Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy maszyna się zatrzymała, stewardesa kazała nam ruszać do wyjścia. Ludzie rzucili się przed siebie, a Iwan odebrał mi Lily i trzymał ją nad tłumem pasażerów cisnących się do drzwi. Do kabiny wtargnął lodowaty wiatr. Kiedy doszłam do wyjścia i ujrzałam terminal z usmolonymi oknami i drut kolczasty na murach, wiedziałam, że słońce i ciepło mojej drugiej ojczyzny zostały daleko stąd. Powietrze było tak zimne, że aż sine, szczypało mnie w twarz.

Poczułam, że cieknie mi z nosa. Iwan ukrył Lily pod płaszczem, aby chronić ją przed wichrem. Pochyliłam głowę i wbiłam wzrok w schody. Miałam podbite futrem buty, ale gdy tylko stanęłam na asfalcie i ruszyłam ku autobusowi lotniskowemu, poczułam, że stopy mi przemarzają. Doświadczyłam jeszcze innego głębokiego uczucia. Po dotknięciu stopą Rosji zrozumiałam, że kończę podróż rozpoczętą wiele lat wcześniej. Wróciłam do kraju mojego ojca.

W obskurnej, oświetlonej jarzeniówkami poczekalni lotniska Szeremietiewo nagle zaczęłam sobie z przerażeniem uświadamiać, na co się porwaliśmy. Słyszałam w głowie szept generała: „Nie wolno ci pisnąć ani słowa. Każdy, kto się z tobą skontaktuje, będzie potem wypytywany o twoje zachowanie. Pokojówka w hotelu, taksówkarze, kobieta, której zapłacisz za pocztówki. Uznaj za oczywiste, że w twoim pokoju zainstalują podsłuch”.

– Nie jesteśmy szpiegami – zaprotestowałam w swojej naiwności. – Jesteśmy rodziną, która próbuje się ponownie połączyć.

– Skoro przybywacie z Zachodu, to musicie być szpiegami, a przynajmniej mieć kiepski wpływ na Rosjan, takie jest zdanie KGB. To, co planujecie, zostanie potraktowane jako zdrada – ostrzegł mnie generał.

Miesiącami ćwiczyłam wyraz twarzy pokerzysty, natychmiastowe i zwięzłe odpowiedzi na pytania, jednak gdy tylko ujrzałam przy wyjściu żołnierzy z karabinami i celnika z owczarkiem niemieckim, nogi ugięły się pode mną. Bałam się, że zdradzi nas głośne dudnienie mojego serca. Kiedy opuszczaliśmy Sydney w Dniu Australii, opalony celnik wręczył nam po miniaturowej fladze i życzył „wesołych wakacji”.

Iwan podał mi Lily i zajęliśmy miejsce w kolejce za garstką cudzoziemców z samolotu. Mój mąż sięgnął do płaszcza po pasz – porty i otworzył je na stronach z naszym nowym nazwiskiem.

– Nie wypierajcie się swojego rosyjskiego pochodzenia, jeśli was zapytają, ale i nie obnoście się z nim – ostrzegł nas generał.

– Tak, Nickham jest o wiele łatwiejsze do wymówienia niż Nachimowski – śmiał się pulchny urzędnik w australijskim urzędzie stanu cywilnego, kiedy wręczyliśmy mu wnioski o zmianę nazwiska.

– Wielu Nowych Australijczyków robi to samo. Tak jest prościej.

Liliana Nickham. Na pewno zostanie aktorką. Nie zdradziliśmy urzędnikowi, że zmieniamy nazwiska, żeby dostać wizy w radzieckiej ambasadzie.

– Aniu, dni stalinowskich czystek wśród arystokracji się skończyły, poza tym ty i Iwan jesteście obywatelami Australii – wyjaśnił generał. – Jednak ściągając na siebie uwagę, narazicie matkę Ani na niebezpieczeństwo. Nawet teraz, za Breżniewa, jeśli przyznamy się do krewnych za granicą, możemy wylądować w ośrodku dla psychicznie chorych. Tam wybiją nam z głowy jakiekolwiek kapitalistyczne idee, które mogły do niej zawędrować.

– Niet! Niet! – Niemiec przed nami wdał się w dyskusję z celniczką w szklanej budce. Pokazywała na jego zaproszenie, ale za każdym razem, gdy usiłowała mu je oddać, znowu wpychał je przez otwór. Po kilku minutach przepychania machnęła niecierpliwie ręką i go przepuściła. Nadeszła nasza kolej.

Celniczka uważnie przejrzała nasze dokumenty i wszystkie strony paszportów. Zmarszczyła wzrok na widok zdjęć, po czym wbiła spojrzenie w bliznę na twarzy Iwana. Przycisnęłam do siebie Lily, czerpiąc pociechę z jej ciepła. Usiłowałam nie opuszczać wzroku – generał twierdził, że odbiorą to jako obłudę – i zawiesiłam wzrok na rzędzie partyjnych flag, które zajmowały całą ścianę. Modliłam się, aby miał rację, gdy twierdził, że udawanie obywateli Związku Radzieckiego nie miałoby sensu – nawet przy pomocy Wiśniewskiego generał nie mógł załatwić nam dokumentów potwierdzających fakt stałego zamieszkania w stolicy ZSRR, a nawet gdyby zdołał to zrobić, w trakcie ewentualnego przesłuchania szybko wyszłoby na jaw, że nie jesteśmy rodowitymi mieszkańcami Moskwy.

Celniczka podniosła paszport Iwana i porównywała zdjęcie oraz oryginał, jakby próbowała go zdenerwować. Nie mogliśmy wyprzeć się naszych słowiańskich oczu ani wystających kości policzkowych, ale niektórzy brytyjscy i amerykańscy zagraniczni korespondenci w Moskwie byli dziećmi rosyjskich emigrantów. Co tak zainteresowało tę kobietę? Zmarszczyła czoło i zawołała kolegę, młodego, gładko ogolonego człowieka, który nieopodal przeglądał jakieś dokumenty.

Białe plamki zaczęły mi tańczyć przed oczami. Czy to możliwe, że już tutaj zostaniemy zawróceni? Mężczyzna spytał Iwana, czy Nickham to jego prawdziwe nazwisko i gdzie zamieszka w Moskwie. Zadał te pytania po rosyjsku. Był to podstęp i Iwan natychmiast się połapał.

– Oczywiście – odparł po rosyjsku i podał adres naszego hotelu.

Zrozumiałam, że generał miał rację. W porównaniu z chrapliwym głosem z megafonu rosyjski Iwana był eleganckim, przedkomunistycznym językiem, niesłyszanym w Związku Radzieckim od jakichś pięćdziesięciu lat. Mój mąż mówił jak Anglik czytający Szekspira albo cudzoziemiec, który nauczył się języka z używanych podręczników.

Urzędnik jęknął i odebrał koleżance poduszkę z tuszem do stempli.

Szybko wbił kilka pieczątek i oddał paszporty Iwanowi, który spokojnie włożył je do portfela i podziękował urzędnikom. Jednak kobieta nie mogła sobie darować i odezwała się do mnie na pożegnanie:

– Skoro przyjechaliście z ciepłego klimatu, po co przywieźliście dziecko? Chcecie, żeby się przeziębiła i umarła?

Szyba w taksówce była nieszczelna. Przycisnęłam rękę do dziury, żeby przeciąg nie dotarł do Lily. Od czasów pierwszego austina Witalija nie widziałam auta w równie złym stanie. Fotele były twarde jak beton, tablica rozdzielcza zaś składała się z drutów i zwisających śrub, połączonych taśmą klejącą. Kiedy taksówkarz chciał zasygnalizować, że skręca, otwierał okno i wystawiał rękę, ale przeważnie nie zawracał sobie tym głowy.

Przy wyjeździe z lotniska utworzył się korek. Iwan przykrył szalikiem nos i usta Lily, żeby nie wdychała spalin. Kierowca poklepał się po kieszeni i szybko wyskoczył z auta. Widziałam, że mocuje wycieraczki. Po chwili wśliznął się za kierownicę i zatrzasnął drzwi.

– Zapomniałem, że je zdjąłem – powiedział.

Popatrzyłam na Iwana, który wzruszył ramionami. Mogłam jedynie założyć, że taksówkarz ściągnął wycieraczki, bo bał się, że mu je ukradną.

W szybę zastukał żołnierz i kazał nam zjechać na pobocze.

Zauważyłam, że inne taksówki i auta pasażerskie robią to samo.

Czarna limuzyna z zaciągniętymi zasłonkami przemknęła ulicą niczym ponury karawan. Reszta samochodów uruchomiła silniki i ruszyła za nią. W powietrzu wisiało pewne słowo, ale żadne z nas nie odważyło się go wymówić. Nomenklatura. Uprzywilejowani.

Przez pochlapaną szybę widziałam, że droga jest wysadzana brzozami. Wpatrywałam się w ich cienkie białe pnie i śnieg na nagich gałęziach. Drzewa przypominały mi stwory z bajki, mityczne istoty z opowieści, które ojciec snuł wieczorami, gdy byłam małą dziewczynką. Mimo że niedawno minęło południe, słońce już zachodziło i robiło się ciemno. Po kilku kilometrach drzewa ustąpiły miejsca blokom mieszkalnym. Budynki były szare, z małymi oknami, bez żadnych ozdób. Część nie została jeszcze wykończona, na dachach stały żurawie. Co pewien czas mijaliśmy pokryte śniegiem boisko albo plac zabaw, ale najczęściej budynki były stłoczone, a śnieg między nimi brudny i zlodowaciały. Ciągnęły się całymi kilometrami, identycznie ponure, a ja bezustannie miałam świadomość, że gdzieś w tym betonowym mieście czeka na mnie matka.

Moskwa okazała się miastem podzielonym na warstwy, podobne do słojów na drzewie. Każdy kilometr cofał nas głębiej w przeszłość.

96
{"b":"100821","o":1}