Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Matka

Chór Armii Czerwonej ryknął Wołga, Wołga, mat’ radnaja, pieśń zabrzmiała jak grzmot. Zainstalowane w kabinie głośniki dudniły monotonnie, ale melodia gładko płynęła w mojej głowie. Pieśń zlała się z szumem samolotu i zamieniła w hymn. Napięte dziarskie głosy śpiewaków przypomniały mi mężczyzn, którzy kopali grób mojego ojca w Harbinie. Taki hart ducha bardziej pasował do nich niż do Armii Czerwonej.

– Mamo – wyszeptałam do chmur płynących pod samolotem niczym dywan podświetlanego słońcem śniegu. – Mamo.

Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Ściskałam palce, aż zrobiły się fioletowe. Chmury były świadkami najważniejszego wydarzenia w moim życiu. Dwadzieścia trzy lata temu matkę i mnie rozdzielono, a za niespełna dobę znów miałyśmy się spotkać.

Popatrzyłam na Iwana, który kołysał Lily na ramieniu, jednocześnie usiłując nie rozlać herbaty w plastikowym kubku. Niełatwo mu było w takiej ciasnej przestrzeni. Ledwie tknął posiłek złożony z kiełbasy czosnkowej, pierogów i suszonej ryby. W Australii drażniłabym się z nim, pytając, co z niego za Rosjanin, skoro jego żołądek nie trawi typowo słowiańskich pokarmów. Takich żartów jednak nie należało powtarzać w Związku Radzieckim. Przyglądałam się twarzom innych pasażerów, ponuro wyglądających mężczyzn w źle skrojonych garniturach i garstce kobiet o nieruchomych obliczach. Nie wiedzieliśmy, kim są, ale musieliśmy zachować ostrożność.

– Mam zabrać Lily? – spytałam Iwana.

Skinął głową, unosząc dziecko nad przestrzenią pomiędzy tacą a swoją nogą i puszczając dopiero, gdy był pewien, że bezpiecznie spoczywa w moim uścisku. Lily popatrzyła na mnie przypominającymi klejnoty oczami i zrobiła ryjek, jakby posyłała mi buziaka.

Pogłaskałam ją po policzku. Robiłam tak za każdym razem, gdy przypominałam sobie o wierze w cuda.

Pomyślałam o koszu z praniem na kanapie w pokoju pełnym letnich ubrań Lily, śliniaczków, ręczników i pościeli. Taki bałagan specjalnie zostawiliśmy; czerpałam pociechę z tego, że dom nie jest idealnie wysprzątany. Dzięki temu czułam, że nadal należy do nas, że zostały jakieś rzeczy do zrobienia po powrocie. Zamykając drzwi przed wyjazdem na lotnisko, popatrzyliśmy na siebie: istniało niebezpieczeństwo, że już nie wrócimy.

Kiedy generał powiedział, że moja matka żyje, radość, jaką odczuwałam, była porównywalna tylko z zachwytem towarzyszącym narodzinom Lily. Jednak minęły cztery miesiące od naszego spotkania, a Japończyk nie odezwał się ani słowem. Ostrzegał nas, że tak będzie.

– Nie próbujcie się ze mną kontaktować. Po prostu bądźcie w Moskwie drugiego lutego.

Nie mogłam porozmawiać z matką przed wyjazdem – nie miała telefonu, poza tym rozmowy kontrolowano. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po ambasadzie radzieckiej, więc proces ubiegania się o wizy i ośmiotygodniowe oczekiwanie było torturą, zupełnie jakbyśmy usiłowali przepchnąć się przez sito. Nawet gdy bez żadnych pytań otrzymaliśmy wizy i trafiłam na lotnisko Heathrow, a następnie wsiadłam w samolot do Moskwy, nadal nie byłam pewna, czy moje nerwy to wytrzymają.

Stewardesa wytarła dłonie o pognieciony uniform i nalała mi jeszcze jeden kubek letniej herbaty. Większość stewardes była niemłoda, ale ta nawet nie próbowała ukryć siwych kosmyków wymykających się spod źle dopasowanego czepka. Nie uśmiechnęła się, gdy jej podziękowałam, tylko odwróciła się do mnie plecami. Nie wolno im okazywać sympatii cudzoziemcom, przypomniałam sobie. Rozmowa ze mną mogłaby ją zaprowadzić do więzienia.

Znowu popatrzyłam na chmury i pomyślałam o generale. Podczas trzech dni, które z nami spędził, miałam nadzieję, że zacznie bardziej przypominać żywego człowieka, a nie zagadkę. W końcu jadł, pił i spał jak śmiertelnik. Odpowiadał na moje pytania dotyczące matki – zdrowia, warunków, w jakich mieszkała, jej codziennego życia – całkiem szczerze. Przeraziło mnie, gdy usłyszałam, że w mieszkaniu brakuje gorącej wody, nawet zimą, i że moja matka cierpi na bóle w nogach. Ucieszyłam się jednak, że ma w Moskwie prawdziwe przyjaciółki, które zabierają ją do bani, by złagodzić jej cierpienie. Przypomniałam sobie, że ja w najgorszych czasach miałam Irinę, Ruselinę i Betty. Obawiałam się spytać generała o jego relację z moją matką, on zaś nigdy nie odpowiedział na pytanie, które zadałam mu na lotnisku w Sydney: „Czy kiedy zabierzemy mamę z Rosji, pan też pojedzie?”. Pocałował Iwana i mnie, uścisnął nam dłonie i pożegnał nas słowami: „Jeszcze się zobaczymy”. Patrzyłam, jak znika w hali odlotów, starszy człowiek skurczony przez czas, ale dumnie wyprostowany, i uświadomiłam sobie, że jednak pozostał dla mnie za gadką.

Lily zagulgotała. Zmarszczyła czoło, jakby czytała w moich myślach. Pokołysałam ją, żeby się uspokoiła. Najgorzej było, kiedy przed wyjazdem odkładałam ją do łóżka i całowałam jej miękki policzek, wiedząc, że wkrótce zabiorę ją z bezpiecznej Australii i narażę na niebezpieczeństwo. Bez wahania oddałabym życie za Lily, a jednak nie mogłam się zmusić do wyjazdu bez niej.

– Chcę, żeby Lily pojechała z nami – oświadczyłam Iwanowi pewnej nocy, gdy kładliśmy się do łóżka. Modliłam się w duchu, żeby wpadł we wściekłość i oświadczył, że zwariowałam. Miałam nadzieję, że zacznie nalegać, aby Lily została z Iriną i Witalijem.

Zamiast tego wychylił się i zapalił lampę, spoglądając w jej świetle na moją twarz. Skinął poważnie głową.

– Nie wolno rozdzielać tej rodziny – oświadczył.

Rozległ się trzask, chór Armii Czerwonej umilkł w połowie pieśni. W kabinie rozległ się głos pilota.

– Towarzysze, za chwilę lądowanie w Moskwie. Proszę zapiąć pasy i ustawić fotele w pozycji pionowej.

Wstrzymałam oddech i patrzyłam, jak samolot znika w chmurach.

Światło zmieniło się z miedzianego na szare, niebo zniknęło, jakbyśmy zanurzyli się w oceanie. Samolotem zaczęło kołysać, o okna uderzały płatki śniegu. Nic nie widziałam. Czułam ściskanie w żołądku i przez parę chwil sądziłam, że silniki zamarły, a maszyna spada. Lily, która była grzeczna przez całą drogę z Londynu, pod wpływem zmiany ciśnień zaczęła płakać.

Kobieta siedząca naprzeciwko nas pochyliła się i odezwała do niej radosnym tonem:

– Dlaczego płaczesz, ślicznotko? Wszystko będzie dobrze.

Lily umilkła i obdarzyła ją uśmiechem. Kobieta mnie zaintrygowała. Jej francuskie perfumy pachniały mocniej niż dym z bułgarskich papierosów palonych przez mężczyzn, a słowiańską skórę pokrywał doskonały makijaż. Z pewnością nie była typową Rosjanką ze Związku Radzieckiego, nie mogłaby wyjechać z kraju. Może pracowała jako urzędniczka rządowa? Albo agentka KGB? A może była kochanką jakiegoś dygnitarza? Denerwowało mnie, że nie wolno nam nikomu ufać, że z powodu zimnej wojny nie można było traktować uprzejmości jak czegoś oczywistego.

W chmurach pojawiły się prześwity, widziałam pokryte śniegiem pola i brzozy. Wrażenie spadania ustąpiło innemu, silniejszemu uczuciu, przyciągania przez magnes. Wyprostowałam palce u stóp, jakby ciągnęła je do ziemi niewyobrażalna siła. Wiedziałam, co to za siła: Rosja. Wróciły do mnie słowa Gogola, przeczytane tak dawno temu w ogrodzie w Szanghaju: „Co w tym jest, w tej pieśni? Co woła i płacze, i chwyta za serce?… Rosja! Czego ode mnie chcesz? Czym jest ta nieuchwytna i tajemnicza więź między nami?”.

Moskwa okazała się miastem – fortecą, zrozumiałam, jak adekwatna jest moja wizja. Stolica ZSRR była ostatnią przeszkodą dzielącą mnie i matkę. Miałam nadzieję, że z pomocą męża, dziecka i determinacji zrodzonej z wielu lat bólu starczy mi odwagi, by stawić czoło przeciwnościom.

Chmury zniknęły jak rozsunięta kurtyna i teraz widziałam równiny śniegu i mroczne niebo. Lotnisko znajdowało się pod nami, ale nie dostrzegałam terminalu, tylko rzędy śnieżnych pługów oraz mężczyzn w grubych kurtkach i nausznikach. Pas startowy był czarny jak płyta łupkowa. Mimo reputacji Aerofłotu i trudnych warunków, pilot sprowadził samolot z wdziękiem łabędzia lądującego na jeziorze.

95
{"b":"100821","o":1}