Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nonsens – stwierdziła Ruselina. – Musicie odłożyć jak najwięcej.

– Babciu. – Irina otarła dłonie o sukienkę. – Byłaś bardzo chora. Powinnaś się oszczędzać.

– Też coś! Już się oszczędzałam – oznajmiła Ruselina. – Teraz zamierzam wam pomóc. Upierałyśmy się, żeby wziąć taksówkę, choć Ruselina z oszczędności chciała przewieźć swoją maszynę tramwajem. Skusiłyśmy ją dopiero obietnicą, że z taksówki zobaczy więcej, i po kilku próbach udało nam się jedną złapać.

Entuzjazm Ruseliny zawstydził Irinę i mnie. Starsza pani otworzyła okno i wskazywała najbardziej charakterystyczne punkty, jakby mieszkała w mieście przez całe życie. Nawet kierowca był pod wrażeniem.

– To wieża AWA. [Amalgamated Wireless Transmisji Bezprzewodowej, spółka Australasia Ltd. – Australazjatycka Zjednoczona Sieć a z o.o.] – Pokazała nam brązowy budynek z czymś, co wyglądało jak miniwieża Eiffla na dachu. – Najwyższa budowla w mieście. Wyższa, niż pozwalają przepisy, ale ponieważ zaklasyfikowali ją jak wieżę telekomunikacyjną, a nie budynek, uszło im to na sucho.

– Skąd tyle wiesz o Sydney? – zapytała ją Irina.

– Miesiącami nie miałam nic do roboty, więc przeczytałam o nim, co mogłam. Pielęgniarki chętnie przynosiły mi materiały. Nawet znalazły australijskiego żołnierza, który mnie odwiedzał. Niestety, pochodził z Melbourne. Mimo to sporo się nauczyłam o australijskiej kulturze.

Na Poits Point Betty i Witalij kłócili się w kuchni. W mieszkaniu dominowała woń rostbefu i pieczonych ziemniaków. Choć była zima, otworzyli wszystkie drzwi i okna, żeby trochę przewietrzyć.

– On zamierza ugotować jakieś dziwne egzotyczne danie – poskarżyła się Betty, wzruszając ramionami Wytarła palce o fartuch i wyciągnęła rękę do Ruseliny. – Ja chcę dla naszych gości tego, co najlepsze.

– Miło mi panią poznać! pani Nelson. – Ruselina uścisnęła rękę Betty. – Chciałam podziękować za zajęcie się Iriną i Anią.

– Mów mi Betty. – Nasza gospodyni dotknęła fryzury. – To przyjemność. Traktuję je jak córki.

– Jakie egzotyczne danie chcesz przygotować? – zapytała Irina Witalija, żartobliwie szczypiąc go w ramię. Przewrócił oczami.

– Spaghetti bolognaise – odparł.

Wczesnym popołudniem wciąż było ciepło, więc przestawiliśmy stolik i krzesła na taras. Witalij zajął się krojeniem mięsa, a Irina warzywami. Ruselina usiadła obok Betty, nie mogłam oderwać od nich wzroku. Tworzyły dziwną parę. Choć widać było, że to różne kobiety, wyglądały niezwykle podobnie. Pozornie nie miały ze sobą nic wspólnego: jedna była arystokratką ze starej Europy, zubożałą przez wojny i rewolucję, druga kobietą z klasy pracującej, która dzięki zaciskaniu pasa i pracowitości dorobiła się własnego baru i domu w Potts Point. Jednak od pierwszej chwili dogadywały się bez żadnego trudu, jak kobiety zaprzyjaźnione od lat.

– Byłaś bardzo chora, skarbie. – Betty podniosła talerz Ruseliny, żeby Witalij położył na nim porcję mięsa.

– Myślałam, że umrę – wyznała Ruselina. – Ale teraz muszę szczerze wyznać, że nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze.

– To dzięki tym francuskim lekarzom. – Betty zrobiła zeza. – Założę się, że nieźle cię podkurowali.

Ruselina wybuchnęła śmiechem na te insynuacje. Byłam zdumiona, że zrozumiała aluzję.

– Na pewno by to zrobili, gdybym znowu miała dwadzieścia lat.

Na deser był parfait w wysokich szklankach. Spoglądając na warstwy lodów i galaretki przybranej owocami i orzechami, nie miałam pojęcia, jak to w siebie wmuszę po tak obfitym posiłku. Odchyliłam się i oparłam ręce na brzuchu. Betty opowiadała Ruselinie o Bondi i o tym, jak pragnie się tam przenieść na emeryturze. Irina słuchała z zadziwiającym entuzjazmem dokładnej relacji Witalija o jego porannym pływaniu.

– Zimno nie robi na tobie wrażenia, co to to nie – powiedziała Irina.

Patrzyłam na uśmiechnięte twarze zebranych i poczułam dreszcz radości. Uświadomiłam sobie, że mimo tęsknoty za matką od wielu miesięcy nie byłam taka szczęśliwa. Przejmowałam się tyloma sprawami, a wszystko dobrze się skończyło. Ruselina przypłynęła, zdrowa i w dobrej kondycji psychicznej. Irinie najwyraźniej podobała się praca w barze i zajęcia angielskiego na politechnice. Ja z kolei uwielbiałam mieszkanko Betty. Czułam się tu o wiele lepiej niż w wielkiej posiadłości w Szanghaju. Kochałam Siergieja, ale jego dom był jaskinią bólu i oszustwa. Tu, w Potts Point, żyłam równie spokojnie i bez przeszkód jak w Harbinie, mimo że oba miasta, a także gusta mojego ojca i Betty nie mogłyby się bardziej różnić.

– Aniu, ty płaczesz – zauważyła Ruselina.

Wszyscy umilkli i popatrzyli na mnie. Irina podała mi chusteczkę i ścisnęła moją dłoń.

– Co się stało? – zapytała.

– Coś cię przygnębiło, skarbie? – zatroszczyła się Betty.

– Nie. – Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się przez łzy. – Po prostu jestem szczęśliwa.

Ruselina nie mogła ruszyć z miejsca ze swoim pomysłem szycia ubrań. Wiele imigrantek, które nigdy wcześniej nie pracowały, teraz zajęło się krawiectwem, by dorobić do pensji mężów, i choć umiejętności Ruseliny bliskie były ideału, młodsze kobiety pokonywały ją tym, że pracowały szybciej. Ruselinie proponowano, jedynie prace chałupnicze dla zakładów. Nie mówiąc nam ani słowa, przyjęła z zakładów w Surry Hills zlecenie na dziesięć sukienek koktajlowych tygodniowo. Jednak krój sukienek okazał się tak skomplikowany, że aby zdążyć, musiała ślęczeć nad maszyną od szóstej rano do późnej nocy, i po niespełna dwóch tygodniach znowu była blada i krucha. Irina zabroniła jej przyjmowania dalszych zleceń z zakładów, ale Ruselina potrafiła okazać upór.

– Nie chcę, żebyś mnie utrzymywała, skoro sama sobie radzę – kłóciła się z wnuczką. – Masz oszczędzać i wrócić do śpiewania. W końcu to Betty przejęła kontrolę nad sytuacją.

– Jesteś w tym kraju dopiero od paru tygodni, złotko – powiedziała do Ruseliny. – Poznanie ludzi zajmuje trochę czasu. Prędzej czy później dostaniesz zlecenia. Ania i ja wkrótce będziemy potrzebowały nowych mundurków, może zamówię je u ciebie? A poza tym w mieszkaniu przydałyby się jakieś ładne zasłonki.

Później, kiedy czytałam w kuchni gazetę, podsłuchałam, jak Betty mówi do Ruseliny:

– Nie możesz się tak nimi przejmować. Są młode, odnajdą własną drogę. Bar radzi sobie lepiej niż zwykle, a wy wszystkie macie dach nad głową. Cieszę się, że jesteście tu ze mną.

W następnym tygodniu Betty dała mi wolne popołudnie zamiast poranka i spędziłam je na werandzie, czytając powieść Siedmiu biedaków z Sydney australijskiej pisarki, Christiny Stead. Kobieta w księgarni na Cross wybrała ją specjalnie dla mnie.

– Jest ciekawa i dobrze napisana – powiedziała. – Moja ulubiona.

Dobrze wybrała. Praca w barze była tak wyczerpująca, że na pewien czas straciłam zapał do czytania. Jednak powieść przypomniała mi o jednym z moich ulubionych hobby. Zamierzałam poczytać tylko przez godzinę, a następnie udać się na przechadzkę do ogrodu botanicznego, ale po pierwszym akapicie akcja całkiem mnie wciągnęła. Język powieści był liryczny, lecz niezbyt skomplikowany, styl mnie porwał. Minęły cztery godziny, a ja nawet tego nie zauważyłam. Nagle z jakiegoś powodu uniosłam wzrok, a moją uwagę przyciągnęła pracownia Judith. Teraz projektantka wywiesiła nową suknię, z zielonego jedwabiu, pokrytego warstwą tiulu.

– Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? – mruknęłam pod nosem, odłożyłam książkę i wstałam.

Na twarzy Judith pojawił się uśmiech, kiedy ujrzała mnie na schodkach pod swoimi drzwiami.

– Cześć, Aniu – powiedziała. – Byłam ciekawa, kiedy przyjdziesz.

– Przepraszam, że nie wpadłam wcześniej – usprawiedliwiałam się. – Przyjechała do nas przyjaciółka, pomagałam jej się tu rozgościć.

Poszłam za Judith wyłożonym terakotą korytarzem do salonu, gdzie po obu stronach lustra w ramie stały dwa złociste szezlongi.

– Tak, Adam mi mówił. Dystyngowana starsza pani.

– Przyszłam sprawdzić, czy może znalazłaby się dla niej jakaś praca u ciebie. W jej czasach szycie było wyższą formą sztuki.

68
{"b":"100821","o":1}