijczycy najwyraźniej patrzyli łaskawszym okiem na brytyjskich imigrantów niż na nas.

Gorączkowo wypatrywałyśmy w tłumie twarzy Ruseliny.

– Tam jest! – wykrzyknęła Irina, wskazując środek kolejki.

Zamrugałam. Kobieta schodząca po trapie nie była tą Ruseliną, którą znałam na Tubabao. Poszarzałą cerę zastąpiła zdrowa opalenizna, Ruselina nie podpierała się laską. Z jej twarzy zniknęły tak dobrze mi znane ciemne plamy. Zauważyła nas i wykrzyknęła:

– Irina! Ania!

Obie wybiegłyśmy na jej powitanie. Kiedy się do niej przytuliłam, okazało się, że nie jest już tak chuda jak kiedyś.

– Niech no się wam przyjrzę! – wykrzyknęła, cofając się o krok. – Obie wyglądacie cudownie. Pani Nelson musi o was dbać.

– Owszem. – Irina otarła łzę. – A co u ciebie, babciu? Jak ty się czujesz?

– Lepiej, niż sądzicie – odparła.

Widząc błysk w jej oku i lśniącą skórę, mogłam w to uwierzyć.

Wypytałyśmy ją o podróż i Francję. Z jakiegoś powodu odpowiadała nam jedynie po angielsku, choć my posługiwałyśmy się rosyjskim.

Poszłyśmy za resztą pasażerów na południową część nabrzeża, gdzie rozładowywano bagaże. Zapytałyśmy Ruselinę o pasażerów statku, a ona ściszonym głosem odparła:

– Irino, Aniu, teraz, kiedy jesteśmy w Australii, musimy mówić po angielsku.

– Ale nie podczas prywatnej rozmowy! – roześmiała się Irina.

– Zwłaszcza podczas prywatnej rozmowy – odparła Ruselina i wyciągnęła broszurkę z torebki. Był to wstęp IRO do prospektu reklamującego Australię. – Przeczytajcie. – Otworzyła na założonej stronie i podała mi broszurę.

Zaczęłam czytać akapit zaznaczony gwiazdką.

„Być może najważniejszą rzeczą jest nauczenie się języka Australijczyków. Australijczycy nie są przyzwyczajeni do obcych języków. Mają zwyczaj gapić się na ludzi posługujących się inną mową. Publiczne rozmowy w ojczystym języku sprawią, że będziecie rzucali się w oczy, a Australijczycy potraktują was jak obcych. Ograniczcie gestykulację podczas rozmów, to także rzuca się w oczy”.

– Najwyraźniej najbardziej zależy im na tym, żebyśmy nie rzucali się w oczy – stwierdziła Irina.

– To by wyjaśniało te dziwne spojrzenia, które na siebie ściągamy.

– To nie wszystko. – Ruselina wyjęła mi broszurkę z rąk. – Kiedy starałam się o wizę do Australii, wysłali do szpitala urzędnika, żeby wybadał, czy mam jakieś sympatie komunistyczne.

– To dowcip? – zapytała Irina. – My? Po tym, co straciłyśmy? Jak mogłybyśmy być czerwone?

– To mu właśnie powiedziałam – stwierdziła Ruselina. – „Młody człowieku, naprawdę wierzysz, że mogłabym popierać reżim, który postawił moich rodziców przed plutonem egzekucyjnym?”.

– To przez napięcie w Korei – powiedziałam. – Myślą, że każdy Rosjanin to szpieg wroga.

– Azjaci mają jeszcze gorzej – dodała Irina. – Witalij twierdzi, że Australijczycy nie wpuszczają do kraju ludzi o ciemniejszym odcieniu skóry.

Zaskrzypiał portowy żuraw. Spojrzałyśmy w górę, na nabrzeże opuszczano ładunek bagaży w siatce. i – To moje. – Ruselina wskazała niebieską walizę z białym szlaczkiem.

Kiedy urzędnik pozwolił nam zabrać bagaż, ustawiłyśmy się w kolejce za innymi pasażerami.

– Aniu, ta czarna skrzynia też należy do mnie – powiedziała Ruselina. – Dasz sobie radę? Jest ciężka. Irina weźmie tę drugą.

– Co to takiego? – zapytałam, choć dobrze wiedziałam, gdy tylko poczułam jej wagę i zapach smaru.

– To maszyna do szycia, kupiłam ją we Francji – wyjaśniła Ruselina. – Zamierzam zająć się szyciem, żeby wam trochę pomóc.

Irina i ja popatrzyłyśmy na siebie.

– To nie jest konieczne, babciu – odezwała się Irina. – Mamy dla ciebie pokój. Czynsz jest niski, możemy go opłacać tak długo, jak ważny jest nasz kontrakt na pracę w Australii.

– Na pewno was na to nie stać – stwierdziła Ruselina.

– Owszem, stać nas – oświadczyłam.

Nie powiedziałam jej jednak, że sprzedałam klejnoty przywiezione z Szanghaju i otworzyłam konto bankowe. Nie dostałam za kamienie tak dużo, jak się spodziewałam, gdyż, jak wyjaśnił mi jubiler, rynek był zasypany klejnotami sprzedawanymi przez imigrantów. Miałam jednak wystarczająco dużo pieniędzy, by płacić za pokój Ruseliny, dopóki nasza umowa z rządem nie wygaśnie.

67
{"b":"100821","o":1}