Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Też coś! – prychnął Witalij. – Kim jest ten starający się, Aniu? Dlaczego nie zaprosiłaś go na piknik?

– Poznałam go przez Dianę. Nie zaprosiłam go dzisiaj, bo nie widziałam was od wieków i chciałam spędzić dzień tylko z wami.

– Rozumiem, za wcześnie, żeby przedstawiać go rodzinie. – Witalij pogroził mi palcem. – Muszę cię jednak uprzedzić, że na dole już dyskutuje się o twojej ślubnej sukni.

Irina przewróciła oczami.

– Nie wierzę – westchnęła, wypychając mnie i Witalija za drzwi.

W każdą niedzielę lata plaża w Bondi była zatłoczona. Irina, Witalij i ja musieliśmy dojść aż do przylądka Bena Bucklera, zanim znaleźliśmy jakieś wolne miejsce. Świeciło oślepiające słońce, odbijało się od piasku i rzędów plażowych parasoli, tak samo jak śnieg lśniący na dachach i drzewach na półkuli północnej. Witalij rzucił na piach ręczniki i zamontował parasole, a Irina i ja włożyłyśmy okulary i kapelusze. Ratownicy trenowali na falach, ich umięśnione brązowe ciała połyskiwały od morskiej wody i potu.

– Widziałem, jak niektórzy ćwiczyli w ostatni weekend na basenie – powiedział Witalij. – Pływali z wypełnionymi wodą puszkami po nafcie u pasa.

– Pewnie muszą być silni, żeby dać sobie radę w morzu – zauważyłam.

Minął nas sprzedawca słodyczy, ochronny krem na jego twarzy rozpuszczał się niczym lody na słońcu. Zawołałam go i kupiłam trzy kubki lodów waniliowych. Wręczyłam po jednym Irinie i Witalijowi, ostatni otworzyłam sama.

– Ratownicy są przystojni, co? – zachichotała Irina. – Może Ania i ja powinnyśmy wstąpić do klubu.

– Za kilka miesięcy będziesz pływała z czymś cięższym niż puszka po nafcie, Irino – zauważył Witalij.

Patrzyłam, jak ratownicy ćwiczą z pasami. Jeden z mężczyzn wyróżniał się na tle innych. Był wyższy od pozostałych, mocno zbudowany, miał kwadratową twarz i mocną szczękę. Jego kolega, udający topielca, mógł czuć się bezpiecznie, nie groziło mu utonięcie. Potężny ratownik z energią i zaangażowaniem wykonywał wszystkie ćwiczenia. Przewiązał pas dookoła talii i bez wahania skoczył do oceanu, z łatwością wyciągając ofiarę z wody i pozorując sztuczne oddychanie na plaży.

– Robi wrażenie – stwierdził Witalij.

Skinęłam głową. Ratownik bez żadnych oznak zmęczenia raz za razem skakał do wody, poszukując ludzi w potrzebie. Biegał jak jeleń po lesie, szybko i beztrosko.

– To pewnie ten, o którym wczoraj wspominał Harry… – Zawiesiłam głos w połowie zdania. Przeszył mnie dreszcz. Zerwałam się na równe nogi, zasłaniając oczy przed słońcem. – O Boże! – krzyknęłam.

– Kto to? Kto to? – Irina stanęła obok mnie.

Zaczęłam wymachiwać rękami do ratownika i wrzeszczeć:

– Iwan! Iwan! Iwan!

Betty i Ruselina słuchały radia i grały w karty przy stoliku pod oknem, kiedy wpadliśmy do mieszkania, jedno za drugim. Betty zerknęła znad kart i zrobiła zeza. Ruselina się odwróciła. Nakryła dłonią usta, a z oczu popłynęły łzy.

– Iwan! – zawołała i zerwała się, by go przywitać.

Iwan wyszedł jej naprzeciw i uścisnął ją tak mocno, że stopy staruszki oderwały się od ziemi. Kiedy Iwan postawił Ruselinę, ukryła twarz w dłoniach.

– Myślałyśmy, że nigdy cię już nie zobaczymy – powiedziała.

– Nie jesteście nawet w połowie tak zdumione jak ja – odparł. – Sądziłem, że wszystkie wyjechałyście do Ameryki.

– Z powodu choroby babci trafiłyśmy tutaj – wyjaśniła mu Irina.

Popatrzyła na mnie, a ja poczułam wyrzuty sumienia, choć wiedziałam, że nie o to jej chodziło. Ale w końcu to ja miałam do niego napisać.

Iwan zauważył Betty na kanapie i powitał ją po rosyjsku.

– To moja przyjaciółka Betty Nelson – wyjaśniła mu Ruselina. – Australijka.

– Australijka – powtórzył Iwan. Podszedł do Betty i uścisnął jej dłoń. – No to lepiej mówmy po angielsku. Jestem Iwan Nachimowski. Stary przyjaciel Ruseliny i dziewczyn.

– Miło mi pana poznać, panie Na… Nach… – Mimo wysiłków Betty nie potrafiła wymówić jego nazwiska.

– Proszę mi mówić po imieniu. – Uśmiechnął się do niej.

– I tak miałam już przyrządzać kolację – powiedziała Betty. – Nie mogę zaproponować ci tradycyjnej pieczeni, bo w ten weekend cały czas grałyśmy w karty i nikt nie zrobił zakupów. Mam nadzieję, że wystarczą kiełbaski i warzywa?

– Może najpierw pójdę do siebie i przebiorę się w coś odpowiedniego. – Iwan spojrzał na swój przemoczony podkoszulek i szorty. Do nóg przylepiły mu się ziarenka piasku.

– Nie – roześmiał się Witalij. – i tak nieźle się prezentujesz. Ania to ostatnia osoba w tym kraju, która zmienia strój przed posiłkiem złożonym z kiełbasy i puree ziemniaczanego. Jakoś nie zdołała przyswoić sobie swobody tutejszego życia.

Iwan odwrócił się i uśmiechnął do mnie. Wzruszyłam ramionami. Wyglądał niemal tak samo jak na Tubabao. Nadal miał młodzieńczą twarz i łobuzerski uśmiech. Blizna nieco zbladła pod opalenizną, wciąż poruszał się z niedźwiedzim wdziękiem. Rozpoznawszy go na plaży, podbiegłam do niego pod wpływem impulsu, dopiero gdy na mnie spojrzał i uświadomił sobie, kim jestem, przypomniałam sobie napięcie ostatnich wspólnie spędzonych dni i poczułam strach. Jednak w jego oczach pojawił się ciepły błysk i zrozumiałam, że gdzieś między Tubabao i Sydney Iwan wszystko mi wybaczył.

– Usiądź, Iwanie. – Zaprowadziłam go do kanapy. – Chcemy usłyszeć, co u ciebie. Myślałam, że jesteś w Melbourne. Co robisz w Sydney?

Iwan usiadł, z Ruseliną po jednej i ze mną po drugiej stronie. Witalij i Irina zajęli miejsca na fotelach. Mówiliśmy po angielsku, bo między krojeniem i gotowaniem warzyw Betty wpadała do salonu, żeby podsłuchać fragmenty rozmowy.

– Jestem tu od kilku miesięcy – wyjaśnił. – Zakładałem nową wytwórnię.

– Nową wytwórnię? – powtórzyła Ruselina. – Czym ty się zajmujesz?

– No cóż. – Iwan oparł ręce na kolanach. – Właściwie nadal jestem piekarzem, tyle że teraz specjalizuję się w mrożonkach. Moja firma wysyła ciasta i placki do supermarketów.

– Twoja firma! – Irina szeroko otworzyła oczy. – Czyli odniosłeś sukces!

Iwan pokręcił przecząco głową.

– Jesteśmy małą firmą, ale rozrastamy się z roku na rok i wygląda na to, że ten rok będzie jak dotąd najlepszy.

Wybłagaliśmy go, żeby nam opowiedział o początkach tego biznesu. Podejrzewałam, że celowo bagatelizuje swój sukces. Wielu imigrantów założyło własne firmy po wypełnieniu warunków kontraktu, ale dotąd nie słyszałam o nikim, kto miałby wytwórnie w dwóch największych miastach kraju.

– Kiedy przyjechałem do Australii, skierowano mnie do pracy w piekarni – powiedział. – Pracował tam jeszcze jeden nowy Australijczyk, Jugosłowianin, Nikoła Milosavijević. Dobrze się dogadywaliśmy i postanowiliśmy, że po wypełnieniu warunków kontraktu założymy wspólny biznes. Tak zrobiliśmy. Wynajęliśmy lokal w Carlton i sprzedawaliśmy ciasta, placki i chleb. Placki i ciasta szły najlepiej, na nich się skoncentrowaliśmy. Wkrótce ludzie z całego miasta zaczęli zjeżdżać do naszej piekarni. Przyszło nam do głowy, że gdybyśmy mieli więcej lokali, moglibyśmy więcej sprzedawać. Mimo że dobrze nam szło, nie mogliśmy sobie pozwolić na drugą piekarnię. No to kupiliśmy starego austina i wymontowaliśmy z niego tylne siedzenie. Ja obsługiwałem piekarnię, a Nikoła jeździł po mieście i dostarczał nasze wypieki do sklepików i barków kawowych.

– Było was tylko dwóch? – spytał Witalij. – Musieliście ciężko pracować.

– Zgadza się – przyznał Iwan. – To był szalony rok, ale obaj tak uwierzyliśmy w sukces, że harowaliśmy przez okrągły tydzień, sypiając po cztery godziny na dobę. Zdumiewające, ile można zrobić, kiedy coś człowieka pasjonuje.

Betty postawiła na stole talerz fasolki z masłem i wytarła ręce o fartuch.

– Mówisz jak Ania – westchnęła. – Tylko ona pracuje tak ciężko.

– Wcale nie tak ciężko – zaprzeczyłam.

– Czym się zajmujesz? – spytał mnie Iwan.

– Jest redaktorką działu mody w „Sydney Herald” – wyjaśniła mu Irina.

– Naprawdę? Jestem pod wrażeniem, Aniu. Pamiętam artykuł, który napisałaś do „Gazety Tubabao”, ten o strojach w filmie Na przepustce.

83
{"b":"100821","o":1}