– Brzmi nieźle – stwierdziła Judith. – Chwilowo mam wystarczająco dużo krojczych i szwaczek, ale dobrze wiedzieć, że ktoś mógłby pomóc w gorącym okresie. Powiedz jej, żeby wpadła przy okazji.
Podziękowałam Judith i zerknęłam na kryształowe wazony nad kominkiem pełne róż. Na postumencie obok okna stała rzeźba Wenus z brązu.
– Piękny pokój – zauważyłam.
– Tam jest przymierzalnia. – Judith otworzyła wahadłowe drzwi i wprowadziła mnie do pomieszczenia z białym dywanem i kryształowym żyrandolem na suficie.
Dwa fotele w stylu Ludwika XV spowijał różowy perkal. Judith rozsunęła zasłony ze złotej lamy i weszłyśmy do pracowni. Panowała tu zupełnie inna atmosfera. Nie było zasłon w oknach, popołudniowe światło padało wprost na stoły pełne szpilek i nożyczek. Na tyłach pomieszczenia stało kilka manekinów krawieckich. Wyglądały jak uczestnicy jakiegoś zebrania. Było już po piątej, personel Judith poszedł do domu. Czułam się tu jak w pustym kościele.
– Może herbaty? – Judith podeszła do kuchenki w kącie. – Nie, napijmy się szampana!
Patrzyłam, jak stawia na stole dwa kieliszki i otwiera butelkę musującego trunku.
– Tu relaksuję się lepiej niż w tym drugim pokoju – wyjaśniła. – Pomieszczenie od ulicy jest na pokaz. To jest bliższe mojej duszy.
Wręczyła mi kieliszek. Pierwszy łyk szampana uderzył mi do głowy, nie piłam go od czasów Moskwy – Szanghaju. W pracowni Judith tamten okres wydał mi się odległy o całe stulecie.
– Czy to twoje najnowsze projekty? – zapytałam, wskazując na wieszaki sukienek w pokrowcach z organdyny.
– Tak. – Odstawiła kieliszek, przeszła przez pokój i popchnęła wieszak ku mnie. Rozsunęła jeden z pokrowców, żeby zademonstrować koronkową suknię bez rękawów i z szerokim dekoltem w serek. Suknia była obszyta brązowym jedwabiem, wyglądał na równie kosztowny jak sam strój.
– Kobiety noszą sztywne halki – powiedziała – ale ja lubię, kiedy materiał przylega do ciała i spływa z figury niczym wodospad. Dlatego potrzebuję modelek o ładnych nogach.
– Cudowne detale. – Przejechałam palcem po srebrnych pajetkach wokół dekoltu sukni. Mój wzrok padł na metkę. Niektóre Australijki wolałyby kupić za tę sumę całkiem spory szmat ziemi. Przypomniałam sobie, że kupowałam podobne sukienki w Szanghaju, nawet nie patrząc na cenę. Po tym wszystkim, co przeszłam, moje priorytety się zmieniły. Mimo to nie mogłam przestać się zachwycać tą niezwykłą suknią.
– Pewna Włoszka przyszywa pajetki, a inna haftuje. – Judith zapakowała suknię do pokrowca i wyjęła drugą. Ta była wieczorowa z kapturem i lawendową górą, turkusowym stanem i czarną spódnicą z naszytymi na dole rozetkami. Odwróciła suknię i pokazała mi miękką tiurniurę.
– Ta jest na przedstawienie w Theatre Royal – powiedziała, przyciskając suknię do siebie. – Dostaję mnóstwo zamówień od trup teatralnych i trochę od ludzi chodzących na wyścigi. Jednym i drugim zależy na przepychu.
– To chyba podniecająca klientela – zauważyłam. Judith skinęła głową.
– Tak naprawdę chciałabym, żeby moje ubrania nosiły kobiety z towarzystwa, bo ich zdjęcia wciąż trafiają do gazet. Ale one kręcą nosem na australijskich projektantów. Wciąż uważają, że kupowanie ubrań w Londynie albo Paryżu jest w lepszym stylu. To, co dobrze wygląda w Europie, niekoniecznie sprawdza się tutaj, jednak kręgi towarzyskie to zamknięte kliki. Trudno się do nich dostać. – Wyciągnęła ku mnie suknię. – Chcesz przymierzyć?
– Lepiej wyglądam w prostszych projektach – powiedziałam, odstawiając kieliszek.
– No to mam dla ciebie taką sukienkę. – Rozsunęła kolejny pokrowiec i wyciągnęła z niego sukienkę z czarną usztywnioną górą i prostą białą spódnicą z czarną lamówką. – Zmierz. – Poprowadziła mnie do przymierzalni. – Do tego zrobiłam rękawiczki i beret. To fragment mojej wiosennej kolekcji.
Pomogła mi rozpiąć spódnicę i powiesiła mój sweter na miękkim wieszaku. Wiele projektantek pomagało się przebierać klientkom, byłam zadowolona, że włożyłam nową bieliznę, którą kilka dni wcześniej kupiłam w Mark Foys. Bardzo bym się wstydziła, gdyby Judith zobaczyła mnie w wytartej bieliźnie pamiętającej jeszcze czasy Tubabao.
Zapięła sukienkę, wcisnęła mi na głowę nieco przekrzywiony beret, a potem obeszła mnie dookoła.
– Będziesz świetną modelką do tej kolekcji – stwierdziła. – Masz arystokratyczny wygląd.
Ostatnią osobą, która wspominała o moim arystokratycznym wyglądzie, był Dymitr. Jednak w ustach Judith zabrzmiało to jak moja osobista zaleta, a nie jedynie rynkowy atut.
– Akcent w Australii to raczej przeszkoda – zauważyłam.
– Wszystko zależy od kręgów, w których się obracasz, i tego, jak się prezentujesz. – Mrugnęła do mnie. – Wszyscy właściciele najlepszych restauracji w mieście to cudzoziemcy. Jedna z moich rywalek, Rosjanka z Bondi, twierdzi, że car to jej wuj. Kłamstwo, rzecz jasna, jest na to o wiele za młoda. Ale wszyscy to kupili. Doradza klientkom, co nosić, a czego nie, z taką pewnością siebie, że nawet najważniejsze panie z towarzystwa pokornie jej słuchają.
Judith uniosła brzeg sukienki i wyprostowała go w palcach, intensywnie nad czymś rozmyślając.
– Jeśli zdołałabym cię wprowadzić w odpowiednie miejsca, gdzie nosiłabyś moje sukienki, może to by ruszyło sprawy z miejsca. Pomożesz mi?
Popatrzyłam w błękitne oczy Judith. To, o co mnie prosiła, nie wydawało się zbyt skomplikowane. W końcu kiedyś byłam gospodynią najlepszego klubu w Szanghaju. Poza tym pomyślałam, że po tak długim czasie noszenia spłowiałych ubrań i strojów ze sklepów z tanią odzieżą miło będzie włożyć piękną suknię.
– Jasne – odparłam. – To pewnie przyjemne.
Ujrzałam się w lustrze i odebrało mi mowę. Po pięciu przymiarkach, dwóch zupełnie zbędnych, suknia na mój „debiut” w australijskim towarzystwie była gotowa. Dotknęłam szyfonu o barwie cyklamenu i uśmiechnęłam się do Judith. Suknia miała gorset, fiszbiny i cienkie ramiączka. Spływająca spódnica sięgała mi tuż przed kostki. Judith udrapowała na moich ramionach szal do kompletu i mrugnęła. Wyglądała jak matka strojąca córkę na wesele.
– To niezwykła suknia – powiedziałam, znowu zerkając w lustro.
Mówiłam prawdę. Żadna z sukienek, które nosiłam w Szanghaju, nie była równie kobieca ani pięknie uszyta jak ta zaprojektowana dla mnie przez Judith.
– To dopiero była robota. – Roześmiała się i nalała nam po kieliszku szampana. – Za sukces sukni. – Wypiła trunek w trzech łykach, a widząc zdumienie na mojej twarzy, dodała: – Lepiej napij się dla kurażu. Dziewczynom w naszej sytuacji nie wolno pić publicznie.
Roześmiałam się. Betty już wcześniej wspominała, że w Australii „grzeczne dziewczęta” nigdy nie piją alkoholu ani nie palą przy ludziach. Kiedy spytałam Betty o jej palenie, zrobiła zeza i odparła:
– Aniu, młodą kobietą to ja byłam w latach dwudziestych. Teraz jestem starą babą i mogę robić, co mi się żywnie podoba.
– Myślałam, że chcesz mnie upozować na rosyjską arystokratkę na wygnaniu – drażniłam się z Judith. – Nie mówiłaś, że w Bondi chlają na umór?
– Masz rację. Zapomnij, że to powiedziałam. – Sama obejrzała w lustrze swoją suknię z krepdeszynu. – Po prostu bądź sobą. Jesteś czarująca.
Usłyszałyśmy, jak jakieś auto zatrzymuje się na naszej ulicy. Judith wyjrzała przez okno i pomachała młodemu człowiekowi we fraku. Otworzyła drzwi i przedstawiła go jako Charlesa Maitlanda, swojego partnera na dzisiejszy wieczór. Charles przyniósł jej bukiecik orchidei, który przywiązała do paska. Ze sposobu, w jaki patrzył na Judith, nie zwracając uwagi na mnie ani na moją suknię, którą projektantka usiłowała go zainteresować, wywnioskowałam, że jest w niej zakochany. Od razu zrozumiałam, że ona nie podziela tego uczucia. Judith zwierzyła mi się, że wybrała Charlesa, gdyż pochodził z dobrej rodziny i mógł nam załatwić stolik w Chequers.
Zazwyczaj do tego popularnego nocnego klubu wpuszczano każdego, kto miał na sobie odpowiedni strój, ale dziś odbywał się tam występ amerykańskiej śpiewaczki, Louise Tricker, i wchodziło się wyłącznie za zaproszeniami. Judith twierdziła, że zjawi się śmietanka towarzyska Australii, czyli ludzie bywający na wyścigach, gwiazdy teatru i radia, a nawet ci z wyższych sfer. Nie zdołała znaleźć dla mnie wystarczająco wyrafinowanego partnera, który by pasował do sukni, więc szłam jako jej towarzyszka.