Charles otworzył przede mną drzwi oldsmobile’a, Judith zaś przytrzymała dół mojej sukni. W drodze do centrum Charles, którego ojciec był chirurgiem na Macquarie Street, opowiadał o nadchodzącym czarno – białym balu w Trocadero. Jego matka znajdowała się w komitecie organizacyjnym. Judith opowiadała mi o tym balu. Było to największe wydarzenie towarzyskie wśród elit i okazja dla świeżo upieczonych mężatek do ponownego zaprezentowania ich ślubnych sukien. Za najpiękniejsze białe lub czarne suknie przyznawano nagrody i Judith twierdziła, że wiele kobiet już przygotowało sobie stroje. Jeśli wybór gości rzeczywiście zależał od matki Charlesa, było pewne, że Judith dostanie zaproszenie – jeśli jego matka ją zaaprobuje. Projektantka powiedziała mi, że budynek, w którym ma pracownię, należy do jej rodziców. Mieszkała nad pracownią, drugie piętro wynajmowała. Jej ojciec był bogatym prawnikiem, jednak dziadek pracował jako krawiec i rodzinie brakowało tego, co Judith określała tajemniczą nazwą „znajomości”.
Źle się czułam ze świadomością, że Judith wykorzystuje Charlesa. Wydawał się miły. Przeszkadzał mi jednak fakt, że jego matka mogłaby nie zaaprobować tak czarującej dziewczyny jak Judith. W Szanghaju, jeśli się miało pieniądze i chęć, by je trwonić, wszędzie było się mile widzianym, jedynie zamknięte brytyjskie kręgi zawracały sobie głowę historią rodziny i tytułami. Zrozumiałam, że australijska śmietanka towarzyska jest bardzo różna od tej, którą znałam, i zaczęło mnie zastanawiać, w co się pakuję.
Klub Chequers leżał przy Goulburn Street, ale w przeciwieństwie do Moskwy – Szanghaju mieścił się poniżej poziomu ulicy. W chwili, gdy postawiłam stopę na schodach, Judith popatrzyła na mnie z uśmiechem i zrozumiałam, że przedstawienie się zaczyna. Choć kilka kobiet odwróciło ku mnie głowy, by podziwiać sukienkę, żaden z fotografów nie zrobił zdjęcia. Podsłuchałam jednak, jak któryś z nich mówi:
– Ej, czy to nie ta amerykańska gwiazdka?
– Nie zwracaj uwagi na fotografów. – Judith ujęła mnie pod łokieć. – Jeśli cię nie znają, nie zrobią ci zdjęcia. Widziałaś te kobiety podziwiające suknię? Jesteś królową balu.
Klub był wypełniony do granic możliwości. Wszędzie dostrzegałam norki i lisy, jedwabny brokat, szyfon, taftę. Nie oglądałam takich tkanin od czasów Moskwy – Szanghaju. Jednak tłum w Checquers różnił się od tamtego tłumu. Radosna paplanina i promienny wygląd nie kryły w sobie tajemnic, które można było wyczuć w mieszkańcach Szanghaju. Australijczycy nie wyglądali na ludzi żyjących na krawędzi fortuny lub ruiny. Może zresztą tylko mi się tak wydawało.
Zaprowadzono nas do stolika nieopodal parkietu i sceny. Judith szepnęła mi później, że to miejsce świadczyło o niemałych wpływach matki Charlesa.
– Może zobaczymy Adama. – Judith przyglądała się ludziom w tłumie. – Chyba wpadła mu w oko córka jednego z trenerów.
– Jak się tu dostał? – spytałam.
– Och, wiem, że wygląda jak nie przebierający w środkach reporter, ale ma odpowiednie podejście do ludzi. – Uśmiechnęła się. – Zdołał nawiązać sporo użytecznych znajomości.
Znowu to słowo.
Rozległy się werble, reflektor omiótł pomieszczenie i zatrzymał się na mistrzu ceremonii, australijskim komiku Samie Millsie, ubranym w czerwony garnitur z aksamitu z białym goździkiem w klapie. Poprosił gości, by zajęli miejsca, i rozpoczął przemowę:
– Szanowni państwo, nasza dzisiejsza wykonawczyni ma pojemność płuc większą niż Carbine i Pharlap razem wzięte…
Widownia wybuchnęła śmiechem. Charles pochylił się ku mnie i wyjaśnił, że to imiona dwóch najwspanialszych koni wyścigowych w Australii. Byłam mu wdzięczna, gdyby nie on, nie zrozumiałabym żartu.
Sam oznajmił, że Louise Tricker trafiła do Australii po udanym sezonie w Las Vegas i że powinniśmy zgotować jej gorące przyjęcie. Światła przygasły, a reflektor oświetlił Louise w drodze do pianina. Niejedna osoba na widowni jęknęła. Wszyscy spodziewali się kobiety, jednak potężnie zbudowana osoba za klawiaturą, z obciętymi na jeża włosami i w garniturze w paski, wyglądała jak stuprocentowy mężczyzna.
Uderzyła w klawisze i zaczęła śpiewać, znowu zdumiewając zebranych. Miała wyjątkowo kobiecy głos. Zanim umilkły początkowe akordy jazzowego standardu, widownia jadła Louise z ręki.
– Będzie jak ja chcę, jak ja chcę, nie jak ty – śpiewała Louise, nie oszczędzając pianina i wyprzedzając gitarzystę i perkusistę. Grała bardzo żywiołowo, i choć widywałam lepszych muzyków w Moskwie – Szanghaju, nigdy dotąd nie spotkałam się z wykonawczynią o takiej osobowości. Może z wyjątkiem Iriny.
– Jak się dzisiaj mamy? – zawołała Louise po pierwszej piosence. Połowa widowni milczała, ale druga wykrzyknęła:
– Dobrze, Louise. A ty? Judith zachichotała mi w ucho.
– Ludzie z teatru i wyścigów kontra śmietanka towarzyska – wyjaśniła.
– Jacy muzycy zwykle tu występują? – zapytałam ją.
– Zazwyczaj śpiewacy kabaretowi.
Louise rozpoczęła następny utwór, tym razem latynoski. Usiadłam wygodnie i pomyślałam o Irinie. Jeśli w Chequers występowali artyści kabaretowi, może powinna przyjść na przesłuchanie. Była równie dobra jak niektóre z najlepszych amerykańskich i europejskich gwiazd tego gatunku występujących w Moskwie – Szanghaju. Jeśli pokochali ją Australijczycy z małego miasteczka, to chyba Sydney też ją doceni?
Po ostatniej piosence, mieszance scata i swingu, piosenkarka zerwała się ze stołka i ukłoniła. Zgotowano jej owacje na stojąco.
Niezależnie od aparycji Louise, chyba nikt nie mógł zaprzeczyć, że dała znakomity występ.
O północy na scenę wyszedł zespół i ludzie ruszyli na parkiet – albo ulżyło im, że Louise Tricker już skończyła, albo buzowało w nich tyle adrenaliny, że musieli jakoś się jej pozbyć.
Przyglądałam się wchodzącym na parkiet parom; było wśród nich bardzo niewielu dobrych tancerzy. Zauważyłam mężczyznę, który tak płynnie przebierał stopami, że jego korpus zdawał się tkwić w miejscu, i kobietę stąpającą tak lekko, że przypominała piórko na wietrze. Romantyczna muzyka przywodziła na myśl Moskwę – Szanghaj. Pomyślałam o tym, jak tańczyłam z Dymitrem w tych ostatnich dniach, gdy wybaczyłam mu romans z Amelią.
Jak bliski mi się wtedy wydawał. O wiele bardziej, niż kiedy byliśmy młodsi i tuż po ślubie. Zastanawiałam się, czy z Dymitrem moje życie na uchodźstwie byłoby łatwiejsze. Drgnęłam. Czyż nie po to ludzie biorą ślub? Żeby podtrzymywać się na duchu?
Zaczęłam myśleć, że nasz związek był złudzeniem pod każdym względem. Przecież w innym wypadku Dymitr nie zrezygnowałby ze mnie tak łatwo, prawda?
– Witam – usłyszałam znajomy głos.
Uniosłam wzrok i ujrzałam uśmiechniętego Adama Bradleya.
– Podobał ci się występ? – zapytał go Charles.
– Owszem – powiedział. – Chociaż nie mam przekonania do kobiet, które mogłyby pokonać mnie w zapasach.
– Daj spokój – roześmiała się Judith. – Co się stało z twoją dziewczyną z wyścigów?
– Cóż, miałem nadzieję że Ania ze mną zatańczy, a ona będzie zazdrosna. – Adam przyjrzał się mojej sukni.
– Jeśli jej ojciec się o tym dowie, skończysz ze złamanym nosem, Adam – stwierdziła Judith. – Pozwolę Ani zatańczyć z tobą tylko dlatego, że to dobra okazja do zaprezentowania sukni.
Adam zaprowadził mnie na zatłoczony parkiet. Odpędziłam od siebie smutne myśli o Dymitrze. Nie miało sensu psuć sobie wieczoru żalami nad czymś, czego nie mogłam zmienić, a ponura mina nie pasowała do sukni, która przyciągała pełne podziwu spojrzenia pozostałych tancerzy. Wyróżniała się kolorem na tle innych czarnych, białych i pastelowych sukienek. W światłach klubu szyfon lśnił niczym perła.
– Przebywanie w twoim towarzystwie dobrze wpłynie na moją karierę. – Adam rozejrzał się wokół. – Wszyscy się na nas gapią.
– Mam nadzieję, że nie z powodu rozpiętego suwaka – zażartowałam.
– Poczekaj, sprawdzę. – Przesunął dłonią po moich plecach i położył ją bardzo nisko.
– Adam! – Sięgnęłam i poprawiłam jego rękę. – To nie była zachęta.