Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Posłuchaj. – Keith odwrócił się do mnie. – Jeśli po tej imprezie u Teda nadal masz ochotę na spotkanie ze mną, mógłbym cię zaprosić w sobotę do kina. Grają Słomianego wdowca, słyszałem, że to zabawny film.

– Bardzo chętnie. – Uśmiechnęłam się do niego.

Nagle drzwi się otworzyły i do sali wszedł burmistrz wraz z zaproszonymi sportowcami.

– Lepiej pójdę. – Keith machnął na Teda. – Zadzwonię do ciebie.

W sobotę Witalij i Irina podwieźli nas swoim autem do wytwórni Iwana w Dee Why. Był gorący dzień, odkręciliśmy szyby, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza do samochodu. Przedmieście obok północnych plaż wydawało się samodzielnym miasteczkiem, pełnym bungalowów, przed którymi parkowały holdeny z przywiązanymi do dachów deskami do surfowania. W większości ogrodów rosła przynajmniej jedna palma, w wielu widziałam skrzynki pocztowe ozdobione mozaiką z muszli albo numery domu wypisane na ścianie olbrzymią kursywą.

– Iwan miał nosa, że wybudował tu wytwórnię – stwierdził Witalij. – Jeśli odniesie sukces, będzie się mógł przenieść z Dee Why i kupić wszystkie kluby ratowników stąd do wieczności. Curl Curl, Collaroy, Avalon.

– Zdaje się, że utonęła jedna z jego pracownic – zauważyła Irina.

– To była starsza pani z Włoch, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak nieprzewidywalne bywa morze na południu. Dlatego zainteresowało go ratownictwo.

– Czy Iwan jest żonaty? – zapytała Betty.

Wszyscy umilkliśmy, zastanawiając się, kto powinien odpowiedzieć na to pytanie. Opony auta stukały w regularnym rytmie na szczelinach w betonie.

– Był – odezwała się w końcu Ruselina. – Jego żona zginęła podczas wojny.

Iwan czekał na nas przed bramą wytwórni. Miał na sobie granatowy garnitur, najwyraźniej szyty na miarę. Po raz pierwszy widziałam go w tak eleganckim stroju. Wytwórnia wyglądała na zupełnie nową w porównaniu z budynkami obok, zdradzały to świeże cegły i zaprawa. Kamienny komin wznosił się nad dachem z napisem „Southern Cross Piec”. Na podwórzu stał tuzin furgonetek z takim samym napisem.

– Dobrze wyglądasz – powiedziałam mu po wyjściu z auta.

– Przewróci mi się w głowie, skoro twierdzi tak redaktorka z działu mody. – Roześmiał się.

– To prawda. – Ruselina ujęła go pod ramię. – Mam nadzieję, że nie włożyłeś go ze względu na nas. Dziś musi być chyba ze trzydzieści pięć stopni.

– Nigdy nie czuję zimna ani gorąca – odparł Iwan. – Jako piekarz mrożący posiłki przestałem reagować na skrajne temperatury.

Nieopodal recepcji znajdowała się przebieralnia, gdzie. Betty, Ruselina, Irina i ja dostałyśmy białe fartuchy, czapki i antypoślizgowe kapcie. Po wyjściu ujrzałyśmy, że Iwan i Witalij ubrali się podobnie.

– Nie wspomniał, że zamierza zagonić nas dziś do pracy – zaśmiał się Witalij. – I to za darmo!

Główne pomieszczenie wytwórni przypominało olbrzymi hangar z galwanizowanego żelaza i miało okna biegnące przez całą długość ścian. Maszyna wykonana z nierdzewnej stali szumiała i wirowała, zamiast szczękać i skrzypieć jak maszyny w wytwórniach w mojej wyobraźni. Gdziekolwiek patrzyłam, widziałam tylko szczeliny wentylacyjne, przepustnice regulujące dopływ powietrza oraz urządzenia napowietrzające. Zupełnie jakby motto wytwórni brzmiało: „Oddychaj”.

Sobotni personel Iwana liczył około trzydziestu osób. Przy taśmociągu stały głównie kobiety w białych uniformach i białych butach. Mężczyźni w białych płaszczach pchali wózki pełne tac. Ich karnacja zdradzała, że są imigrantami. Uznałam, że zatrudnienie ich to miły gest, podobnie jak to, że oprócz nazwy firmy każdy miał wyszyte na kieszonce imię i nazwisko.

Iwan zaczął obchód od hali dostaw. Obserwowaliśmy mężczyzn z workami mąki i cukru, inni przenosili tace pełne jaj albo owoców do olbrzymich lodówek.

– To jak moja kuchnia, ale milion razy większa – mruknęła Betty.

Kiedy tam weszliśmy, zrozumiałam, dlaczego Iwan uodpornił się na upał. Oszołomiły mnie rozmiary obracających się piekarników, i choć pracowały tu dziesiątki wentylatorów, było bardzo gorąco, a powietrze było ciężkie od aromatu przypraw.

Iwan zaprowadził nas za przenośniki, gdzie kobiety pakowały ciasta do woskowanych pudełek, a następnie do kuchni ekspozycyjnej, gdzie kucharz przygotował nam placki do spróbowania.

– Pod koniec dnia będziecie całkiem zapchani. – Iwan machnął ręką, żebyśmy usiedli. – Na główne dania mamy ziemniaki i mięso, kurczaki i grzyby, placki mięsne albo warzywne. Na deser są do wyboru: beza cytrynowa, tort z truskawkami i sosem custard albo sernik.

– Placki przygotowuje się, gotuje i podaje w pojemnikach – dodał kucharz, krojąc nam po porcji i serwując je na porcelanowych talerzach z logo Southern Cross Piec. – Smacznego.

Witalij ugryzł kawałek mięsnego placka.

– To smakuje jak świeża potrawa, Iwan.

– Już po mnie – oznajmiła Betty. – Zrezygnuję z gotowania i będę je jadła codziennie.

Po lunchu ledwie zdołaliśmy się dowlec do samochodu.

– To nas oduczy łakomstwa – roześmiała się Ruselina.

Iwan dał nam do domu cały zapas rozmaitych mrożonek. Witalij otworzył bagażnik i ustawiliśmy się w kolejce, żeby włożyć tam nasze skarby.

– Placki były cudowne – powiedziałam Iwanowi.

– Cieszę się, że wpadłaś – stwierdził. – Mam nadzieję, że tak naprawdę nie pracujesz w każdy weekend.

– Jasne, że nie – skłamałam.

– Dlaczego nie pokażesz Iwanowi, gdzie pracujesz? – zapytała Betty.

– Chętnie zobaczę. – Wziął placki z moich rąk i włożył je do bagażnika, razem z innymi.

– Iwan, miejsce, w którym pracuję, nie wygląda ciekawie – powiedziałam. – To tylko biurko i maszyna do pisania, wszędzie leżą zdjęcia sukienek i modelek. Ale zabiorę cię do swojej przyjaciółki Judith, jeśli chcesz. To projektantka i prawdziwa artystka.

– Bardzo chętnie. – Uśmiechnął się szeroko.

Ucałowaliśmy Iwana na pożegnanie, czekając, aż Witalij otworzy okna i przewietrzy auto.

– Może wpadniesz dziś na kolację? – spytała Betty Iwana. – Posłuchamy płyt, kupię butelkę wódki, jeśli chcesz. Dla ciebie i Witalija. Kończy pracę w barze koło ósmej.

– Nie piję, Betty. Ale na pewno Ania chętnie mnie zastąpi. – Iwan uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.

– Zapomnij o Ani – powiedział Witalij. – Nie dołączy do nas. Idzie na randkę ze swoim chłopakiem.

Przez oblicze Iwana przemknął cień, ale nasz przyjaciel nie przestawał się uśmiechać.

– Chłopakiem? Rozumiem – powiedział.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Myśli o tym, że poprosił mnie o rękę, a ja go odtrąciłam, przeszło mi przez głowę. Naturalnie wzmianka o Keicie zakłopotała nas oboje, miałam jednak nadzieję, że to minie. Nie chciałabym, aby cokolwiek przeszkadzało nam w przyjaźni. Kątem oka zerknęłam na Betty. Patrzyła ze zdumieniem na mnie i Iwana.

Moja druga randka z Keithem wypadła lepiej niż poprzednia.

Zabrał mnie do baru Bates w Bondi, gdzie zajęliśmy boks dla siebie i wypiliśmy po czekoladowym koktajlu. Nie pytał mnie o rodzinę, ale opowiadał o dzieciństwie w rolniczym okręgu Victoria. Zastanawiałam się, czy Diana zapoznała go z nielicznymi faktami, jakie ujawniłam ze swojej przeszłości, czy też Australijczycy nie mają zwyczaju wypytywać rozmówców o ich życie osobiste. Towarzystwo Keitha było przyjemne i lekkie, jak beza Iwana. A jeśli zechciałabym porozmawiać poważniej? Nie miałabym sumienia psuć dobrej zabawy historiami ze swojej ponurej przeszłości. Ojciec i wujowie Keitha nie walczyli na wojnie, nie wiedział, jak było. Wyglądało na to, że ma nieskończoną liczbę ciotek, wujów i kuzynów. Czy potrafiłby mnie zrozumieć? Jak zareagowałby na informację, że byłam mężatką?

Później, po wyjściu z kina Six Ways, odkryliśmy, że wieczór nie jest już lepki i parny, lecz balsamiczny, a od Pacyfiku wieje przyjemna bryza. Zdumiewała nas wielkość księżyca.

– Cudowny wieczór na przechadzkę – zauważył Keith. – Twoje mieszkanie jest jednak stanowczo zbyt blisko.

– Możemy kilka razy przespacerować się w tę i z powrotem – zasugerowałam.

85
{"b":"100821","o":1}